Richard zadzwonił do szpitalnej centrali telefonicznej. Sekretarka oświadczyła, że wszystkie wiadomości przekazywane na pager mają charakter poufny. W innych okolicznościach takie stwierdzenie by go rozbawiło, lecz tak czy owak, centrala nie prowadziła rejestru komunikatów.
Odwiesił słuchawkę i wziął do ręki zgromadzone na biurku relacje.
Niektóre słowa lub wyrażenia były podkreślone na żółto.
„Czułem się szczęśliwy i spokojny”, stwierdził pan Sanderson, „jakbym zakończył długą podróż i wreszcie dotarł do domu”. Joanna podkreśliła słowo „podróż”, a w innych miejscach wydruku także: „woda” oraz „zimno”. Wszystkie te wyrazy się ze sobą łączyły, lecz Richard zauważył też wyszczególnione słowo „chwała”, które nie pasowało do pozostałych. W kolejnej relacji Joanna zaznaczyła: „zimno” oraz „przejście” i „dźwięk, przypominający rozdzieranie”. W następnej: „ciemność”, „dym” oraz całe zdanie: „Stałem u stóp pięknych schodów, wznoszących się tak wysoko, że nie dostrzegałem ich końca i wiedziałem, że prowadzą do nieba”.
Albo na pokład łodziowy. Richard wiedział, że Joanna poszukiwała związku między doświadczeniami granicznymi i Titanikiem. Wszystkie zaznaczone przez nią słowa, z wyjątkiem „chwały”, odnosiły się do statku. Pozostawał jeszcze wyraz „dym”, chociaż Joanna mogła go powiązać z prawdopodobnymi pożarami na pokładzie. Ciekawe, czy sama ujrzała jakiś ogień na Titanicu. W żadnej ze swoich relacji o tym nie wspominała. A może jednak? Po dwóch ostatnich sesjach nie słuchał opowieści, gdyż zbytnio zaabsorbował go problem jej przedwczesnego przebudzenia. Czy Joanna mogła ujrzeć coś, co przyczyniło się do rozwiązania zagadki? Czy dlatego w takim pośpiechu opuściła gabinet, zapominając o dyktafonie?
Jej ostatnia sesja odbyła się cztery dni przed śmiercią. Potem pojechała gdzieś taksówką i godzinę później pojawiła się zdenerwowana u Kit. Nie włożyła płaszcza i nagle wyszła z jej domu.
Wszystko się zgadzało. Joanna na pewno ujrzała coś podczas sesji. Richard przystąpił do przeglądania stosu wydruków, w poszukiwaniu jej relacji. Nie mogąc ich znaleźć, otworzył jej pliki i w komputerze, lecz tam również ich nie było. A zatem wciąż znajdowały się na taśmach.
Sięgnął po pudełko z kasetami, lecz jedna trzecia z nich nie nosiła żadnych oznaczeń, a pozostałe opisano jakimś niezrozumiałym kodem. Pomyślał, że musi wziąć je do domu i odsłuchać. Wrzucił wszystkie nagrania z powrotem do pudełka i zaniósł do laboratorium wraz z dyktafonem i dyskietkami Joanny. Następnie wrócił po wydruki.
Aby wszystko przenieść, musiał dwukrotnie pokonać drogę do laboratorium i z powrotem. Zastanawiał się, czy wziąć kwiatek, lecz w końcu go zostawił, gdyż raczej nie dałoby się go odratować. Zamknął drzwi na klucz, zniósł relacje do laboratorium, położył je na stole do badań i wyszedł, aby spotkać się z panią Davenport. W połowie drogi do windy zawrócił, zabrał z laboratorium naczynie z wodą i wrócił do gabinetu Joanny, aby podlać roślinę.
„Tak, przegrałem”.
Szolem Alejchem na łożu śmierci, po ostatniej grze w karty, kiedy usłyszał, że przegrał
— Palarnia pierwszej klasy — oznajmił pan Briarley i wprowadził Joannę do obszernego, wyłożonego czerwonymi dywanami pomieszczenia. Jego ściany obito ciemnym drewnem, skóra na krzesłach miała ciemnoczerwoną barwę. Na przeciwległym krańcu pokoju, w pobliżu płonącego kominka, siedziała grupa ludzi. Zgromadzili się wokół stołu i grali w karty.
