Ale przypuszczenie, że Daniel Weinreb ma podobny przekupny cel w rozwijaniu znajomości z nią, było oczywistą niedorzecznością. To oskarżenie ujawniało granice wyobraźni Alethei, gdyż w najmniejszym stopniu nie oddawało sprawiedliwości skali ambicji Daniela. Daniel miał zamiar być artystą, tak wielkim artystą, jakim tylko zdoła się stać. Boadicea wątpiła, czy rozważał choćby przez chwilę długookresowe możliwości wynikające z ich przyjaźni. Poza okazją (z której wreszcie miał dzisiaj skorzystać), by złożyć wizytę w Worry i zobaczyć, jak mu pójdzie z rozmaitymi instrumentami Whitingów, nie wyglądało na to, żeby uważał tę znajomość za szczególnie korzystną. Oprócz sposobności (wspaniałej sposobności), by rozmawiać z kimś innym, kto także miał zamiar zostać wielkim artystą. A więc naprawdę nie wydawało się, żeby miał, jednym słowem, zakusy.
Boadicea, dla kontrastu, przeżywała większość życia snując niekończące się plany. W każdej chwili, gdy nie skupiała się całkowicie na bieżącej czynności, planowała, robiła próby, wyobrażała sobie, fantazjowała. Wobec Daniela zaplanowała to, że zostaną kochankami. Nie opracowała drobiazgowego scenariusza tego, w jaki sposób to nastąpi. Nie była nawet całkowicie pewna szczegółów skonsumowania ich miłości, ponieważ pornografia, którą dotąd zgłębiła, wydawała się raczej nieśmiała, ale miała przekonanie, że kiedy już naprawdę związaliby się ze sobą erotycznie, okazałoby się to bardzo przyjemne, żeby nie powiedzieć — ekstatyczne. Daniel, jak słyszała z różnych niezależnych źródeł, miał już za sobą „romanse” z kilkoma kobietami (jedna z nich była o sześć lat od niego starsza i zaręczona z innym mężczyzną), chociaż nikt nie był gotów powiedzieć, czy na pewno poszedł na całość. Zatem mogła liczyć na to, że seks sam się załatwi (przynajmniej w jej fantazjach), i bez przeszkód opracowywać związany z tym dramat: jak całkiem nagle, pod wpływem kaprysu albo dla udowodnienia komuś odwagi, albo po kłótni z siostrą, ucieknie z Danielem do jakiejś ponurej, dalekiej stolicy — Paryża albo Rzymu, albo Toronto — aby prowadzić tam życie, które będzie pasjonujące, eleganckie, prawe, proste i całkowicie poświęcone sztuce w jej najwznioślejszych przejawach. Nie wcześniej jednak, niż kiedy skończą szkołę, bowiem nawet w swoich najbardziej szalonych marzeniach Boadicea postępowała ostrożnie.
Milę za Unity droga wznosiła się lekko i ukazała się, po raz pierwszy, szara żelbetowa wieża Worry. Potem droga opadła i wieża pogrążyła się z powrotem w nijakich polach.
Miał zadyszkę i bolały go nogi od tak szybkiego pedałowania, ale będąc tak blisko, nie mógł zwolnić z przyczyn psychologicznych. Nawet wiatr, dmuchający gwałtownie z zachodu i wydymający przed nim wiatrówkę jak mały czerwony żagiel, wydawał się próbować go popędzać. W nieoznakowanym miejscu skręcił w boczną drogę w prawo, jak wszyscy wiedzieli prowadzącą do Worry, przeleciał obok mężczyzny, który zabrał na spacer owczarka niemieckiego, i przybył bez tchu pod wartownię.
Wyrósł przed nim z drogi metalowy szlaban, zaczął świszczeć gwizdek, umilkł tylko na tyle czasu, by nagrany głos kazał mu wysiąść z samochodu, i znów zaczął. Strażnik w uniformie wyszedł z budki, trzymając pistolet maszynowy. Byłoby to niepokojące wszędzie indziej, ale Daniel, który nigdy wcześniej nie był w Worry, przypuszczał, że jest to standardowe powitanie, jakie czeka niezapowiedzianych gości.
Sięgnął do kieszeni kurtki po dysk z zaproszeniem, który dała mu Boadicea, ale strażnik krzyknął, że powinien podnieść ręce do góry.
Zrobił to więc.
— Gdzie ty niby jedziesz, synu? — zapytał strażnik.
— Odwiedzam pannę Whiting. Na jej zaproszenie. Dysk, który mi dała, jest w mojej kieszeni.
