— Cholera! Pierre, znikaj! — Rozmowa przychodząca nagli. — Słucham? Kto mówi?
Ekran wypełnia widok zatłoczonej, bardzo XX-wiecznej kosmicznej kapsuły. Zamieszkujący ją gość ma dwadzieścia parę lat, mocno opaloną twarz, krótko przycięte włosy i brodę, jest ubrany w strój koloru khaki, jaki wkłada się pod skafander. Unosi się pomiędzy instrukcją do systemu ręcznego dokowania TORU a oprawną w złotą ramkę fotografią Kaaby w Mekce.
— Dobry wieczór — oświadcza uroczyście. — Czy mam zaszczyt rozmawiać z Amber Macx?
— Uhm, tak. To ja.
Wpatruje się w niego: w niczym nie przypomina jej wyobrażenia ajatollaha — czymkolwiek jest ajatollah — starego, ubranego na czarno i wściekle fundamentalistycznego.
— Kim pan jest?
— Jestem dr Sadeq Churasani. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Czy moglibyśmy teraz porozmawiać?
Wygląda na to, że zależy mu tak bardzo, że Amber automatycznie kiwa głową.
— Oczywiście. Czy to moja matka kazała panu to zrobić?
Rozmawiają po angielsku. Amber stwierdza, że facet mówi dobrze, choć trochę sztywno. Uświadamia sobie, że jej rozmówca nie korzysta z modułu gramatycznego — czuje ukłucie strachu: on naprawdę musiał nauczyć się języka tą pracochłonną metodą.
— Z nią trzeba rozmawiać bardzo ostrożnie. Formalnie rzecz biorąc, nie kłamie, ale udaje jej się skłonić ludzi, żeby robili to, co chce.
— Tak, rozmawiałem z… och. — Przerwa. Dzieli ich niecała sekunda świetlna, w sam raz tyle, by boleśnie wchodzić sobie w słowo, albo znienacka milknąć. — Rozumiem. Czy na pewno powinnaś w ten sposób mówić o swojej matce?
Amber zaczerpuje tchu.
— Dorośli mogą się rozwieść. Gdybym ja mogła się z nią rozwieść, zrobiłabym to. Ona jest… — Bezradnie macha rękami w poszukiwaniu odpowiedniego słowa. — Proszę posłuchać: ona nie potrafi przegrać walki. Kiedy widzi, że przegrywa, zaczyna szukać sposobu, żeby napuścić na przeciwnika prawo. Tak jak na mnie. Nie rozumie pan?
Dr Churasami ma bardzo niepewną minę.
— Nie jestem pewien, czy rozumiem — odpowiada. — Może, hm… powinienem teraz powiedzieć, jaki jest cel tej rozmowy?
— Jasne. Proszę bardzo.
Zadziwia ją sposób, w jaki się do niej odnosi — chyba naprawdę traktuje ją poważnie. Jak kogoś dorosłego. To wrażenie jest tak niespodziewane w przypadku kogoś mającego więcej niż dwadzieścia lat — że prawie zapomina, że nie rozmawiałaby z nim, gdyby matka jej w to nie wrobiła.
— A więc… jestem inżynierem. A dodatkowo studentem fikh, islamskiego prawoznawstwa. Mam nawet prawo zasiadać jako sędzia. Bardzo niski rangą sędzia, ale to i tak ogromna odpowiedzialność. W każdym razie, twoja matka, Panie jej błogosław, złożyła na moje ręce prośbę. Czy wiesz o tym?
— Tak. — Amber się spina. — To kłamstwo. Te fakty są wypaczone.
— Hm. — Sadeq z namysłem skrobie się po brodzie. — No cóż, będę musiał się przekonać, prawda? Twoja matka poddała się woli Boga. Oznacza to, że jesteś córką muzułmanki, która twierdzi…
— Ona chce pana użyć w charakterze broni! — przerywa mu Amber. — Czy pan rozumie, że ja sprzedałam się w niewolę, żeby od niej uciec? Zostałam niewolnicą firmy, zarządzanej przez fundusz powierniczy, który przejmę po osiągnięciu pełnoletności. I ona teraz próbuje zmienić reguły, żeby dostać mnie z powrotem. Wie pan o tym? Gówno ją obchodzi pana religia, ona chce tylko mnie!
— Ale matczyna miłość…
— Chuj z miłością! — wypala Amber. — Ona chce władzy.
Sadeq robi surową minę.
— Dziecko, bardzo brzydko się wyrażasz. Ja staram się tylko ustalić, jakie są fakty. Powinnaś zapytać siebie, czy taki brak szacunku służy twoim interesom. — Waha się, potem kontynuuje, już mniej ostro: — Naprawdę twoje dzieciństwo było aż tak złe? Uważasz, że matka wszystko robiła wyłącznie dla władzy? A może cię kochała. — Pauza. — Zrozum proszę, muszę się tego wszystkiego dowiedzieć. Dopiero wtedy będę wiedział, jak należy postąpić.
