* * *
Mijają cykle snu; pożyczona drukarka 3D na powierzchni Obiektu Barney wypluwa mapy bitowe atomów, kwantowym krokiem marszowym układające się na platformie odbiorczej — powstają tam układy sterowania i szkielety nowych drukarek. (Żadnych topornych nanoasemblerów, żadnych robocików wielkości wirusów zapamiętale sortujących cząsteczki na kupki — tylko dziwaczne skwantowane czary atomowej holografii, modulowane kondensaty Bosego-Einsteina kolapsujące w dziwną, koronkową, przechłodzoną maszynerię). Prują przez magnetosferę Jowisza, w pętlach kabla płynie prąd, w który powoli zamienia się pęd skały. Maleńkie robociki pełzają w pomarańczowym pyle, wybierając z niego surowiec do pieca frakcjonującego. Park maszynowy Amber rośnie powoli, rozpakowując się według algorytmu wymyślonego przez dzieciaki z młodszych klas polskiego technikum i prawie nie wymagając ludzkiego nadzoru.
Na wysokiej orbicie ponad Amalteą zawiłe instrumenty finansowe mnożą się i koniugują. Opracowane specjalnie w celu ułatwienia handlu z obcymi inteligencjami, które, jak się uważa, SETI wykryła osiem lat temu, równie dobrze funkcjonują jako fiskalni stróżowie dla kosmicznych kolonii. Salda rachunków bankowych Sangera w Kalifornii i na Kubie wyglądają znośnie — od wejścia w przestrzeń Jowisza sierociniec przejął na własność około stu gigaton przypadkowych skał oraz jeden księżyc, na tyle mały, że mieści się tuż poniżej progu definicji suwerennego ciała planetarnego według Międzynarodowej Unii Astronomicznej. Borg ciężko pracuje, dowodząc pełnymi zapału zespołami dziecięcych udziałowców przy budowie przemysłowych metakonstrukcji, niezbędnych, by rozpocząć eksploatację jowiszowego helu-3. Są tak skupieni, że przez większość czasu są sobą i nie uruchamiają Boba, swej wspólnej tożsamości i mesjanistycznej motywacji.
Pół godziny świetlnej stamtąd zmęczona Ziemia budzi się i usypia zgodnie ze swą przedwieczną orbitalną dynamiką. Religijny college w Kairze rozważa problemy nanotechnologii: jeśli przy użyciu nanotechnologii wykonamy kopię plastra boczku, z dokładnością do poziomu molekularnego, ale tak, że ów plaster nigdy nie wchodził w skład świni, jak należy go traktować? (Jeśli przez zamapowanie i zasymulowanie wszystkich synaps skopiujemy mózg wiernego do komputera, to czy ta maszyna stanie się muzułmaninem? Jeśli nie, to dlaczego nie? Jeśli tak, to jakie będzie miała prawa i obowiązki?). Ważkość owego teotechnologicznego dociekania podkreślają zamieszki na Borneo.
Inne zamieszki, w Barcelonie, Madrycie, Birmingham i Marsylii, akcentują kolejny palący problem — społeczny chaos spowodowany tanimi kuracjami odmładzającymi. Eksterminatorzy zombiaków, czyli ruch rozczarowanej młodzieży zwrócony przeciwko niegdyś siwej europejskiej gerontokracji, upiera się, że ludzie sprzed czasów supersieci, nieumiejący obsłużyć wszczepek nie są w pełni świadomi: ich zajadłość może się równać tylko z wściekłością dynamicznych siedemdziesięcioparolatków z wyżu demograficznego, o ciałach, które częściowo wróciły do pełni sił lat sześćdziesiątych, ale umysłach nadal przynależących do wolniejszego, pewniejszego stulecia. Pseudomłodzi wyżowcy czują się oszukani, zmuszeni do powrotu na rynek pracy, choć nie umieją sobie radzić z przyśpieszoną przez wszczepki kulturą nowego tysiąclecia, bo ich wypracowane z trudem doświadczenie wskutek szalejącej deflacji czasu dawno się zestarzało.
Typowy dla tego wieku jest cud gospodarczy w Bangladeszu. Stopa wzrostu wynosi ponad dwadzieścia procent, cały kraj opanowała tania, niekontrolowana bioindustrializacja — rolnicy, dawniej uprawiający ryż, teraz hodują plastik i doją z krów jedwab, a ich dzieci studiują rolnictwo morskie i projektują przybrzeżne ławice. Telefony komórkowe ma prawie osiemdziesiąt procent społeczeństwa, prawie dziewięćdziesiąt umie czytać — niegdyś biedny kraj wreszcie wyrywa się ze swej historycznej pułapki infrastrukturalnej i zaczyna rozwijać — jeszcze jedno pokolenie i będą bogatsi od Japonii.
