— To dlatego, że mogłaby w nich być trucizna. Albo coś nieprzyzwoitego. Wiadomo, że to się zdarza.
Oczy Marcelli zaczęły błyszczeć.
— Nie myślisz chyba, dlatego że powiedziałam parę słów na pochwałę Geoffreya Bladebridge`a, że należę do jakiejś klaki?
— Nie myślę tak, nie, ale Rey nie ma pojęcia, kim jesteś i czy to nie podstęp.
Marcella otarła łzy i uśmiechnęła się, by pokazać, że jej złamane serce nie ma znaczenia.
— Właśnie dlatego… — Pociągnęła nosem, — …gdyby pochodziło to od kogoś, kogo zna, nie byłoby to takie daremne. Mógłbyś powiedzieć mu, że czekoladki są od kogoś, kogo ty znasz. I komu ufasz. I że są po prostu moim sposobem podziękowania mu za przyjemność tak wielu pięknych przedstawień. Czy zrobiłbyś to dla mnie?
Daniel wzruszył ramionami.
— Pewnie, czemu nie.
Gdyby pomyślał przez chwilę, może odpowiedziałby na to sam i oszczędził sobie tego, co miało nastąpić. Mądrą decyzją byłoby, jak sugerowała Marcella, pozbycie się tego pudełka czekoladek, jak tylko stracił ją z oczu, albo zjedzenie ich samemu, jeśliby się odważył. Zamiast tego zrobił to, co obiecał, dając czekoladki tego samego wieczoru Reyowi, który także jadł obiad w „La Didone”, ze swoim agentem Irwinem Tauberem. Daniel wyjaśnił sytuację i Rey przyjął podarunek z kiwnięciem głową, nawet nie zadając sobie trudu poproszenia go, by podziękował jego dobrodziejce. Daniel wrócił do swoich escargots i opisów dziczy Vermontu pana Carshaltona, i nie myślał o tym więcej.
Następnego wieczoru pracownik obsługi sceny dostarczył Danielowi ręcznie napisany liścik od Reya, który śpiewał właśnie w Normie. Brzmiał on tak: „Naprawdę podziękuj swojej przyjaciółce w moim imieniu za jej pudełko słodyczy i tak życzliwy list. Wydaje się całkowicie urocza. Nie rozumiem, dlaczego jest tak nieśmiała, że nie zwróciła się do mnie bezpośrednio. Jestem pewien, że rozumielibyśmy się dobrze!” Daniela zirytowało przemycenie przez Marcellę listu w czekoladkach, ale skoro reakcja Reya była tak serdeczna, jakie to miało znaczenie?
Naprawdę zapomniał o całej tej sprawie — i dlatego w ogóle nie skojarzył jej ze zmianą zachowania Reya wobec niego, która z początku wyglądała na niewiele więcej niż zwyczajną grzeczność. Kiedy odwiedził on panią Schiff i zastał Daniela w domu, przypomniał sobie jego imię — po raz pierwszy, odkąd zostali sobie oficjalnie przedstawieni siedem miesięcy wcześniej. Raz, w „Lieto Fino”, kiedy Daniel, który przyszedł tam z innym towarzyszem, został, by wypić kawę przy stoliku pani Schiff, Rey, rzewnie pijany, domagał się usłyszenia historii życia Bena Bosoli, smutnej i mało prawdopodobnej opowieści, wprawiającej Daniela w zakłopotanie, gdy przedstawił ją przy pani Schiff, znającej smutną i mało prawdopodobną prawdę. W Boże Narodzenie Rey dał Danielowi sweter, mówiąc, że to upominek od jednej z jego fanek i że nie pasuje na niego. Kiedy Rey zapytał podczas jednej ze swoich sesji szkoleniowych, czy Daniel mógłby pełnić rolę jego akompaniatora (pani Schiff oparzyła rękę, robiąc herbatę), Daniel zaakceptował to jako wyraz uznania dla jego umiejętności muzycznych, i nawet kiedy Rey pochwalił jego grę, która była jednym długim partactwem, przypisał to dobrym manierom. Nie był wtedy obłudny ani rozmyślnie ślepy; wierzył, nawet teraz, że świat jest jego pasterzem, z naturalnym instynktem zapewniania mu zielonych pastwisk i zaspokajania jego potrzeb.
