Sadeq oblizuje usta.
— Chce pani kierunkowo wysłać do nich odpowiedź?
— Nie, lepiej: jedziemy ich odwiedzić. Skrócić cykl odpowiedzi do czasu rzeczywistego. Przylecieliśmy tutaj, żeby zbudować statek i zrekrutować załogę, choćby trzeba było skanibalizować cały układ Jowisza, żeby to sfinansować.
Kot ziewa, potem mierzy go znużonym spojrzeniem żołnierza-weterana.
— Ta durna dziewczyna chce zaciągnąć swoją świadomość, duszę, na spotkanie z kimś tak inteligentnym, że równie dobrze mógłby być bogiem — mówi. — A wcześniej musi przekonać upierdliwą publiczność tam, na Ziemi, że jako nawrócona na ateizm, i tak dalej, w ogóle coś takiego posiada. Co oznacza, że mamy cię, brudasku. Jest wakat na stanowisku pokładowego teologa na pierwszym statku wyruszającym poza układ Jowisza. Chyba nie uda mi się ciebie przekonać, żebyś odrzucił tę propozycję?
Parę lat później dwóch facetów i kot dają sobie w palnik w barze, który nie istnieje.
Powietrze baru wypełnia kłębiąca się, relatywistyczna chmura dymu — to stellarium, dokładnie przedstawiające widok za wyimaginowanymi ścianami. Aberracja światła gwiazd przesuwa ich kolor ku fioletowi obok drzwi, rozjaśnia tęczową mgiełką nad stołami i przyciemnia do mglistej czerwieni przed antresolą z przodu. Efekt Dopplera pojawiał się powoli w ciągu paru miesięcy, w miarę jak statek nabierał pędu. Z braku widocznego ruchu gwiazd — albo stałego łącza do modułu sterującego statku — to najłatwiejszy sposób, by napity pasażer poczuł, jak przeraźliwie szybko porusza się Wędrowny cyrk. Już jakiś czas temu jego masa zwiększyła się relatywistycznie o połowę, obecnie każdy kilogram ma energię wielomegatonowej bomby wodorowej.
Rudo-brązowy kot — który postanowił być kotką, na złość ludziom, którzy sądzą, że wszystkie rude koty są samcami — rozwala się leniwie na drewnianych deskach przed barem, dokładnie pod gwiezdnym mostkiem nawigacyjnym. Jak łatwo przewidzieć, chwyta tam jedyny promień światła, jaki istnieje na tym statku. W półmroku z tyłu baru dwóch facetów garbi się przy stole, każdy pogrążony we własnych ponurych myślach: jeden hołubi butelkę czeskiego piwa, drugi na wpół pustą szklaneczkę koktajlową.
— Nie byłoby tak źle, gdyby tylko dała mi jakiś znak — mówi jeden, przechylając butelkę, żeby zerknąć na fuzle na dnie. — Nie, to nie tak. Gdyby okazała normalne zainteresowanie. A tak, to właściwie nie wiem, gdzie jesteśmy.
Drugi odchyla się na krześle, mruży oczy i patrzy na wyblakłą brązową farbę na suficie.
— Posłuchaj kogoś, kto wie — mówi. — Gdybyś wiedział, nawet byś o tym nie marzył. Zresztą to, czego ona chce, i to, czego ty chcesz, to pewnie dwie zupełnie różne rzeczy.
Pierwszy facet przesuwa dłonią po włosach. Pod tym postarzającym dotykiem ciasno zwinięte czarne loczki na chwilę siwieją.
— Pierre, to od posuwania Amber dostaje się takiego talentu do protekcjonalnych stwierdzeń?
Pierre patrzy na niego tak jadowicie, jak tylko potrafi ulepszony dziewiętnastolatek.
— Ciesz się, że ona nie ma tutaj uszu — syczy. Odruchowo zaciska rękę na szklaneczce, ale model fizyki baru nie pozwala mu jej zgnieść. — Borys, za dużo wypiłeś.
Od strony kotki dobiega lodowaty śmiech, jak dzwoneczki.
— A ty zamknij mordę — mówi Borys, zerkając na zwierzę. Unosi butelkę, wlewa resztkę piwa do ust. — Może i masz rację. Przepraszam. Nie chciałem mówić źle o królowej. — Wzrusza ramionami, odstawia puste szkło. Jeszcze raz wzrusza ramionami. — Po prostu dostaję tutaj depresji.
— Świetnie ci to idzie — zauważa Pierre.
Borys znów wzdycha.
— Jak widać. Gdybyśmy się zamienili miejscami…
— Oj wiem, zaraz mi powiesz, że zabawa polega na gonieniu króliczka i że to nie to samo, kiedy wyrzuca cię, jak się pokłócicie, a ja nie uwierzę w ani jedno słowo, bo jestem smutny, sam i w ogóle. — Pierre prycha. — Borys, życie nie jest sprawiedliwe, musisz się z tym pogodzić.