Nowe, radykalne teorie ekonomiczne krążą wokół przepustowości transmisji, czasu przesyłania informacji z prędkością światła oraz implikacji CETI, łączności z inteligencją pozaziemską. Kosmologowie i kwantowcy współpracują przy tworzeniu cudacznych, rozciągniętych relatywistycznie instrumentów finansowych. Przestrzeń (pozwalająca przechowywać informację) i struktury (pozwalające ją przetwarzać) zyskują na wartości, podczas gdy traci na niej głupia masa — na przykład złota. Zdegenerowane resztki tradycyjnych giełd papierów wartościowych lecą swobodnie w dół, tradycyjny przemysł mikroprocesorowy i bio/nanotechnologiczny pada pod szturmem replikatorów materii i samomodyfikujących się idei. Jego spadkobiercy wydają się skazani na rolę nowej fali żądnych kontaktu barbarzyńców, stawiających całą swoją tysiącletnią przyszłość na szansę jakiegoś daru od gości z obcej cywilizacji. Microsoft, niegdyś potentat, US Steel epoki krzemu, powoli znika w procesie likwidacji.
Na australijskim zadupiu pojawia się pierwszy wybuch zielonej mazi — prymitywnego biomechanicznego replikatora, pożerającego wszystko, co napotka. Zwalcza się go, dywanowo obrzucając bombami paliwowo-powietrznymi. Amerykańskie lotnictwo natychmiast reaktywuje dwie grupy operacyjne wyremontowanych bombowców B-52 i oddaje je do dyspozycji stałej komisji ONZ ds. samopowielających się broni. (CNN odkrywa, że jeden z ich najnowszych pilotów, zaciągający się na nowo z ciałem dwudziestolatka i pustym kontem emerytalnym, po raz pierwszy pilotował je nad Laosem i Kambodżą). To doniesienie przyćmiewa WHO, obwieszczające koniec pandemii HIV, po ponad pięćdziesięciu latach bigoterii, paniki i milionach ofiar.
* * *
— Oddychaj miarowo. Pamiętasz ćwiczenia z regulatorem? Jeśli zauważysz, że podnosi ci się tętno albo zasycha w ustach, zrób pięć minut przerwy.
— Zamknij mordę, Neko, próbuję się skupić.
Amber męczy się z tytanowym półpierścieniem, próbując przewlec przez niego pasek. Przeszkadzają jej w tym grube rękawice. Skafandry na wysoką orbitę — czyli w zasadzie „pończochy” na całe ciało, zapewniające skórze ciśnienie i pomagające oddychać — to żaden problem, ale tu, w głębi pasa radiacyjnego Jowisza, trzeba wkładać stary skafander Orłan-DM, mający chyba ze trzynaście warstw. Na zewnątrz panuje pogoda jak w Czarnobylu, zamieć pędzących przez próżnię cząstek alfa i gołych protonów, więc ta ochrona jest naprawdę potrzebna.
— No, jest. — Amber zaciąga mocno pasek, szarpie za półpierścień, zabiera się za następny. Unika patrzenia w dół, bo ściana, do której się przypina, nie ma podłogi, urywa się dwa metry niżej, a potem do najbliższego ciała stałego jest sto kilometrów pustej przestrzeni.
Grunt śpiewa jej kretyńsko:
— Ja cię kocham, a ty mnie, to powszechne cią-że-nie…
Dziewczyna stawia stopy na półeczce wystającej z burty kapsuły i wyglądającej jak platforma dla samobójców; łapie metalizowane rzepy, szarpie za paski, żeby się obrócić i wyjrzeć poza bok kapsuły. Jej masa wynosi około pięciu ton, jest niewiele większa niż przedpotopowy Sojuz i wypchana po sufit wrażliwym na środowisko sprzętem, który będzie jej potrzebny, oraz gigantyczną czułą anteną.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz — mówi ktoś przez interkom.
— Oczywiście, że…
Amber czuje klaustrofobię i bezradność, sama w tej żelaznej dziewicy z demobilu Energii NPO, z kiepską łącznością i dziwacznymi rurami — części jej mózgu tu nie działają. Gdy miała cztery lata, mama zabrała ją do słynnych jaskiń gdzieś na dalekim Zachodzie. Pół kilometra pod ziemią przewodnik wyłączył światła, a ona krzyknęła ze zdumienia — ciemność wyciągnęła macki i dotknęła jej. Teraz to nie ciemność napawa ją lękiem, lecz brak myśli. Na przestrzeni stu kilometrów pod nią nie ma żadnych umysłów, nawet na powierzchni skały będzie mieć do towarzystwa tylko to kretyńskie ćwierkanie botów. Wszystko, co czyni przyjaznym wszechświat dla człekokształtnych, siedzi upchnięte w ogromnym statku, majaczącym gdzieś z tyłu ponad głową — Amber musi walczyć z chęcią zerwania tych wszystkich pasków i popłynięcia w górę pępowiną łączącą kapsułę z Sangerem.
Читать дальше