Jedyne ryzyko stwarzała kapryśność tej świadomej maszyny. Mike bezustannie przejawiał nieprzewidziane możliwości; niewykluczone, że znajdzie sposób obejścia blokady — jeśli zechce.
Ale nigdy nie zechce. Był lojalny wobec mnie, swego pierwszego i najstarszego przyjaciela; lubił Profesora; chyba kochał się w Wyoh. Nie, nie, nie chodzi mi o seks. Ale Wyoh to kochana dziewczyna, i polubili się od pierwszej chwili.
Ufałem Mike’owi. Na tym świecie trzeba ryzykować; ja postawiłbym na Mike’a wszystko.
Tak więc bezpieczeństwo opierało się na tym, że ufaliśmy Mike’owi we wszystkim, a każde z nas wiedziało tyle tylko, ile musiało. Na przykład to drzewo pseudonimów i numerów. Ja znałem tylko nazwiska moich kolegów z komórki i bezpośrednio mi podlegającej trójki; więcej nie musiałem. Mike wymyślał pseudonimy, przydzielał każdemu numer telefonu, prowadził spis prawdziwych nazwisk i odpowiadających im ksyw. Powiedzmy, że towarzysz „Daniel” (którego nie znam, bo jest o dwa poziomy poniżej mnie, w „D”) rekrutuje Fritza Schultza. Daniel melduje o fakcie na górę, ale nie podaje nazwiska; Adam Selene dzwoni do Daniela, przydziela Schultzowi pseudonim „Embrook”, potem dzwoni do Schultza, pod numer, który podał mu Daniel, przekazuje Schultzowi jego pseudonim (Embrook) i awaryjny numer telefonu, natomiast numer ten jest inny dla każdego rekruta.
Nawet szef komórki Embrooka nie zna jego awaryjnego telefonu, O czym się nie wie, tego się nie wygada ani pod narkotykami, ani na torturach, ani w ogóle. Ani nawet przez nieostrożność.
A teraz przypuśćmy, że ja muszę skontaktować się z towarzyszem Embrookiem. Nie wiem, kim on jest; może mieszka w Hongkongu, może prowadzi sklepik obok naszego domu. Zamiast wysyłać wiadomość na dół i mieć nadzieję, że do niego dotrze, dzwonię do Mike’a. Mike natychmiast łączy mnie Sherlockiem z Embrookiem, ale nie podaje mi jego numeru.
Albo powiedzmy, że chcę pogadać z towarzyszem przygotowującym karykaturę, którą mamy rozkolportować we wszystkich pubach w Lunie. Nie wiem, kto to taki. Ale muszę z nim porozmawiać; stało się coś ważnego.
Dzwonię do Mike’a; Mike wszystko wie — i znów szybko mniej łączy — a ten towarzysz wie, że wszystko jest okay, bo rozmowę zaaranżował Adam Selene. „Mówi towarzysz Bork” — a tamten nie zna mnie, ale inicjał „B” mówi mu, że jestem autentycznym VIP-em — „musimy zmienić to i to. Powiedz szefowi swojej komórki i każ mu sprawdzić, ale pośpiesz się”.
Drobne utrudnienia — niektórzy towarzysze nie mieli telefonów; inni dostępni byli tylko w pewnych godzinach; niektóre co dalsze osiedla w ogóle nie były stelefonizowane. Nic nie szkodzi, Mike wszystko wiedział — a żadne z nas nie wiedziało niczego, co mogłoby zaszkodzić komuś spoza znanej nam osobiście garstki.
Kiedy postanowiliśmy, że Mike powinien choć raz osobiście porozmawiać z każdym towarzyszem, trzeba było przydać mu więcej głosów i ubrać go, zmienić w trójwymiarową postać, stworzyć „Adama Selene, Przewodniczącego Tymczasowego Komitetu Wolnej Luny”.
Mike potrzebował więcej głosów, ponieważ miał tylko jeden woder-wokoder, jego mózg zaś mógł prowadzić jednocześnie kilkanaście rozmów albo sto (sam nie wiem, ile) — niczym szachowy mistrz grający symultankę z pięćdziesięcioma przeciwnikami, tylko że lepiej.
Mogło zrobić się tu wąskie gardło, bo organizacja rosła i coraz częściej ktoś chciał rozmawiać z Adamem Selene, który w czasie decydującej rozgrywki — o ile do takowej dojdzie — odegra zapewne kluczową rolę.
Chciałem nie tylko dodać mu nowe głosy, ale również wyciszyć stary. Jeden z tych tzw. programistów może wejść do hali maszyn akurat, gdy ktoś z nas dzwoni do Mike’a; nawet taki przymuł zdziwi się, jeśli nakryje główny komputer na rozmowie pozornie z samym sobą.