W lutym Rey zaprosił Daniela na obiad w „Evviva il Coltello” takim pieszczotliwym tonem, że Daniel nie mógł już łudzić się co do jego intencji. Powiedział, że wolałby nie, a Rey, nadal mrucząc, zapytał o powód. Nie przychodził mu do głowy żaden oprócz prawdziwego — że jeśli Rey zażąda natychmiastowej kapitulacji, którą wszystkie gwiazdy wydają się uważać za należną im, to odmowa może łatwo skłonić go do odwetu poprzez umieszczenie Daniela na jego czarnej liście. W niebezpieczeństwie znajdzie się jego praca, a także jego układ z panią Schiff. W końcu, aby uniknąć wyjaśnień, zgodził się, żeby Rey go zabrał. „Ale tylko ten jeden raz”.
Przez cały obiad Rey mówił o sobie — swoich rolach, swoich recenzjach, swoich triumfach nad wrogami. Daniel nigdy wcześniej nie był świadkiem pełnego zakresu próżności tego mężczyzny i jego głodu pochwał i wciąż dalszych pochwał. Było to zarazem kapitalne widowisko i śmiertelne nudziarstwo. Na końcu obiadu Rey oznajmił, stanowczo i rzeczowo, że zakochał się w Danielu. Było to tak absurdalnie nielogiczne podsumowanie ostatnich dwóch godzin pełnego wywyższania się monologu, że Daniel prawie zachichotał. Może lepiej, gdyby to zrobił, ponieważ Rey wydawał się zdecydowany, by uważać jego grzeczne sprzeciwy za nieśmiałość.
— No, przestań — zaprotestował, nadal w dobrym humorze — nie udawajmy już. — Położył rękę z wieloma pierścionkami na chusteczce wyglądającej z kieszeni na piersi jego garnituru.
— Kto udaje?
— Niech ci będzie, idolo mio. Ale był ten list — nie można temu zaprzeczyć — i będę nadal go trzymać… — Poklepał kieszeń swojego garnituru. — …tutaj, tuż przy moim sercu.
— Panie Rey, ten list nie był ode mnie. I nie mam pojęcia, co w nim było napisane.
Z kokieteryjnym spojrzeniem Rey sięgnął do wewnętrznej kieszeni garnituru i wyjął złożoną i mocno wystrzępioną kartkę, którą następnie położył obok filiżanki z kawą Daniela.
— W takim razie może chciałbyś przeczytać, co jest w nim napisane.
Zawahał się.
— Czy też znasz go na pamięć?
— Przeczytam go, przeczytam.
List Marcelli napisany był na pachnącej, obramowanej kwiatowym wzorem kartce papieru listowego, pensjonarskim pismem upiększonym kilkoma ostrożnymi zakrętasami z myślą o kaligrafii. Jego treść aspirowała do wytwornych manier w dość podobny sposób. „Do mojego najdroższego Ernesta — zaczynał się. — Kocham cię! Co więcej mogę powiedzieć? Zdaję sobie sprawę, że miłość nie jest możliwa między dwiema istotami tak różnymi jak ty i ja. Jestem tylko prostą, pospolitą dziewczyną, a nawet gdybym była tak piękna w rzeczywistości, jak jestem w moich marzeniach, nie sądzę, by zrobiło to wielką różnicę. Nadal byłaby między nami Przepaść. Dlaczego piszę, jeśli bezcelowe jest wyznanie mojej miłości? By podziękować ci za bezcenny dar twojej muzyki! Słuchanie twojego boskiego głosu dało mi najważniejsze, najwznioślejsze chwile mojego życia. Żyję dla muzyki, a jaka istnieje muzyka, która może równać się z twoją? Kocham cię — zawsze wracają te dwa małe słowa, które znaczą tak wiele. Kocham… cię!” List był podpisany: „Wielbicielka z daleka”.
— Myślisz, że to ja napisałem ten ckliwy kawałek? — zapytał Daniel po przeczytaniu całości.
— Czy możesz popatrzeć mi w oczy i zaprzeczyć temu?
— Oczywiście, że temu zaprzeczam! Nie napisałem tego! List napisała Marcella Levine, która jest właśnie taka, jak pisze; to prosta, pospolita dziewczyna uwielbiająca śpiewaków operowych.
— Prosta, pospolita dziewczyna — powtórzył Rey z wszystkowiedzącym uśmiechem.
— Taka jest prawda.
— Och, rozumiem to. Taka jest też moja prawda, prawda mojej Normy. Ale rzadkością jest, by młody człowiek o twoim charakterze pojmował takie zagadki tak jasno. Myślę, że naprawdę możesz mieć w sobie zadatki na artystę.
— Och, na rany Chrystusa. Co robiłbym… — Powstrzymał się na skraju zniewagi nie do naprawienia. Nie postąpiłby właściwie, gdyby stwierdził, że nikt przy zdrowych zmysłach nie pisałby namiętnych liścików do eunucha, skoro Rey wyraźnie uważał takie grzeczności za rzecz naturalną.
Читать дальше