Wreszcie jednak, pod koniec drugiego sześciotygodniowego okresu, pani Norberg rzuciła wyzwanie, od jakiego Daniel się nie uchylił. W mediach pojawiła się ostatnio wiadomość, która wzbudziła wielkie oburzenie wśród Sług Bożych. Bud Scully, jeden z kierowników farmy Northrup Corp. koło LuVerne, zaczął z własnej inicjatywy robić to, czego nie wolno już było robić stanowi Iowa: zagłuszał emisje radiowe z Minnesoty. Stacje wniosły powództwo przeciwko niemu i nakazano mu tego zaprzestać. Kiedy odmówił, motywując to względami sumienia, i kontynuował swoją prywatną krucjatę, został skazany na więzienie. Słudzy Boży zawrzeli gniewem. Pani Norberg, trzeba przyznać, starała się nie ulegać namiętnościom bieżącej chwili (nigdy, na przykład, nie szła na lekcjach historii Ameryki dalej niż do Watergate), ale tym razem prowokacja okazała się zbyt wielka. Poświęciła tydzień zajęć na dogłębne rozważenie osoby Johna Browna. Przeczytała na głos esej Thoreau o obywatelskim nieposłuszeństwie. Puściła nagranie pieśni Ciało Johna Browna, stojąc czujnie nad magnetofonem i szarpiąc głową w górę i w dół w takt muzyki. Kiedy hymn się skończył, ze łzami w oczach (całkiem mimowolne świadectwo siły muzyki) opowiedziała, jak odwiedziła park, tu, w Iowa, gdzie John Brown musztrował swoją ochotniczą armię do ataku na Harper`s Ferry. Potem, wziąwszy na ramię pałeczkę do tablicy jak karabin, pokazała klasie, w jaki sposób żołnierze tamtej armii musztrowali się, maszerując tam i z powrotem po błyszczących klonowych deskach podłogowych — w prawo zwrot, w lewo zwrot, baczność!, w tył marsz!. Doskonały spektakl. W takich chwilach naprawdę musiałbyś mieć serce z kamienia, żeby nie być wdzięcznym za to, że jesteś na lekcjach Góry Lodowej.
Przez cały ten czas powstrzymywała się od wspominania Buda Scully`ego po nazwisku, chociaż nikt z nich nie mógł być nieświadomy zamierzonej paraleli. Teraz, po uroczystym zasalutowaniu fladze w kącie, pani Norberg zrezygnowała z wszelkich pozorów obiektywności. Zbliżyła się do tablicy i napisała gigantycznymi literami imię i nazwisko męczennika. BUD SCULLY. Następnie przeszła do swojego biurka, ukryła się za założonymi rękami i, patrząc groźnie, wyzwała świat, by robił nawet i najgorsze.
Boadicea podniosła rękę.
Pani Norberg udzieliła jej głosu.
— Czy chce pani powiedzieć — zapytała Boadicea z nieszczerym uśmiechem — że Bud Scully jest następnym Johnem Brownem? I że to, co zrobił, było słuszne?
— Czy tak powiedziałam? — odparła Góra Lodowa. — Ja chciałabym raczej zapytać panią, panno Whiting: czy pani tak uważa? Czy przypadek Buda Scully`ego jest analogiczny do przypadku Johna Browna?
— W tym sensie, że poszedł do więzienia za swoje przekonania, można by tak powiedzieć. Ale poza tym? Jeden mężczyzna próbował położyć kres niewolnictwu, a drugi próbuje zagłuszyć stację radiową nadającą muzykę popularną. Przynajmniej tak wnioskuję z gazety.
— Która to gazeta? Pytam, widzi pani, bo zrezygnowałam z czytania gazet jakiś czas temu. Moje doświadczenia (zwłaszcza kiedy byłam na Kapitolu) pokazały mi, że nie są one wcale wiarygodne.
— To była „Star-Tribune”.
— „Star-Tribune” — powtórzyła Góra Lodowa, obracając się w stronę Daniela z miną osoby dobrze zorientowanej.
— I pisali tam — ciągnęła Boadicea — w artykule wstępnym, że każdy musi przestrzegać prawa po prostu dlatego, że to jest prawo, i że jedynym sposobem, byśmy mogli żyć razem w pokoju, jest respektowanie prawa. Nawet kiedy nas ono drażni.
— To wydaje się na pozór całkiem rozsądne. Pozostaje jednak udzielenie odpowiedzi na pytanie, które stawia John Brown. Czy musimy przestrzegać niesprawiedliwej ustawy?
— Góra Lodowa odrzuciła do tyłu głowę roztaczając wokół siebie aurę prawości.
Boadicea obstawała przy swoim.
— Według sondaży większość ludzi uważała, że to stara ustawa jest niesprawiedliwa; ustawa, która nie pozwalała im czytać gazet spoza stanu i słuchać audycji spoza stanu.
