— Nie bądź niemądry, Bili — powiedziała. — To inny. Spójrz, nie jest nawet nadpalony. — I rzuciła go do mnie.
Miała rację. Ten był nienaruszony. Obróciłem go w dłoniach, odnotowałem w myśli pozycję spustu i małego przełącznika z boku. Uświadomiłem sobie, że mam w ręku potężną broń.
Spojrzałem na Louise. W jej ręce zmaterializował się paralizator, skierowany w moje czoło. W jednej chwili znajdował się w futerale na biodrze, a w następnej już w jej dłoni.
— Chyba mnie nie zastrzelisz, Louise?
Posłała mi dziwne spojrzenie, potem dziwny uśmiech i broń wróciła do futerału. Tym razem usłyszałem szum jakiegoś urządzenia, ale nie zauważyłem, co się stało.
— Masz rację. — Odwróciła się. — Sherman, jeżeli spróbuje jakichś sztuczek, strzelaj obezwładniającym.
— Tak jest.
To tyle, jeżeli chodzi o nieśmiertelną miłość. Nie byłem głupi-odłożyłem paralizator na resztki biurka.
Louise pocierała czoło palcami. Wyglądała na bardzo zmęczoną i odezwała się nie podnosząc wzroku.
— Sherman, z tym paralizatorem jest coś nie tak. Obejrzyj go.
Robot wziął broń, obrócił ją w dłoniach i zrobił coś, że rozpadła się na dwie części. W środku nie było nic, miał w ręku tylko plastykową obudowę.
— Zdawało mi się, że jest za lekki — powiedziała Louise, kiedy to zobaczyła. Przeniosła spojrzenie na Mayera. — Doktorze Mayer, chcę wiedzieć…
— Nie lubię tytułów — powiedział Mayer.
— Doktorze Mayer — powtórzyła z naciskiem Louise — ta broń jest moją własnością. Zgubił ją ktoś z moich podkomendnych. Chcę wiedzieć, skąd ją pan ma.
— A gdzie ją zgubiliście?
— Ja zadaję pytania.
— A ja nie odpowiadam.
Louise westchnęła.
— Dajmy sobie spokój z tymi melodramatycznymi odżywkami, doktorze.
— To samo dotyczy pani.
Spojrzałem na Mayera. Zewnętrznie był spokojny, ale wiedziałem, że w środku się gotuje. Pewnie też byłbym wściekły, gdyby mi ktoś rozwalił biurko. Z drugiej strony był tu Sherman i uważałem, że Mayer igra z ogniem.
— Zgubiłam tę broń jakiś tydzień temu — powiedziała Louise. — W 1955 roku.
— A ja znalazłem go trzydzieści lat temu. Też w 1955 roku.
Louise spojrzała na Shermana.
— Kłamie — rzekł robot. Louise kiwnęła głową i gestem kazała Shermanowi podejść do Mayera. Uczony stracił nieco na pewności siebie.
— Będziecie mnie torturować? — spytał.
— To zależy, jak bardzo jest pan przywiązany do swojej melodramatycznej postawy.
Mayer żachnął się odruchowo, kiedy Sherman wziął go za rękę. Robot uwięził przegub uczonego w swojej wielkiej metalowej dłoni i czekał.
— Czy znalazł pan paralizator osobiście? — podjęła śledztwo Louise.
— Tak — odrzekł Mayer.
Sherman pokręcił głową.
— Kto go znalazł? — pytała dalej Louise.
Mayer spojrzał na dłoń robota, ja zrobiłem to samo i jednocześnie przyszła nam do głowy ta sama myśl: poligraf. Albo jego odpowiednik z dalekiej przyszłości, który (mogłem się o to założyć) był lepszy od modelu, do jakiego mnie podłączono kilka godzin temu.
— Tak jest — potwierdziła Louise, każąc mi się zastanowić, czy jednym z jej wielu talentów nie jest czytanie w myślach. — Możemy teraz zabawić się w dwadzieścia pytań i z kłamstwa dowiem się tyle samo co z prawdy, ale taka procedura wymaga trochę czasu. My czasu nie mamy, ale mamy pewne środki chemiczne, które sprawią, że powie pan wszystko w dziesięć sekund, tyle że środki te niszczą przy okazji komórki mózgu. Mamy też bezlitosną maszynę, która może na moje polecenie zadać panu wielki ból.
Nie wiem, czy Mayer to zauważył, ale Sherman rzucił Louise szybkie spojrzenie. Nie mógłbym przysiąc, bo nie mam doświadczenia w czytaniu wyrazu twarzy robotów, ale wydało mi się, że poczuł się dotknięty. Bezlitosna maszyna, psia mać. Czołg Sherman. Robot, który przeprasza komputer, może wychodząc z założenia, że to jego jakiś daleki przodek…
Uznałem więc, że Louise blefuje. Pewnie powinienem powiedzieć to Mayerowi, ale milczałem. Chciałem usłyszeć prawdę równie mocno jak Louise. Może bardziej.