Joanna nie potrafiła określić, kim są te osoby, gdyż w całej sali unosił się niebieskawy dym. Zauważyła jednak, że to wyłącznie dorośli. Z ulgą stwierdziła, że nie ma pośród nich Maisie, a potem uznała, że to na pewno pasażerowie pierwszej klasy, którzy zasiedli do brydża, gdy Titanic szedł na dno. Pułkownik Butt, ArthurRyerson…
Przy stole zasiadły też kobiety. Joanna przyjrzała się uważniej i doszła do wniosku, że to nie partia brydża, tylko pokera. Przed graczami stały czerwone słupki żetonów, rozrzuconych także pośrodku stołu. Stół do grania nie pasował do dębowych mebli w palarni. Miał blat z formiki i najwyraźniej pochodził z bufetu.
Pan Briarley poprowadził ją w stronę graczy, którzy na ich widok podnieśli wzrok. Jeden z nich odłożył karty i wstał, aby przywitać nowo przybyłych. Był to Greg Menotti, w spodniach od dresu i białej nylonowej kurtce.
— Gdzie byłaś? — spytał. — Po drugiej stronie nie znalazłem żadnych łodzi. Może są jakieś w drugiej klasie?
— Oczywiście, zna pani pana Menottiego. — Pan Briarley poprowadził Joannę za sobą do stołu.
— Sprawdzam — stwierdził człowiek w białej kamizelce, wachlując się kartami. Joanna go rozpoznała — to był ten sam mężczyzna z wąsami, który wręczył jej notatkę. Zaczął zagarniać czerwone żetony ze środka stołu.
— Pani Lander, czy mogę przedstawić… — zaczął pan Briarley, a mężczyzna przerwał zbieranie żetonów, wstał i włożył marynarkę od smokingu.
— J.H. Rogers — powiedziała Joanna. — Włożyłam pana wiadomość do butelki i wyrzuciłam ją za burtę.
Pokręcił głową. Wiedział, że wiadomość nie dotarła do jego siostry.
— Przykro mi, panie Rogers — zaczęła, lecz ponownie potrząsnął głową.
— To nie J.H. Rogers — szepnął pan Briarley. — To Jay Yates. Zawodowy karciarz, pracujący na liniowcach White Star pod rozmaitymi pseudonimami.
— To pan tak ciężko pracował, pomagając pasażerom wsiadać do łodzi — przypomniała sobie Joanna. — Był pan bohaterem.
— Pomagając pasażerom wsiadać do łodzi? — zainteresował się Greg Menotti, wciskając się między Joannę i Yatesa. — A gdzie są inne?
— Inne? — nie zrozumiał Yates.
— Inne łodzie — upierał się Greg.
— Nie ma już innych — odezwała się jedna z kobiet, a Joanna pomniała sobie, że widziała ją na pokładzie, gdy miała na sobie koszulę nocną. Teraz nałożyła czerwony płaszcz i kołnierz z lisiego futra.
— Panna Edith Evans — szepnął pan Briarley do Joanny. — Oddała swoje miejsce na łodzi kobiecie z dwójką dzieci.
— To nie mogła być ostatnia! — wykrzyknął Greg. — Na pewno są jeszcze inne. — Ponownie odwrócił się do Yatesa. — Pomagał pan pasażerom wsiadającym do szalup. Co o nich mówili? W drugiej klasie też były łodzie, prawda? Prawda?
Yates zmarszczył czoło.
— Pamiętam, że ktoś wspominał o opuszczaniu łodzi na pokład z promenadą i załadunku pasażerów, którzy się tam zgromadzili.
— Ale kiedy łodzie się tam znalazły, okna były zamknięte — wyjaśnił pan Briarley. — Dlatego wszyscy musieli iść na pokład łodziowy. — Jednak Greg zdążył już wybiec, pośpiesznie kierując się na pokład z promenadą.
— Greg! — zawołała za nim Joanna i odwróciła się do pana Briarleya. — Czy nie powinniśmy…? — Jednak nauczyciel siedział już przy stole, a Yates wysunął dla niej krzesło.
Usiadła i rozejrzała się. W.T. Stead zajmował miejsce po jej lewej stronie, koncentrując się na kartach, które rozmieścił przed sobą, jakby układał tarota, i odwracał jedną po drugiej.
— Zna pani pana Steada — zwrócił się do niej pan Briarley.
Stead zerknął niecierpliwie na Joannę, skinął jej pośpiesznie głową i powrócił do kart.
— Wydaje mi się, że wszystkich pozostałych też już pani poznała. — Pan Briarley wskazał dłonią osoby siedzące przy stole.
Читать дальше