Bili siedzi gdzieś i robi to samo. Mam nadzieję, że z przyjemnością. Ja swoje zrobiłam.
Byłam na balkonie swojego mieszkania, kiedy dopadł mnie głos przeznaczenia. Takie już jest moje życie.
Chyba można by go nazwać posłańcem. Był to robot, który przyszedł z poczty z kapsułą czasu, na której instrukcja głosiła, że ma być otwarta w dniu ostatnim.
— Wielki K. — powiedziałam.
— Jestem tutaj.
— Po co mi to przysyłasz? Postanowiłam tego nie otwierać.
— To interesujący list, Louise.
— Przeglądasz moją korespondencję? Wstydź się. Zresztą co tam. Sam ją piszesz.
— Przyznaję się. Określone sprawy musiały być załatwione w określony sposób.
— Nie skarżę się. Jestem dobrym żołnierzem do końca. Tylko po co mam to czytać? I dlaczego mam temu wierzyć?
— To wyłącznie twoja sprawa, Louise.
Ile ciekawości może być w człowieku, który za dwie sekundy ma wyskoczyć z dziewięćdziesiątego piętra? Sporo, jak się przekonałam. List brzmiał:
To znowu ja.
Będziesz się zastanawiać, jak możesz dostać list od siebie samej z przysztości, biorąc pod uwagę, co chciałaś zrobić, kiedy ten list nadszedł. Pomyślisz, że to jeszcze jedna sztuczka Shermana, Wielkiego K. albo żart samego Boga.
Pomyślisz o tym wszystkim, ale mam powody, żeby sądzić, że zrobisz to co zawsze: wykonasz swój obowiązek.
Wielki K. nie mówi ci całej prawdy. Wspomniał o wyprawie na odległość kilku milionów lat, podczas gdy w rzeczywistości wysyła nas znacznie dalej. Ziemia jest ciężko ranna i potrzebuje wiele czasu, żeby dojść do zdrowia.
Ale się wyleczy, a my przybędziemy. Nie mogę ci powiedzieć, co stanie się dalej, bo umieram. Wiem też, że dodatkowe szczegóły pogłębią tylko twoją mękę związaną z wyborem. Powiem więc tylko jedno.
Twój automat medyczny się nie myli, jesteś w ciąży.
I ty też się nie mylisz. Przeżyjesz około roku w tym nowym, wspaniałym świecie. Wiem, to niewiele, ale gwarantuję, że nie będziesz się nudzić. Masz przed sobą jeden rok z nim i trzy miesiące z nią (to dziewczynka). Twoja śmierć nie będzie zbyt bolesna, przynajmniej jak dotychczas. A na łożu śmierci nie będziesz mieć pewności, że twoja córka przeżyje cię o wiele lat. Życie tu nie jest łatwe. Ale będzie tu z tobą, będzie zdrowa, a ty będziesz bardzo szczęśliwa. Będziesz siedzieć obok niej i pisać ostatni list do biednej, zagubionej, wcześniejszej wersji samej siebie i będziesz się zastanawiać, jak, u licha, ten list do ciebie dotrze. (Nie mogę ci tego zdradzić, ale cóż warte byłoby życie bez tajemnic?)
Wsiadaj na statek, Louise. Jedź z nim.
Relacja Shermana
li a podstawie długiego doświadczenia w kontaktach z ludźmi doszedłem do przekonania, że żadna opowieść nie jest do końca prawdziwa.
Siedzę nad dwiema relacjami i mam uzupełnić je własnymi kłamstwami, półprawdami albo po prostu nieporozumieniami, powodowany jakąś niejasną potrzebą dążenia do pełni, pełni, której nigdy się nie da osiągnąć.
Relacje są takie, jakich można było oczekiwać. Każdy narrator jest gwiazdą własnego przedstawienia. Postacie drugorzędne pojawiają się, tylko żeby czegoś dowieść, i mają skłonność do znikania, kiedy przestają być potrzebne.
Na przykład Bili Smith nigdzie nie wymienił imienia swojej byłej żony. Nigdzie nie wspomniał, że ma z nią dwójkę dzieci i że ich nigdy nie odwiedza, bo to dla niego zbyt bolesne. C. Gordon Petcher jest w oczach Smitha karykaturą, podczas gdy moje obserwacje na monitorze czasu mówią, że to ciężko pracujący sumienny człowiek, którego działania były zawsze przemyślane.
Z drugiej strony, żeby mu oddać sprawiedliwość, Smith zdawał sobie sprawę z własnych słabości i nie wstydził się ich ujawnić. Można by powiedzieć (gdyby się było osobą tak cyniczną, za jaką lubi uchodzić Louise), że aż za dobrze zdawał sobie sprawę ze swoich kłopotów. Ale walczył z nimi.
