Jego światełka zamrugały, rozległ się stłumiony chichot.
— To ci dopiero zabawa, Man. Śmieszne raz, śmieszne dwa razy, może i śmieszne zawsze.
— Śmieszne zawsze. Jak dawno temu skończyłeś gimnastykę u gubernatora?
— 43 minuty temu, nie licząc fal uderzeniowych w odstępach losowych.
— Założę się, że go bolą zęby! Jeszcze piętnaście minut. Potem zamelduję o wykonaniu zlecenia.
— Zapisane. Man, wiadomość od Wyoh. Kazała ci przypomnieć! o urodzinach Billy’ego.
— O, rany! Kończ wszystko. Uciekam już. Cześć! — Wybiegłem, Matka Billy’ego to Anna. To już chyba jej ostatnie dziecko — dość już dla nas zrobiła, ósemka dzieciaków, z tego troje jeszcze nie opuściło domu. Równie usilnie jak Mama staram się nikogo nie wyróżniać… ale Billy to wspaniały chłopak, sam uczyłem go czytać. Chyba z wyglądu jest do mnie podobny.
Zatrzymałem się w biurze Głównego Inżyniera, gdzie zostawiłem rachunek i oświadczyłem, że chcę się widzieć z szefem. Kazał mnie wpuścić, był w strasznie wojowniczym nastroju; gubernator zalał mu sadła za skórę.
— Chwileczkę — uciszyłem go. — Mój syn ma dzisiaj urodziny, i nie mogę się spóźnić. Ale muszę panu coś pokazać.
Wyciągnąłem z torby kopertę i wytrząsnąłem ją na biurko: zwłoki muchy domowej, które przypaliłem rozgrzanym drutem i przyniosłem z domu. Nie tolerujemy much w Tunelach Davisów, ale czasami, kiedy otwieramy śluzy, coś wlatuje z miasta. Ta zabłąkała się do mojego warsztatu w samą porę.
— Widzi pan? Jak pan myśli, gdzie to znalazłem?
W oparciu o ten sfałszowany dowód wyimprowizowałem wykład na temat eksploatacji delikatnych maszyn, mówiłem o otwieranych drzwiach, pożaliłem się na dyżurnego.
— Kurz może zdewastować komputer! Owady to skandal! A tu pana dyżurni włażą i wyłażą, jakby to była stacja kolejki. Dziś otworzyli obie pary drzwi naraz — a ten dureń nie mógł przestać mleć ozorem. Jeśli jeszcze kiedyś znajdę dowody, że jakiś żółtodziób z dwiema lewymi rękoma zdjął obudowę i napuścił pod nią much — cóż, szefie, to pana firma. Jestem zapracowany, pomagam panu tylko dlatego, że lubię dobre maszyny. Ale wandalizmu nie znoszę! Żegnam.
— Momencik. Ja chcę panu coś powiedzieć.
— Przykro mi, ale muszę już iść. Niech pan robi, co pan uważa, mój fach to komputery, a nie dezynsekcja.
Ludzie są najbardziej sfrustrowani, kiedy nie mogą się wygadać. Przy odrobinie szczęścia i pomocy gubernatora Główny Inżynier do Gwiazdki nabawi się wrzodów.
I tak się spóźniłem, i pokornie przeprosiłem Billy’ego. Alvarez wymyślił nową szykanę, osobistą rewizję wszystkich wyjeżdżających z Kompleksu. Zniosłem ją bez jednego niemiłego słowa pod adresem obmacujących mnie Dragonów; śpieszyło mi się do domu. Ale ich zadziwił mój tysiąc dowcipów.
— Co to? — spytał jeden.
— Papier komputerowy — powiedziałem. — Próbny wydruk. Jego kompan też je zaczął oglądać. Nie wyglądali na takich, co umieją czytać. Chcieli skonfiskować, więc zażądałem, żeby zadzwonili do Głównego Inżyniera. Puścili mnie. W sumie byłem zadowolony; z każdym dniem coraz bardziej, bo z każdym dniem nienawiść do gwardzistów rosła.
* * *
Postanowiliśmy nadać Mike’owi bardziej namacalną osobowość,: gdyż każdy członek Partii miał prawo zadzwonić do niego w każdym momencie; moja rada na temat sztuk i koncertów była jedynie dodatkowym ozdobnikiem. W głosie Mike’a przez telefon było coś niesamowitego, czego nie zauważyłem, gdy odwiedzałem go w Kompleksie. Jeśli rozmawiacie przez telefon z człowiekiem, to zawsze są w tle jakieś hałasy. I słyszycie jego oddech, bicie serca, poruszenia ciała, choć rzadko kiedy zdajecie sobie z tego sprawę. Poza tym, nawet jeśli mówi spod kaptura wytłumiającego, do mikrofonów dociera dość hałasu, żeby „wypełnić przestrzeń”, stworzyć obraz ciała i jego otoczenia.
