Amber pstryka palcami — czas staje. Królowa popatruje na Su Ang, Pierre’a, innych członków załogi.
— Jakieś opinie?
Aineko, dotąd niewidzialna, siada na dywanie u podnóża tronu.
— Nie jestem pewna. Te makra są tak oznaczane, bo mają coś nie tak z semantyką.
— Nie tak, czyli jak? — pyta Su Ang.
Kotka uśmiecha się tajemniczo i zaczyna niknąć.
— Czekaj! — warczy Amber.
Aineko blednie dalej, ale zostaje po niej drżący cień: nie uśmiech, ale mapa wag sieci neuronowej, trójwymiarowa i w niepojęty sposób skomplikowana.
— „Nieprzetłumaczalna jednostka” odwzorowana na sieć gramatyczną langust zawiera składniki „boga” dociążone atrybutami mistycyzmu i niezrozumiałości w stylu Zen. Ale jestem prawie pewna, że naprawdę oznacza to „zoptymalizowany świadomy transfer, pracujący dużo szybciej niż w czasie rzeczywistym”. Słabo nadludzka istota typu pierwszego, jak, eee… te w naszym układzie. Implikuje to, że ci Fajansiści chcą, żebyśmy postrzegali ich jak bogów. — Uwidacznia się z powrotem. — Ktoś to kupuje?
— Drobne cwaniaczki — mruczy Amber. — Popisują się. Albo używają jakiejś podejrzanej metagramatyki, przez którą wydają się więksi niż są w rzeczywistości, żeby nabrać wieśniaków, którzy dopiero co przyjechali do miasta.
— Najprawdopodobniej. — Aineko odwraca się i zaczyna myć sobie bok.
— I co zrobimy? — pyta Su Ang.
— Zrobimy? — Amber unosi narysowaną ołówkiem brew i błyska uśmiechem, który odejmuje od jej pozornego wieku dobre dziesięć lat. — Namieszamy im w głowach! — Ponownie pstryka palcami i czas rusza. Bez zakłóceń ciągłości, oprócz faktu, że Aineko ciągle siedzi pod tronem. Kotka unosi głowę i rzuca królowej gniewne spojrzenie. — Rozumiemy wasze obawy — mówi gładko Amber — ale my już wam daliśmy modele fizjologiczne i neuroarchitekturę ciał, z których teraz korzystacie. Chcemy się komunikować. Może pokażcie nam swoje prawdziwe twarze albo prawdziwy język?
— To jest język handlowy! — protestuje Langusta Nr 1. — Fajansiści to metabolicznie zróżnicowana koalicja z różnych światów. Bez jednolitego interfejsu. Najłatwiej przestrzegać jednego planu i mówić jednym językiem, zoptymalizowanym dla waszego zrozumienia.
— Hm. — Amber się pochyla. — Czy ja was dobrze rozumiem. Jesteście koalicją osobników z różnych gatunków. Wolicie korzystać z jednolitego modelu interfejsu, który wam wysłaliśmy, i proponujecie nam moduł językowy, z którego korzystacie. Chcecie z nami handlować.
— Wymieniać korzyści — podkreśla Fajansista, kołysząc się na odnóżach. — Mamy wiele! Tożsamości tysiąca cywilizacji. Bezpieczne tunele do stu archiwów na sieci, przystosowanych dla istot niebędących nieprzetłumaczalna jednostka. Zdolność kontrolowania ryzyka komunikacji. Technika manipulowania materią na poziomie molekularnym. Oparte na kwantowym splątaniu rozwiązania iteracyjnych problemów algorytmicznych.
— Staroświecka nanotechnologia i błyszczące koraliki, żeby zaimponować dzikusom — mruczy Pierre na kanale konferencyjnym Amber. — Co oni sobie myślą? Ile według nich jesteśmy do tyłu?
Amber zmusza się do uśmiechu.
— To bardzo interesujące! — świergocze do przedstawicieli Fajansistów. — Mianowałam dwóch przedstawicieli, którzy będą z wami negocjować: to jest nasz wewnętrzny dworski konkurs. Polecam wam Pierre’a Naqeta, mojego prokurenta. Ponadto, możecie zechcieć handlować z Alanem Glashwieczem, niezależnym czynnikiem, aktualnie tu nieobecnym. Jeśli wyrażacie zgodę, w najbliższym czasie mogą się pojawić także inni.
— Cieszymy się — mówi Langusta Nr 1. — Jesteśmy zmęczeni i zdezorientowani długą podróżą przez bramy. Proszę o podjęcie negocjacji później.
— Proszę bardzo. — Amber kiwa głową.