— Według — powiedziała pogardliwie pani Norberg — sondaży w tych samych gazetach.
— Cóż, Sąd Najwyższy także uważał, że jest niesprawiedliwa, inaczej by jej nie unieważnił. A jak rozumiem, z wyjątkiem poprawki do konstytucji, to Sąd Najwyższy ma ostatnie słowo w sprawie słuszności albo niesłuszności ustaw.
Poglądy pani Norberg na temat Sądu Najwyższego były dobrze znane, a zatem istniało ciche porozumienie między jej uczniami, by omijać rafy tego tematu. Ale Boadicea wykroczyła poza współczucie czy ostrożność. Chciała zniszczyć umysł tej kobiety i spowodować jej odesłanie do Dubuque w kaftanie bezpieczeństwa. Nauczycielka nie zasługiwała na nic innego.
Nie miało to jednak być takie łatwe. Pani Norberg posiadała instynkt paranoika, dzięki któremu wiedziała, kiedy jest prześladowana. Odsunęła się na bok i pocisk Boadicei minął ją, nie czyniąc krzywdy.
— To problematyczna kwestia, zgadzam się. I wysoce skomplikowana. Wpłynie to na każdego w inny sposób i na pewno zabarwi nasze stanowiska. Tu, właśnie w tej sali mamy kogoś, na kogo życiu odbiła się bardzo bezpośrednio decyzja, o której mówi pani Whiting. Danielu, jakie jest twoje zdanie?
— O czym? — zapytał Daniel.
— Czy stan Iowa ma prawo, suwerenne prawo, zakazać ogólnej dostępności potencjalnie szkodliwych i wywrotowych materiałów czy też stanowi to ingerencję w naszą konstytucyjną gwarancję wolności słowa?
— Nie mogę powiedzieć, żebym kiedykolwiek dużo o tym myślał.
— Z pewnością, Danielu, skoro poszedłeś do więzienia za złamanie stanowego prawa… — Przerwała na rzecz wszystkich w klasie, którzy mogli o tym nie wiedzieć. Oczywiście nie było nikogo, kto nie słyszał już legendy Daniela. Prawie dorównywała wielkością legendzie pani Norberg, co prawdopodobnie, bardziej niż wchodzące w grę zasady, tłumaczyło jej nieustępliwą, zawziętą niechęć. — Z pewnością, skoro zostałeś potem zwolniony, ponieważ Sąd Najwyższy… — Uniosła sardonicznie brwi. — …orzekł, że mimo wszystko to prawo nie jest prawem i nigdy nie było… z pewnością musisz mieć jakieś zdanie na taki temat.
— Chyba moje zdanie jest takie, że nie robi to w sumie wielkiej różnicy.
— Nie robi wielkiej różnicy! Tak duża zmiana?
— Wyszedłem dwa tygodnie wcześniej, i to w sumie wszystko.
— Naprawdę, Danielu, nie wiem, o co może ci chodzić.
— Chodzi mi o to, że nadal nie uważam, iż bezpiecznie jest wyrażać szczerą opinię gdziekolwiek w stanie Iowa. I o ile wiem, nie ma prawa, które mówi, że muszę. I nie zrobię tego.
Najpierw nastąpiła cisza. Potem, pod przewodnictwem Boadicei, odrobina aplauzu. Nawet przy tej bezprecedensowej prowokacji pani Norberg nie spuszczała Daniela z oczu. Prawie widać było kalkulacje trwające za tym nieruchomym spojrzeniem: czy jego bezczelność daje się usprawiedliwić, teoretycznie, jako szczerość? Czy też można by kazać mu za to zapłacić? Nic mniejszego niż wydalenie nie byłoby warte walki na całego, i w końcu, z widoczną niechęcią, postanowiła nie ryzykować. Będzie kolejna okazja.
Po lekcji Boadicea czatowała na Daniela przy drzwiach stołówki.
— To było odjazdowe — powiedziała mu scenicznym szeptem, wsuwając się za niego do kolejki po lunch. — Prawdziwy film przygodowy.
— To był błąd.
— O nie! Miałeś zupełną, uniwersalną rację. Jedynym sposobem, by poradzić sobie z Górą Lodową, jest milczenie. Niech rozmawia ze swoimi ośmioma echami.
Tylko się uśmiechnął. Nie zmysłowym, niezapomnianym uśmiechem z gospody „Tor dla Wrotkarzy” w Elmore, ale uśmiechem pełnym myśli i znaczenia. Speszyła się, jak gdyby, nie dając jej żadnej odpowiedzi, chciał pokazać, że uważa ją za jedną z osób, z którymi nie jest bezpiecznie rozmawiać. Uśmiech osłabł.
Читать дальше