Rozumiałem, dlaczego nie wspomniał mi o paralizatorze, który miał w biurku. Myślę, że pokazałby mi go, gdyby Louise nam nie przerwała. Po prostu postępował jak przystało na prawdziwego uczonego, podważając moją opowieść i zmuszając mnie do przedstawienia tego, co widziałem, bez jego pomocy.
Mimo to byłem wkurzony. Usiadłem wygodnie i czekałem, co on zrobi.
— Myślałem, że macie tyle czasu, ile chcecie — powiedział.
— Kiedyś tak było. Teraz mamy go bardzo mało, a pan zużywa go w niewiarygodnie szybkim tempie.
— Czy może mi pani coś powiedzieć na temat…
— Nie teraz. Może później. Nic nie obiecuję. Jest jeszcze możliwe, że wybrniemy z tego kryzysu z minimalnymi stratami. Nie można już uratować całego świata, ale mam nadzieję zachować jakąś jego część. — Wzruszyła ramionami. — Właściwie robię to przez całe życie, prowadzę akcję opóźniającą. A teraz niech pan mówi.
I Mayer zaczął mówić.
— W 1955 roku w Arizonie miała miejsce katastrofa lotnicza.
— Wiem. Byłam w tym samolocie.
Mayera na chwilę zamurowało.
— Więc przyznaje pani?
— Co przyznaję? A, pan myśli, że to ja spowodowałam katastrofę. Nie, to nie jest takie proste i oczywiste. My ratowaliśmy życie wszystkich pasażerów tego samolotu.
Mayer wyglądał na wstrząśniętego. Ja pewnie też. Miałem się odezwać, ale Louise ciągnęła dalej:
— Tak, doktorze Mayer, pańska córka jest cała i zdrowa.
Nie potrafię opisać, co zostało powiedziane w ciągu następnej pół godziny. Głównie krzyczano w gniewie i nieufności. Nie będę nawet udawał, że dużo z tego zrozumiałem. Nie jestem wcale pewien, czy rozumiem nawet teraz. Podróże w czasie, paradoksy, koniec wszechświata… sporo jak na jeden raz.
Louise powiedziała, że ratowała ludziom życie. Mechanizm, jaki nam przedstawiła, był tak skomplikowany i niesamowity, że jedynym sposobem, żebym w coś z tego mógł uwierzyć, było odwrócenie logiki: jeżeli kłamała, to dlaczego miałaby wymyślać kłamstwo tak nieprawdopodobne?
Jeżeli natomiast mówiła prawdę… znaczyło to, że krwawe jatki i cierpienie, które zdominowały całe moje życie, nie były bardziej prawdziwe niż trupy w hollywoodzkim horrorze. Znaczyło to, że wszyscy ci ludzie żyli gdzieś w niepojętej przyszłości.
— Nie, nie wszyscy, Bili — powiedziała w pewnym miejscu Louise. — Tylko uczestnicy katastrof, w których nikt nie przeżył. Jacy-kolwiek świadkowie tego, co robimy, spowodowaliby paradoks.
Wydało mi się to nieistotnym kruczkiem. Czułem, jak spada mi z ramion ogromny ciężar.
— Długo nie zdawaliśmy sobie sprawy — zwróciła się Louise do Mayera — że w tym samolocie znajdowała się pańska córka.
— Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata — mówił Mayer przez łzy. — Kilka dni wcześniej wyszła za mąż. Leciała do Kalifornii, do Livermore, żeby przedstawić męża mnie i… Naomi. Myślę, że to pośrednio zabiło Naomi, moją żonę…
— Tak, wiemy — powiedziała Louise z dziwną łagodnością w głosie.
— Wy wiecie wszystko, prawda?
— Gdyby tak było, nie musiałabym tu wracać i robić panu przesłuchania. Nie wiedzieliśmy, że pańska córka leci tym samolotem, bo podróżowała pod nowym nazwiskiem. Widzieliśmy pana na miejscu katastrofy, ale nie mogliśmy stwierdzić, dlaczego pan tam jest. W końcu poskładaliśmy wszystko do kupy dzięki długim obserwacjom przez monitory czasu. Musieliśmy korzystać z informacji pośrednich. Często natykaliśmy się na cenzurę temporalną. — Spojrzała na Shermana. — Dopiero bardzo niedawno dowiedzieliśmy się, że drugi zagubiony paralizator jest w pańskim posiadaniu.
Читать дальше