Porządkowy, bezmyślny, ale imponującej postury zimboe, sterowany pajęczą siecią wątków jej osobowości, wygrywa na trąbce ostrą nutę. Pierwsza audiencja zakończona.
* * *
Poza stożkiem światła Wędrownego cyrku, po drugiej stronie przestrzennej przepaści między małym, ruchomym królestwem Amber a czeluściami czasu imperialnego, trzymającymi w szponach splątane kwantowo sieci Układu Słonecznego, rodzi się nowa, osobliwa rzeczywistość.
Witamy w momencie najszybszych przemian.
W Układzie Słonecznym żyje około dziesięciu miliardów ludzi, każdy umysł otacza egzokora rozproszonych agentów, wypączkowywanych przez głowę wątków osobowościowych, przetwarzanych na chmurach mgły użytkowej — nieskończenie elastycznych, rzadkich jak aerożel, zasobów komputerowych — w której mieszkają. Głębiny mgły ożywiają iskierki szybkiej transmisji danych: większość ziemskiej biosfery została wciśnięta w watę i zakonserwowana dla przyszłych badań. Na każdego żyjącego człowieka przypada miliard programowych agentów, niosących informacje w najdalsze zakątki przestrzeni adresowej świadomości.
Słońce, dotąd będące zwyczajnym, lekko zmiennym karłem klasy G2, zniknęło w szarej chmurze — otaczającej je całkowicie, za wyjątkiem wąskiego pasa w płaszczyźnie ekliptyki. Jego blask pada więc, niezmieniony, na wewnętrzne planety, oprócz Merkurego, którego już nie ma — został całkowicie zdemontowany i zamieniony w wysokotemperaturowe nanokomputery zasilane energią słoneczną. O wiele ostrzejsze światło pada teraz na Wenus, otoczoną lśniącymi paprociami węglowych kryształów, za pomocą olbrzymich nadprzewodzących pętli wokół równika, pompujących moment obrotowy w ledwo co kręcącą się planetę. Ona też niebawem zostanie rozebrana. Jowisz, Neptun, Uran — wszystkim wyrosły pierścienie porównywalne z saturnowym. Ale skanibalizowanie olbrzymów gazowych potrwa o wiele dłużej niż małych, skalistych ciał z wnętrza Układu.
Dziesięć miliardów mieszkańców tego diametralnie odmienionego Układu pamięta jeszcze człowieczeństwo — prawie połowa z nich urodziła się przed milenium. Niektórzy nadal są ludźmi, nietkniętymi przez pęd metaewolucji, która zastąpiła ślepe darwinowskie zmiany celowym, teleologicznym postępem. Ukrywają się w zamkniętych wspólnotach i twierdzach na wzgórzach, mruczą modlitwy i przeklinają tych, którzy bezbożnie zburzyli naturalny porządek rzeczy. Przemiana fazowa objęła jednak ośmiu ludzi z dziesięciu. To najbardziej globalna rewolucja w kondycji ludzkiej od czasu odkrycia mowy.
Milion eksplozji szarej mazi — bezładnie replikujących się nanobotów — grozi dramatycznym podwyższeniem temperatury biosfery. Walczy z nimi ogólnoplanetarny układ immunologiczny, poskładany z niegdysiejszej Światowej Organizacji Zdrowia. Jeszcze dziwniejsze katastrofy zagrażają fabrykom bozonów w Obłoku Oorta. Nad biegunami Słońca unoszą się wytwórnie antymaterii. Układ Sol wykazuje wszelkie objawy niekontrolowanej eksplozji inteligencji — przejściowe skazy są dla cywilizacji technologicznej równie normalne, jak problemy z cerą dla dojrzewającego nastolatka.
Mapa gospodarcza planety zmieniła się nie do poznania. I kapitalizm, i komunizm, skłócone ideologiczne dzieci przedindustrialnej epoki, stały się równie przestarzałe, jak boża łaska królów: firmy są teraz żywe, żyć mogą także umarli. Globalizm i plemienność zakończyły się — pierwszy przekształcił się w jeden homogeniczny organizm gospodarczy, drugi w mierzoną promieniem Schwarzschilda izolację. Istoty pamiętające jeszcze swoje człowieczeństwo planują dekonstrukcję Jowisza, budowę wielkiej symulacyjnej przestrzeni, poszerzającej dostępne w Układzie miejsce do mieszkania. Przekształcając całą pozagwiezdną masę Układu w procesory, będą w stanie pomieścić tyle umysłów równoważnych ludzkim, co cywilizacja posiadająca planetę z dziesięcioma miliardami ludzi wokół każdej gwiazdy w galaktyce.
Читать дальше