Alethea mówiła dalej, ze wspaniałą pewnością siebie, zważywszy, że nikt nie wydawał się zaciekawiony, o koniach i jeździe konnej. Jej ojciec słuchał z roztargnieniem, jego wypielęgnowane palce głaskały plątaninę ekscentrycznej brody.
Alethea zamilkła.
Nikt nie podjął inicjatywy.
— Panie Whiting — odezwał się Daniel — czy to z panem rozmawiałem wcześniej, kiedy byłem w portierni?
— Z przykrością muszę powiedzieć, że tak. Szczerze mówiąc, Danielu, miałem nadzieję, że może uda mi się po prostu z tego wywinąć. Czy rozpoznałeś mój głos? Wydaje się, że każdy go rozpoznaje.
— Miałem tylko zamiar przeprosić.
— Przeprosić? Nonsens! Myliłem się i zrugałeś mnie za to całkiem słusznie. To właśnie wtedy, gdy odkładałem słuchawkę i zarumieniłem się z powodu moich grzechów, postanowiłem, że muszę postarać się, byś przyjechał na herbatę. Czyż nie tak, Aletheo? Była ze mną, widzisz, kiedy odezwał się alarm.
— Alarmy włączają się tuzin razy dziennie — powiedziała Boa. — I zawsze są to alarmy fałszywe. Ojciec mówi, że to cena, jaką musimy płacić.
— Czy wydaje się to nadmierną ostrożnością? — zapytał retorycznie Grandison Whiting. — Bez wątpienia nią jest. Ale prawdopodobnie najlepiej jest mylić się w tę stronę, nie sądzisz? W przyszłości kiedy nas odwiedzisz, musisz powiadomić nas zawczasu, żebyśmy mogli wyłączyć skaner, czy jak też na to mówią. I mam szczerą nadzieję, że wrócisz, nawet jeśli tylko ze względu na Bobo. Obawiam się, że ona czuje się nieco… odcięta?… odkąd powróciła z większego świata, spoza Iowa. — Podniósł rękę, jakby chciał uprzedzić protesty Boi. — Wiem, że nie jest moją rzeczą mówienie tego. Ale jedna z nielicznych zalet bycia rodzicem jest taka, że można pozwalać sobie na wiele wobec swoich dzieci.
— Tak przynajmniej twierdzi — rzuciła Boa. — Ale w rzeczywistości robi tak z każdym, kto na to pozwala.
— To ładnie z twojej strony, że tak mówisz, Bobo, ponieważ umożliwia mi to zapytanie Daniela — pozwolisz mi mówić na siebie Daniel, prawda? A ty musisz mówić na mnie Grandison.
Serjeant zachichotał.
Grandison Whiting skinął głową w stronę syna na znak, że to zauważył, i mówił dalej:
— Zapytać cię, Danielu (choć wiem, że nie mam prawa): dlaczego dotąd nie kazałeś sobie usunąć tego strasznego urządzenia z żołądka? Jesteś w pełni uprawniony do tego, prawda? Jak rozumiem — a musiałem poświęcić tej sprawie trochę uwagi, ponieważ oficjalnie jestem w radzie zarządzającej stanowego systemu więziennictwa — tylko skazani zwolnieni warunkowo, albo tacy, którzy popełnili o wiele bardziej… potworne przestępstwa niż twoje…
— Które nie jest — pośpiesznie przypomniała ojcu Boa — w ogóle żadnym przestępstwem od czasu decyzji sądu.
— Dziękuję, moja droga — dokładnie o to mi chodzi. Dlaczego, Danielu, po całkowitym oczyszczeniu cię z zarzutu, godzisz się z niewygodą i, jak przypuszczam, zakłopotaniem w takich sytuacjach jak ta, która zdarzyła się dzisiaj?
— Och, człowiek uczy się, gdzie są alarmy. I nie wraca tam.
— Przepraszam, uhm, Danielu — powiedział Serjeant z niezdecydowaną życzliwością — ale nie całkiem nadążam. Jak to się dzieje, że chodzisz i uruchamiasz alarmy?
— Kiedy byłem w więzieniu — wyjaśnił Daniel — miałem osadzoną w żołądku pastylkę P-W. Pastylki już nie ma, a więc nie istnieje możliwość, żebym wysadził nas wszystkich przypadkowo w powietrze, ale jej osłona nadal tam jest, i to ona, albo ślady metalu w niej, włączają alarmy.
— Ale dlaczego nadal tam jest?
— Mógłbym poprosić, żeby ją wyjęto, gdybym chciał, ale mdli mnie na myśl o operacji. Gdyby potrafili ją wydostać z taką łatwością, z jaką ją wprowadzili, nie miałbym żadnych zastrzeżeń.