Strażnik sięgnął do kieszeni Daniela i wyjął dysk.
Daniel opuścił ręce. Strażnik wydawał się zastanawiać, czy się obrazić. Zamiast tego wszedł z dyskiem do budki i przez pięć minut Daniel go nie widział. W końcu postawił rower na podpórce i podszedł do drzwi budki. Za szybą zobaczył teraz, jak strażnik rozmawia przez telefon. Mężczyzna pokazał mu gestem, żeby wrócił do roweru.
— Czy coś jest nie tak? — krzyknął Daniel przez szybę. Strażnik otworzył drzwi i podał mu słuchawkę z osobliwym uśmiechem.
— Trzymaj, on chce z tobą porozmawiać.
— Halo — powiedział Daniel do kratki mikrofonu.
— Halo — odparł sympatyczny, mruczący baryton. — Wydaje się, że jest problem. Zakładam, że rozmawiam z Danielem Weinrebem.
— Tu Daniel Weinreb, tak.
— Problem jest taki, Danielu. Nasz system ochrony upiera się przy identyfikowaniu cię jako prawdopodobnie zbiegłego więźnia. Strażnik, co zrozumiałe, nie ma chęci cię wpuścić. Właściwie, w tych okolicznościach, nie ma upoważnienia, by to zrobić.
— Cóż, nie jestem zbiegłym więźniem, a więc to powinno rozwiązać pana problem.
— Ale nie wyjaśnia to, dlaczego system ochrony, który jest niezwykle precyzyjny, nadal twierdzi, że masz w sobie pastylkę Pole`a-Williamsa typu, jakiego używa stanowy system więziennictwa.
— Nie pastylkę. Tylko jej osłonę.
— Aha. Nasz system nie radzi sobie najwyraźniej z takimi subtelnymi różnicami. To nie moja sprawa, oczywiście, ale czy nie sądzisz, że byłoby mądrzej — albo przynajmniej wygodniej — postarać się, żeby ci ją wyjęto? Wtedy tego rodzaju zamieszanie by się nie zdarzało.
— Ma pan rację — to nie pańska sprawa. A więc czy zechce pan mnie wpuścić, czy też muszę najpierw przejść operację?
— Naturalnie. Chciałbym porozmawiać znów ze strażnikiem, dobrze?
Daniel podał słuchawkę strażnikowi i poszedł z powrotem do swojego roweru. Kiedy tylko zbliżył się do wartowni, gwizdek znów się odezwał, ale tym razem został wyłączony.
Strażnik wyszedł z budki i powiedział:
— Okej. Po prostu jedź tą drogą. Wjazd do Whitingów to brama z kutego żelaza. Jest tam następny strażnik, ale on się ciebie spodziewa.
Daniel skinął głową, zadowolony z siebie po tym małym triumfie.
Alethea, przy podstawie wieży wiatrów, dała znak szalem Boadicei na jego szczycie. Od czasu ich kłótni Alethea nałożyła kostium do konnej jazdy i wyglądała bardziej niż kiedykolwiek jak belle dame sam merci.
Boadicea odmachnęła jej. Nie miała ochoty schodzić, ale Alethea musiała mieć jakiś powód, by tak nalegać… A właściwie to Boadicea chciała jednak zejść, ponieważ jej twarz i palce zdrętwiały z zimna. Wiatr i ten widok spełniły jednoczesny cel uspokojenia jej i dodania jej otuchy. Mogła wrócić na ziemię i porozmawiać z Aletheą w duchu neutralnej obojętności.
— Myślałam — powiedziała Alethea, nie racząc krzyczeć, tylko czekając, aż Boadicea znajdzie się całkiem blisko — że twoja opowieść o zaproszeniu tutaj tego chłopca jest całkowicie zmyślona. Ale przyjechał, na swoim rowerze, i wydaje się, że jest jakaś wątpliwość, czy wpuścić go za bramę. Pomyślałam, że powinnaś wiedzieć.
Boadicea była zaskoczona. To, co zrobiła Alethea, za bardzo przypominało zwykłą uprzejmość, by czuła się dotknięta.
— Dziękuję — musiała powiedzieć i Alethea się uśmiechnęła.
— Dałam mu dysk — zirytowała się Boadicea.
— Zapewne uznali, że wygląda podejrzanie. Dla mnie wygląda.
Na klatce schodowej, na następnym podeście w drodze na dół, był telefon. Boadicea wykręciła numer wartowni. Strażnik powiedział, że Daniel już przeszedł, po decyzji jej ojca.
Alethea czekała na nią przy windzie.
Читать дальше