— Nanakji, nie powinnoś się tym martwić. Z nami to nie ma nic wspólnego. My jesteśmy po Odejściu. — Czuje, jak Nanak sztywnieje pod jego dotykiem.
— Ale wcale nie, baba. Od tego nikt nie odejdzie. Na tej wojnie nie ma cywilów. Mamy nasze wspaniałe życie i nasze drobne cudowności w sercu, ale nadal jesteśmy ludźmi. Nas to też dotyczy. Tylko że teraz ludzie zwrócą się przeciwko ludziom. Skoczymy sobie do gardeł w walce o przyszłość dzieci. Klasa średnia nauczyła się na dziesięcioleciach Niedoboru Kobiet, jak łatwo jest wykreować nową kastę i jakie to fajne, szczególnie kiedy bindi tej kasty nosi się we własnym DNA. Ten genetyczny Radź będzie rządzić nami przez tysiąc lat.
Jest już zupełnie ciemno. Tal czuje na skórze niespodziewany powiew chłodu od rufy. Wzdryga się, drobiażdżek na wielkim kontynencie, czując, że w przyszłości nie ma dla niego miejsca — dla cywila na genetycznej wojnie. Z dołu dobiega australijski akcent:
— Hej, Nanakji, tam na górze! Dobry wieczór! Deszcz w Hyderabadzie, właśnie słyszałem.
Nanak podnosi się do połowy z aromatycznej wody, ale wołającego i tak nie widać.
— Zaiste, dobra nowina! — odkrzykuje. — Trzeba to uczcić!
— Napiję się za to!
Cichy dźwięk dobiega od strony włazu na główny mostek. Kąpiący się odwracają. Stoi tam neutko ubrane w piękną błękitną yukatę, obejmujące się ramionami.
— Usłyszałem… i pomyślałem… mogę?
— Wszyscy są mile widziani — odpowiada Nanak, gmerając w izolatce za kolejnym kingfisherem.
— To prawda, naprawdę będzie padać? — pyta neutko, wyślizgując się z niebieskiej bawełnianej szaty.
Tal przeżywa zimny wstrząs na widok wąskich ramion, szerokich, rodzących dzieci bioder, spłaszczonych od hormonalnych zastrzyków pączków piersi, świętego trójkąta wygolonej joni. Preop. To to nieśmiałe, to o nim Nanak mówił, że może uciec. Próbuje sobie przypomnieć trzy lata, kiedy samo żyło jako preop, próbując zaoszczędzić na miejsce na Fugazi. To seria fragmentarycznych wspomnień, jak pamięć jakiegoś koszmaru. Trzy zastrzyki hormonalne dziennie. Ciągłe golenie. Bezustanne powtarzanie mantr, żeby przestać myśleć jak płciowiec, zacząć jak neutko.
— Tak, myślę, że nareszcie będzie — mówi Nanak, gdy neutko zstępuje w wodę obok niego i zatraca wszelką płciową tożsamość. Przesuwają się ku sobie w ciepłej jak krew wodzie, dotykają, jak to neutki.
Tal śpi tej nocy u boku Nanaka, głęboko, skulone, dotykając go, jak to neutki, jak przyjaciele, którzy czasem sypiają razem.
— Uważaj na siebie w tym Varanasi! — woła Nanak, gdy Tal schodzi po obdrapanej burcie Fugazi na czekającą Rivę, podskakującą na brudnej wodzie.
— Postaram się! — odkrzykuje Tal. — Ale to sprawa sercowa…
Wyglądając przez okno wodolotu odbijającego od wspaniałego nabrzeża Bundu, Tal widzi rozciągającą się po horyzont na wschodzie i południu płaszczyznę skłębionych szarych chmur. W jego wewnętrznym uchu dudni miks ROMANS i PRZYGODA.
* * *
Tak jak się spodziewało, Varanasi się nim zachwyca. A konkretnie zachwyca się nim Dział Scenografii Metaserialu w Indiapendent Productions. A jeszcze konkretniej Neeta w recepcji. Klaszcze w dłonie, mówi mu, że wygląda faaaantastycznie, że widać, że świetnie się bawiło w tej okropnej Patnie i… oj, prawie zapomniałam, jest do ciebie list, priorytet i w ogóle.
Priorytet jest ubrany w plastikową koszulkę z nalepkami „Priorytet”, „Do rąk własnych”, błyskawicami i chytrymi sznureczkami, które się pociąga, by uwolnić zakładeczki, które z kolei pozwalają oderwać perforowany pasek i wyciągnąć ze środka kopertę z Ważnym Dokumentem, którą trzeba nacisnąć, pociągnąć i rozerwać hermetyczny plastik wzdłuż perforacji i dopiero wtedy można przeczytać wiadomość. Jedna kartka papieru. Odręcznie napisane słowa. „Muszę się z Tobą znowu zobaczyć. Możesz dzisiaj, 12 sierpnia? W klubie czy gdziekolwiek. Proszę. Dziękuję”. I jeden zawijas inicjału pod spodem.