Podczas rozmowy z Mikiem nie usłyszelibyście niczego.
W tamtych czasach głos Mike’a miał już „ludzki”, indywidualny tembr i charakter. Mówił barytonem, z północnoamerykańskim akcentem z domieszką australijskiego; jako „Michelle” mówił (mówiła?) lekkim francuskim sopranem. Wykształcił się także charakter Mike’a. Kiedy przedstawiłem go Wyoh i Profesorowi, mówił jak pedantyczne dziecko; w parę tygodni dorósł, i już niebawem wyobrażałem go sobie jako mojego rówieśnika.
Tuż po przebudzeniu miał głos chropowaty i niewyraźny, trudny do zrozumienia. Teraz mówił czysto i starannie dobierał słownictwo i styl — przy mnie używał rejestru potocznego, przy Profesorze naukowego, wobec Wyoh był szarmancki, zmieniał język w zależności od okoliczności, jak każdy dorosły człowiek.
Ale tło pozostawało martwe. Cisza i pustka.
Zapełniliśmy je więc. Mike’owi wystarczyło parę wskazówek. Nie oddychał zbyt głośno, normalnie nie zwrócilibyście uwagi. Ale wymyślał doprawdy wirtuozowskie drobiazgi. „Przepraszam, Mannie, właśnie się kąpałem, kiedy zadzwonił telefon” — i do tego zdyszany oddech. Albo: „Właśnie jem — musiałem przełknąć”. Kiedy się „ucieleśnił”, raczył nimi nawet mnie.
Razem stworzyliśmy „Adama Selene” podczas długich dyskusji u Rafflesa. Ile ma lat? Jak wygląda? Czy jest żonaty? Gdzie mieszka? Jaki ma zawód? Czym się interesuje?
Zadecydowaliśmy, że Adam ma około czterdziestki, jest zdrowy i energiczny, interesuje się sztuką i nauką, bardzo dobrze zna się na historii, doskonale umie grać w szachy, ale nie ma na to czasu. Jest zaślubiony w najpopularniejszym układzie, trojce, w której jest starszym mężem — czwórka dzieci. O ile nam wiadomo, żona i młodszy mąż nie zajmują się polityką.
Jest po męsku przystojny, ma falujące włosy stalowego koloru, pochodzi z mieszanej rasowo rodziny, z jednej strony drugie pokolenie, z drugiej trzecie. Jak na Lunę jest zamożny, inwestuje nie tylko w L-City, ale i w Nowymlenie i Kongville. Centrala firmy w Luna City, biuro zatrudniające paręnaście osób i prywatny gabinet, z zastępcą i sekretarką.
Wyoh chciała wiedzieć, czy sypia z sekretarką. Kazałem jej się wyciszyć i nie pchać nosa w cudze sprawy. Wyoh oburzona powiedziała, że to i nasza sprawa — w końcu staramy się stworzyć kompletną osobę, nie?
Postanowiliśmy, że biura firmy są w Starej Kopule, na trzeciej rampie, od południa, w sercu dzielnicy finansjery. Jeśli znacie L-City, to wiecie, że w niektórych biurach są okna, wychodzące na dno Starej Kopuły; ten szczegół przyda się przy tworzeniu efektów dźwiękowych.
Wyrysowaliśmy nawet plan biura; gdyby istniało, znajdowałoby się pomiędzy Aetna Luna a Greenbergiem i Spółką. Na miniaturowym magnetofonie nagrałem trochę tła dźwiękowego z tamtego miejsca; Mike podłapał resztę z tamtejszych telefonów.
I oto, kiedy dzwoniliście do Adama Selene, tło nie było już martwe. Jeśli telefon odbierała „Ursula”, jego sekretarka, słyszeliście: „Selene i Spółka. Luna będzie wolna!” Potem mówiła, na przykład: „Czy zechce pan chwilę zaczekać? Gospodin Selene rozmawia przez inny telefon” — i wtedy rozlegał się odgłos spłukiwanej toalety, i wiedzieliście, że nakryliście ją na nieszkodliwym drobnym kłamstewku. Albo odzywał się Adam: „Mówi Adam Selene. Wolna Luna. Chwileczkę, wyłączę tylko TV”. Albo jego zastępca: „Mówi Albert Ginwallah, tajny asystent Adama Selene. Wolna Luna. Jeśli chodzi o sprawy Partii — a tak przypuszczam; podał pan swój partyjny pseudonim — proszę śmiało mówić; zajmuję się tymi rzeczami w imieniu Przewodniczącego”.
Читать дальше