— Moja matka…
Amber zamiera i wypączkowuje chmurę wątków odczytujących wspomnienia. Rozwijają się wachlarzem wokół jej umysłu, jak warkocz komety. Wywołując skomplikowaną konstrukcję sieciowych analizatorów i filtrów klasyfikujących, zamienia wspomnienia w skonkretyzowane obrazy i rzuca nimi w ptasi móżdżek kamerki sieciowej, żeby Sadeq mógł je zobaczyć. Niektóre są tak bolesne, że Amber musi zamknąć oczy. Mama w pełnym biurowym rynsztunku bojowym nachyla się nad Amber i grozi, że siłą wyłączy jej dodatki leksykalne, jeśli nie będzie ćwiczyć gramatyki bez ich pomocy. Mama: obcesowo mówiąca Amber, że znów się przeprowadzają, przemocą odrywająca ją od szkoły i koleżanek, które już nieśmiało zaczynała lubić. Sprawa z kościołem miesiąca. Matka przyłapuje ją na rozmowie telefonicznej z ojcem, drze telefon na pół i bije ją nim. Mama przy stole kuchennym zmusza ją do jedzenia.
— Moja matka uwielbia władzę.
— Ach. — Jego spojrzenie robi się szklane. — Tak o niej myślisz. Od jak dawna masz taki poziom… nie, przepraszam, że zapytałem. Ewidentnie znasz się na wszczepkach. Twoi dziadkowie wiedzą? Rozmawiałaś z nimi?
— Moi dziadkowie? — Amber powstrzymuje się przed prychnięciem. — Rodzice mamy nie żyją. Rodzice taty żyją, ale z nim nie rozmawiają. Lubią mamę. A mnie się boją. Bo wiem różne takie drobiazgi: w jakich są progach podatkowych, jakie mają profile konsumenta. Kiedy miałam cztery lata, już umiałam zgłębiać w pamięci dane. Nie jestem taka, jak małe dziewczynki w ich czasach, więc nic nie rozumieją. Wie pan, że starsi ludzie w ogóle nas nie tolerują? Niektóre kościoły tylko tłuką kasę na egzorcyzmach dla staruchów, którzy uważają, że ich dzieci są nawiedzone.
— No cóż. — Sadeq znów z roztargnieniem skrobie brodę. — Widzę, że muszę się sporo douczyć. Ale wiesz, że twoja matka przeszła na islam, prawda? Oznacza to, że też jesteś muzułmanką. Dopóki nie będziesz dorosła, twoim prawnym przedstawicielem jest rodzic. A matka stwierdza, że wobec tego jesteś moim problemem. Hm.
— Nie jestem muzułmanką. — Amber wbija wzrok w ekran. — I nie jestem dzieckiem. — Jej wątki schodzą się z powrotem, szepcząc w popłochu za oczami: głowa nagle robi się tłoczna, obrzmiała od idei i dwa razy starsza niż świat. — Nie jestem niczyją własnością. Co pana prawo mówi o ludziach od urodzenia mających wszczepia? Albo o tych, którzy chcą żyć wiecznie? Panie sędzio, ja nie wierzę w żadnego boga. Nie wierzę w żadne granice. Matka nie może mnie fizycznie do niczego zmusić, a już na pewno nie może za mnie decydować. Może co najwyżej podważać mój status prawny, a jeśli postanowię zostać poza jej zasięgiem, jakie to ma w ogóle znaczenie?
— Skoro tak oświadczasz, będę się musiał nad tym wszystkim zastanowić. — Mężczyzna patrzy jej w oczy, z namysłem, jak rozważający diagnozę lekarz. — Zadzwonię do ciebie niebawem. A gdybyś potrzebowała z kimś porozmawiać, pamiętaj, że jestem stale dostępny. Jeśli mogę w jakikolwiek sposób złagodzić twój ból, jestem do usług. Pokój z tobą i twoimi bliskimi.
— Nawzajem — mruczy ponuro Amber, gdy połączenie się kończy. — A to co?
Na ścianie zaczyna wirować popiskująca animacja, błagalnie zwracająca na siebie uwagę.
— To chyba ładownik — mówi zawsze pomocny Pierre. — On już usiadł?
— Ej, zdaje się, że kazałam ci spadać?! — napada na niego Amber.
— I przegapić taką rozrywkę? — Szczerzy się do niej szelmowsko. — Amber ma nowego chłopaka! Zaraz wszystkim rozpowiem…
Читать дальше