— Jak Miasto i wieś, tylko że naprawdę! — oświadcza Neeta.
W fatfacie jadącym do White Fortu Tal czyta list kilkanaście razy. Gdy odpicowuje się na wielkie wyjście (jeśli w klubie będzie jeszcze ktoś stylowy, na pewno nie będzie mógł oderwać od niego wzroku), telewizja puszcza same wojenne smęty, a na kanałach rozrywkowych jest pełno uśmiechniętych, tańczących w szyku ludzi — po raz pierwszy nie może na to patrzeć. Nic tu dla niego nie ma. Łapie torbę i pędzi. Na podeście stoi Mama Bharat, wynosi śmieci.
— Nie mam czasu, nie mam czasu, lecę na randkę, bardzo bardzo się śpieszę! — wykrzykuje Tal.
Mama Bharat robi namaste i Tal już leci dalej w dół schodami, przeciskając się obok paru facetów w garniturach, którzy przyglądają mu się o parę sekund za długo. Obserwuje, jak mijają jego drzwi i idą dalej w górę. W pełnym filarów podziemiu czeka już taksówka — tego wieczoru dzieciaki mogą sobie krzyczeć, co tylko zechcą, wydawać zwierzęce odgłosy, syczeć, a z Tala to wszystko opada jak płatki aksamitek. Na jego systemie w ten wieczór wieczorów grają miksy DZIWNY KLUB, ZBIORNIK NA FUGAZI oraz — czyż się odważy? — MIKS NA SEKS.
Wchodząc w zaułek prowadzący do Banana Club, Tal podwija rękaw i wprogramowuje sobie blogipłynnyżaroczekiwania. Białkowe chipy odpalają, gdy otwierają się szare drewniane drzwi. Ślepa staruszka o ptasiej twarzy jest na posterunku, w karmazynowym sari, głowa lekko odchylona w tył, dłonie pełne karłowatych bananów. Wygląda, jakby nie ruszała się stąd od ostatniej wizyty Tala.
— Witam, witam znów, moje śliczne! Proszę, częstuj się. — Podaje owoce.
Tal delikatnie zgina jej palce wokół bananów.
— Nie, nie dzisiaj. — Tal waha się, boi się zapytać. — Czy jest może…
Ślepa staruszka wskazuje na najwyższą galerię. Dziś nie ma nikogo, choć jest początek miesiąca. Przez plotki o wojnie i deszczu. Na dole, na głównym dziedzińcu neutko w długiej, powiewnej spódnicy tańczy kathak z ponadklasyczną gracją. Pierwsze piętro jest puste, jeśli nie liczyć dwóch zagadanych par na kanapach. Drugie piętro to skórzane klubowe fotele i niskie stoliki. Mosiężne latarnie na stołach robią klimat jak robaczki świętojańskie. Strefa chilloutu. Dziś siedzi tam tylko jeden gość: Khan, na fotelu na samym końcu tarasu, z rękoma położonymi symetrycznie na poręczach w sposób, który Talowi zawsze wydawał się ponadczasowo stylowy. Bardzo po angielsku. Ich oczy spotykają się. Tal mruga na powitanie. Khan, rozkoszny Khan, nie zna tego języka. Tal przeciąga dłonią po drewnianej poręczy. Do jej budowy użyto drzewa sandałowego, we wnętrzu ręki Tala zostawia feromonowy odcisk.
— Oj, ty — mówi, zwijając się na fotelu pod kątem prostym do Khana. Czeka na uśmiech, pocałunek, jakiekolwiek powitanie. Khan porusza się nerwowo, z mruknięciem. Na niskim, grubonogim stoliku leży biała koperta. Tal wyjmuje swój list, złożony schludnie na cztery i kładzie go obok. Zakłada gładką nogę na nogę.
— Powiedz mi chociaż, że przepięknie wyglądam — żartuje. Mężczyzna się wzdryga. To nie idzie według jego scenariusza. Przesuwa kopertę w stronę Tala.
— Proszę, weź to.
Tal odgina klapkę, zagląda do środka, nie dowierza własnym oczom i przygląda się dłużej, jeszcze bardziej niedowierzająco. W środku jest plik tysiącrupiowych banknotów, sto sztuk.
— Co to ma być?
— To dla ciebie.
— Jak to dla mnie? To…
— Ja wiem, co to jest.
Tal kładzie kopertę płasko na stole.
Читать дальше