— Czy to poważna operacja? — zapytała Alethea, marszcząc nos z uroczą odrazą.
— Nie według lekarzy. Ale — uniósł barki — co jednemu wyjdzie na zdrowie…
Alethea zaśmiała się.
Czuł się coraz bardziej pewny siebie, a nawet zadufany w sobie. Zdarzało mu się to często i zawsze czuł się wtedy jak Joanna d`Arc albo Galileusz, współczesny męczennik Inkwizycji. Czuł się też trochę hipokrytą, ponieważ zachował osłonę P-W w żołądku dlatego (jak domyśliłby się każdy, kto by się zastanowił), że dopóki ją miał, nie mogli go powołać do Gwardii Narodowej. Nie, żeby przeszkadzało mu bycie albo czucie się hipokrytą. Czyż nie czytał w książce pastora Van Dyke`a, że wszyscy jesteśmy hipokrytami i kłamcami w oczach Boga? Zaprzeczanie temu było tylko dodatkowo oszukiwaniem samego siebie.
Jednakże jakiś cząsteczkowy przełącznik w środku musiał zareagować na to drżenie z poczucia winy, gdyż ku własnemu wielkiemu zdziwieniu Daniel zaczął opowiadać Grandisonowi Whitingowi o korupcji i nadużyciach, które widział w Spirit Lake. Chodziło o to, że Whiting, członek rady zarządzającej stanowych więzień, mógł być w stanie coś tu zrobić. Porządnie się wkurzył, mówiąc na temat systemu talonów żywnościowych, które trzeba było kupować, żeby po prostu przeżyć, ale nawet w szczytowym momencie widział, że robi taktyczny błąd. Whiting słuchał tego expose z wybitną uwagą, za którą Daniel wyczuwał nie oburzenie, ale zazębianie się różnych kółek i przekładni logicznego odparcia zarzutów. Najwyraźniej wiedział już o złych zjawiskach krytykowanych przez Daniela.
Po zakończeniu przez Daniela opowieści Boa wyraziła gorące przekonanie, że więźniom dzieje się krzywda, co byłoby przyjemniejsze, gdyby nie widział jej podczas tak wielu innych tyrad w sali Góry Lodowej. Bardziej zaskakująca była reakcja Serjeanta. Chociaż jedynie powiedział, że nie wydaje się to uczciwe, musiał wiedzieć, że zaprzecza nie wyrażonej jeszcze opinii ojca.
Po długim i srogim spojrzeniu na syna Grandison Whiting rozchmurzył się do pozornego uśmiechu i odparł cicho:
— Sprawiedliwość nie zawsze jest uczciwa.
— Musicie mi wybaczyć — powiedziała Alethea, odstawiając filiżankę i wstając — ale widzę, że Ojciec zamierza odbyć poważną dyskusję, a to jest rozrywka, którą nigdy nie nauczyłam się cieszyć, podobnie jak brydżem.
— Jak uważasz, moja droga — stwierdził jej ojciec. — I rzeczywiście, jeśli reszta z was wolałaby…?
— Nonsens — powiedziała Boa. — Dopiero zaczynamy się dobrze bawić. — Ujęła rękę Daniela i ścisnęła ją. — Prawda?
— Uhm.
Serjeant wziął następne ciastko z talerza, swoje czwarte.
— Załóżmy dla celów dyskusji — ciągnęła Boa, nalewając herbatę, a potem śmietankę, do filiżanki Daniela — że sprawiedliwość jednak jest zawsze uczciwa. Grandison Whiting skrzyżował ręce na kamizelce, tuż nad łańcuszkiem do zegarka.
— Sprawiedliwość jest zawsze sprawiedliwa, z pewnością. Ale uczciwość jest wobec sprawiedliwości tym, czym zdrowy rozsądek wobec logiki. To znaczy sprawiedliwość może (i często tak jest) przekraczać uczciwość. Uczciwość zwykle sprowadza się do prostego, szczerego przekonania, że świat powinien być uporządkowany tak, by nam było wygodnie. Uczciwość to spojrzenie dziecka na sprawiedliwość. Albo włóczęgi.
— Och, Ojcze, nie schodź na włóczęgów. — Obróciła się w stronę Daniela. — Nie wiem, ile razy prowadziliśmy tę samą dyskusję. Zawsze o włóczęgach. To konik Ojca.
— Włóczędzy — mówił dalej niewzruszenie — w przeciwieństwie do żebraków. Ludzie, którzy wybrali nędzę jako sposób życia, bez okoliczności łagodzących takich jak ślepota, amputacja albo niedorozwój umysłowy.
Читать дальше