Warto czytać między wierszami. Nietrudno dostrzec, iż Smith rzeczywiście wierzył, że kocha Louise. Bał się do tego przyznać nawet przed samym sobą i nie bez powodu. Bo jej nie kochał. Przyszłość to potwierdzi, jak mnie zapewnia Wielki K. Smith nie będzie dobrym ojcem dla dziecka Louise.
Louise…
Potrafię pracować z osobą pomyloną równie dobrze jak z normalną. Nie mam żadnej wątpliwości, że Louise była pomylona, ale osiągnęła stan roboczego przystosowania do niemożliwej sytuacji. Jej urojenia na temat skórokombinezonu są tego najwymowniejszym przykładem. Wierzyła w niego z takim przekonaniem, że mogła go „zdejmować” i oglądać jakiś horror własnego pomysłu. Nie sprzeczałem się z nią, bo miało to swój wymiar użyteczny. Jedynie kiedy go zdejmowała, mogła się przede mną otworzyć, mówić mi o sprawach, które już znałem, ale które musiała ujawnić sama. Okazałem się nietęgim psychoanalitykiem, to prawda. Widocznie było nieuniknione, że się w niej zakocham na swój zimny, pozbawiony serca, mechaniczny sposób.
I jeszcze jedna ironia. Uważała, że nie kocha Smitha, podczas gdy w rzeczywistości go kochała.
A, jeszcze Mayer. Bądźmy tu skrupulatni. Przez trzydzieści lat wmawiał sobie, że kochał córkę. Kiedy się przebudziła, okazało się, że ona ma odmienną opinię. Zdobyła się nawet na to, żeby mu powiedzieć, co naprawdę zabiło jego ukochaną żonę.
Siedzę więc tutaj i wspominam ich, choć jeszcze nie umarli.
„Tutaj” oznacza kabinę jednego z wahadłowców orbitalnych, który stał kiedyś obok większego statku ewakuacyjnego. W istocie jest to znacznie potężniejszy pojazd. Jesteśmy oddaleni o miliony mil od Ziemi i dotarliśmy tu w bardzo krótkim czasie. Wielki K. zapewnia mnie, że znajdujemy się wystarczająco daleko, żeby uniknąć zarówno fizycznych, jak i temporalnych skutków ucieczki w „przyszłość”.
Na kolanach mam relację tych dwóch osób, obok siebie małą czarną skrzynkę wielkości mniej więcej rejestratora rozmów w kabinie załogi.
Po głowie chodzi mi natrętny przykład dwudziestowiecznej mądrości: „Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty twojego życia”. Zdefiniować dzień. Zdefiniować życie.
— Posłuchaj, ty skurwysynu — powiedziałem.
— Podałeś niewłaściwe hasło — odezwał się głos z czarnej skrzynki.
— Wiem, ale pomyślałem, że powinieneś to jeszcze raz usłyszeć, zanim ona umrze. Żeby ci przypomnieć o kimś, kto się tobą nie przejmował.
— Aluzję zrozumiałem.
— Siedzę tutaj i myślę. Zastanawiam się, dlaczego się im wydawało, że mają jakiś wpływ na sprawy świata. Dlaczego nikt z nich nigdy nie spytał, co to jest ten Wielki K. i gdzie się znajduje? Dlaczego wszyscy wierzyli w Bramę?
— Brama jest równie rzeczywista jak następny tydzień — powiedział Wielki K.
Nie mówiłem nic więcej, ale też i nie musiałem. Ja znałem odpowiedzi. Był to efekt odwrócenia uwagi i potęgi słów. Nazywajcie coś „wielkim” wystarczająco często i wszyscy uwierzą, że to jest wielkie. Albo pomylą rozmiar z pojemnością. Pojemność informacyjna Wielkiego K. jest w istocie nieograniczona, ale Louise zakłada, że zostanie on zniszczony w kataklizmie, który miał pochłonąć jej miasto.
— Czy ona jest na statku? — spytałem.
— Oczywiście. I to się zaraz stanie. Patrz.
Obraz miałem na ekranie przed sobą. Zobaczyłem Bramę rozszerzającą się na wiele mil i znikający w niej statek.
Hałas musiał być straszny. I niewątpliwie zrobiło się jasno. Widziałem to za oknem.
Kiedy połączył się efekt zniszczenia Bramy i paradoksu czasu, a potem wszystko się uspokoiło, Ziemia obracała się nadal wokół osi. Ale było gorzej niż w Wieku Ostatnim. Louise miała rację, nic nie przeżyło.
Читать дальше