Woder-wokoder to bardzo stare urządzenie. Ludzki głos składa się z różnie poukładanych brzęczeń i syków; opis ten stosuje się nawet do koloraturowych sopranów. Wokoder analizuje brzęczenia i syki i przypisuje im schemat czytelny dla komputera (albo specjalisty). Woder to małe pudełko, które wydaje brzęczenia i syki, te zaś za pomocą stosownych obwodów kontrolnych można ustawiać w dowolne schematy. Są ludzie, którzy potrafią „grać” na woderze i tworzyć sztuczną mowę; odpowiednio zaprogramowany komputer może produkować takie dźwięki równie szybko, równie swobodnie, równie wyraźnie, jak mówiący człowiek.
Ale głosy w drucie telefonicznym to nie fale dźwiękowe, a sygnały elektryczne; do rozmowy przez telefon Mike nie potrzebował obwodów audio wodera-wokodera. Fale dźwiękowe przydają się tylko człowiekowi przy drugim aparacie; w pokoju Mike’a w Kompleksie Zarządu dźwięki mowy były zbyteczne, postanowiłem więc zlikwidować je, a wraz z nimi ryzyko zdemaskowania.
Najpierw pracowałem w domu, głównie używając ręki nr 3. Wyszło z tego bardzo małe pudełko, zawierające dwadzieścia zestawów wodera-wokodera minus obwody audio. Wtedy zadzwoniłem do Mi-ke’a i poprosiłem go, by „zachorował” na coś, co rozdrażni gubernatora. I czekałem.
Korzystaliśmy już z numeru z „chorowaniem”. Wróciłem do pracy, kiedy tylko dowiedziałem się, że jestem czysty, czyli w czwartek tego samego tygodnia, w którym Alvarez wpisał w zbiór „Zebra” raport o jatce w Klubie Stiliagów. Jego wersja zawierała listę około stu nazwisk (na chyba 300 obecnych), w tym Krasnala Mkruma, Wyoh, Profesora i Finna Nielsena, ale nie mnie — widocznie nie wpadłem w oko jego kapusiom. Raport stwierdzał, że dziewięciu funkcjonariuszy policji, z których każdy otrzymał od gubernatora uprawnienia niezbędne do ochrony porządku, zostało z zimną krwią zastrzelonych, Wymieniał także trzech naszych zabitych.
Późniejsze o tydzień uzupełnienie stwierdzało, że „znana prowokatorka Wyoming Knott z Hongkongu, Luna, której podburzające wystąpienie w poniedziałek 13 V wywołało zamieszki, w których życie straciło dziewięciu naszych dzielnych funkcjonariuszy, nie została ujęta w Luna City i nie powróciła do żadnego ze swych miejsc stałego pobytu w Hongkongu, Luna, w związku z czym obecnie uważamy, iż zginęła ona w spowodowanej przez siebie masakrze”. Dopisek ten zawierał wzmiankę o czymś, co nie znalazło się w pierwszym raporcie, tj. że nie odnaleźli ciał i nie znają dokładnej liczby zabitych.
Z tego PS dowiedzieliśmy się dwóch rzeczy: Wyoh nie może wrócić do domu i musi nadal się farbować.
Jako że nie byłem spalony, kontynuowałem moje oficjalne życie, zająłem się w tamtym tygodniu klientami, komputerami do rachunkowości i programami wykonawczymi w Bibliotece im. Carnegie’e-go, a cały wolny czas spędzałem na słuchaniu odczytywanego przez Mike’a zbioru „Zebra” i innych zbiorów specjalnych, w pokoju L u Rafflesa, bo nie miałem wtedy jeszcze osobistego telefonu. Przez cały tydzień Mike jak niecierpliwy dzieciak (którym w końcu był) wiercił mi dziurę w brzuchu, żebym mu powiedział, kiedy przyjdę po kolejną porcję dowcipów. Kiedy mu powiedziałem, że nie da rady, chciał opowiadać je przez telefon.
Strasznie mnie to wkurzało i musiałem sobie przypominać, że z Mike’owego punktu widzenia analiza kawałów jest równie ważna, co wyzwolenie Luny — a obietnic danych dziecku się nie łamie.
Poza tym kusiło mnie, żeby wejść do Kompleksu i zobaczyć, czy mnie capną. Wiedzieliśmy, że Profesor nie jest czysty, dlatego sypia u Rafflesa. A przecież oni wiedzieli, że był na zebraniu, na bieżąco znali każde jego miejsce pobytu — i mimo to nawet nie próbowali go zatrzymać. Kiedy dowiedzieliśmy się, że chcieli zwinąć Wyoh, zaczęło mnie kusić jeszcze bardziej. Czy jestem czysty? A może czekają tylko na okazję, by zwinąć mnie po cichu? Musiałem się dowiedzieć.
Читать дальше