— To już lepiej pójdę. — Borys wstaje.
— Tylko z daleka od Ang — rzuca Pierre, wciąż na niego wściekły. — Przynajmniej dopóki nie wytrzeźwiejesz.
— Spokojnie, spokojnie, specjalnie sobie uruchomiłem wątek pilnujący. — Borys mruga z irytacją. — Wymuszający społecznie poprawne zachowania. Normalnie nie pozwoliłby mi się tak nawalić. Nie w miejscu, gdzie można sobie uszkodzić reputację.
Powoli rozpływa się w powietrzu, zostawiając Pierre’a samego z kotem.
— Ile jeszcze trzeba będzie wytrzymywać to gówno? — pyta głośno. W kieszonkowym świecie statku nerwy są na wyczerpaniu, a kłótnie mnożą się w nieskończoność.
Kotka nie odwraca wzroku.
— Według naszego obecnego układu odniesienia, odrzucamy główny reflektor i zaczynamy hamować za kolejne dwa miliony sekund — mówi. — Z powrotem wrócimy za pięć czy sześć megasekund.
— To spora różnica. A ile ma teraz delta kulturalna? — pyta z nudów Pierre. Pstryka palcami. — Kelner, jeszcze raz to samo.
— Zapewne dziesięć czy dwadzieścia razy więcej niż w momencie naszego wylotu — odpowiada kotka. — Jeśli śledziłeś wiadomości z domu, zapewne zauważyłeś znaczne przyśpieszenie w instalowaniu routerów z przełączanym splątaniem kwantowym. Odbywa się tam kolejna rewolucja sieciowa, tylko że ta zakończy się w niecały miesiąc, bo wykorzystają nieużywane, dawno położone w ziemi, ciemne światłowody.
— Przełączanym… splątaniem? — Pierre z zakłopotaniem kręci głową. Kelner, ciało bez twarzy w czarnym krawacie i długim wykrochmalonym fartuchu, obchodzi bar i podaje mu szklaneczkę. — Brzmi prawie, jakby miało sens. I co jeszcze?
Kotka przewraca się na bok, przeciąga, wysuwając pazury.
— Pogłaszcz mnie, to może ci powiem — proponuje.
— Pies cię jebał — odpowiada Pierre.
Unosi szklankę, wyciąga wisienkę koktajlową na patyczku, rzuca ją ku spiralnym schodom prowadzącym do toalet i wychyla pół drinka za jednym zamachem — zmrożony różowy napój o smaku karmelizowanej heksozy z etanolem. Odstawiając szklankę, omal go nie wylewa, czym demonstruje swój stan na pograniczu upojenia.
— Ty najemniku!
— Chory z miłości naćpany człowiek — odpowiada bez urazy kotka, przekręca się i wstaje. Wygina grzbiet i ziewa, grożąc światu kłami jak z kości słoniowej. — Wy, małpoludy… gdybym się tobą przejmowała, musiałabym obrzucić cię piaskiem. — Przez chwilę wygląda na zdziwioną własnymi słowami. — To znaczy pogrzebałabym cię. — Przeciąga się ponownie i rozgląda po barze, pustym, jeśli nie liczyć ich. — A w ogóle, to kiedy przeprosisz Amber?
— W życiu jej, kurwa, nie przeproszę! — krzyczy Pierre. W powstałej ciszy i zamieszaniu unosi szklankę i próbuje dopić koktajl, ale lód całkiem już opadł na dno, wywołując u niego atak kaszlu, przez co rozpyla płyn po stole. — Mowy nie ma — chrypi cichutko.
— Duma nie pozwala, co? — Kotka podkrada się do krawędzi baru, z ogonem uniesionym wysoko i wygiętym w koci znak zapytania. — Jak Borys i jego młodzieńcze problemy z kobietami? Wy, naczelne, jesteście takie przewidywalne. Co to za pomysł, żeby obsadzać statek postludzkimi nastolatkami…
— Idź sobie — mówi Pierre. — Nie mam czasu, piję.
— No to pij na Macksa — rzuca aluzję kotka, odwracając się. Ale humorzasty młodzian nie odpowiada nic, tylko wyczarowuje z przepastnych otchłani kolejnego drinka.
* * *
Tymczasem, w innej części siateczkowatej rzeczywistości Wędrownego cyrku inna instancja tej samej kotki — z imienia, Aineko, z usposobienia — sarkastycznej — rozmawia z córką swej dawnej właścicielki, królową Imperium Pierścienia. Awatar Amber wygląda mniej więcej na szesnaście lat, ma jasne włosy — w nieładzie — i uwypuklone kości policzkowe. To oczywiście kłamstwo, w swoim subiektywnym czasie ma lat dwadzieścia kilka, ale pozorny, widoczny wiek ma niewielkie znaczenie zarówno w przestrzeni symulacji, zaludnionych przez transfery umysłów, jak i w rzeczywistości, gdzie postludzie starzeją się z różną prędkością.
Читать дальше