Dla Rity to zbyt wiele. Odwracając wzrok od oszałamiającego wewnętrznego widoku, szturcha Sirhana łokciem pod żebro. Ten rozgląda się głupawo przez chwilę, potem z rosnącą irytacją zdejmuje na moment filtr.
— „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć” — syczy Rita.
Potem, ulegając impulsowi, mimo że już wie, że za moment tego pożałuje, wrzuca mu do skrzynki odbiorczej końcówkę prywatnego kanału.
— Nikt cię o to nie prosi — mówi Manfred obronnym tonem. — Patrzę na to jak na coś w rodzaju projektu Manhattan: realizujemy wszystkie programy równolegle. Jeśli wygramy wybory, będziemy dysponować zasobami, żeby to zrobić. Powinniśmy wszyscy zostawić kopie zapasowe na pokładzie Czegoś niebieskiego i wszyscy przejść przez router. Niebieski jest wooolny, maksimum jedna dziesiąta c, ale za to potrafi wywieźć w cholerę z przestrzeni okołosłonecznej wystarczającą ilość diamentu pamięciowego, zanim autonomiczny układ obronny Wyrodnego Potomstwa zakradnie się do nas przez jakąś opartą na zaufaniu furtkę, jaką sobie zmajstruje w ciągu następnych paru megasekund…
— Czego chcesz? — pyta gniewnie Sirhan przez kanał. Wciąż na nią nie patrzy i nie tylko dlatego, że skupia się na dominującej we współdzielonej przestrzeni spotkania błękitnej wizji.
— Przestań się okłamywać — odsyła Rita. — Sam siebie oszukujesz co do swoich celów i motywacji. Może nie chcesz znać prawdy, którą wypracował twój własny duch, ale ja chcę. I nie pozwolę ci zaprzeczać, że to się stało.
— Więc jakiemuś twojemu agentowi udało się uwieść obraz mojej osobowości…
— Gówno prawda…
— Chcesz otwarcie zadeklarować powstanie takiej platformy wyborczej? — pyta młodo-stary facet, eurobiurokrata. — Bo robiąc to, podkopiesz kampanię Amber…
— Nie ma sprawy — mówi ze znużeniem Amber. — Przyzwyczaiłam się, że wsparcie taty jest jedyne w swoim rodzaju i niepowtarzalne.
— Nie ma sprawy — wtrąca ktoś. — Z przyjemnością popasę się w stanie oczekiwania w ekliptyce. — To zaprzyjaźniona langusta-łódź ratunkowa, trochę zapóźniona łącznościowo przez swoją pozapierścieniową trajektorię.
— Lubisz ukrywać się za hipokryckim poczuciem czystości moralnej, bo pozwala ci to patrzeć z góry na innych ludzi, ale pod spodem jesteś taki sam jak wszyscy…
— To ona namówiła cię, żebyś mnie zdemoralizowała, prawda? Jesteś tylko przynętą w jej planie…
— Mamy pomysł, żeby przechowywać w ładowni Panulirusa przyrostowe kopie zapasowe, na wypadek gdyby słaboboska inteligencja z wewnętrznego układu próbowała zaktywizować przeciwciała, które już zdołała rozsiać po festiwalowych miastach — wyjaśnia Annette, wyręczając Manfreda.
Nikt inny w przestrzeni dyskusji nie zauważa, że Rita i Sirhan wydrapują sobie oczy przez prywatny kanał, obrzucając się emocjonalnymi granatami z wprawą wytrawnych rozwodników.
— To nie jest satysfakcjonujące rozwiązanie kwestii ewakuacji, ale powinno spełnić fundamentalne wymaganie konserwatystów, a dla zabezpieczenia…
— No jasne, wszystko przez twoją eigenmatkę! A nie przyszło ci do głowy, że nie obchodzisz jej aż tak, żeby ci robiła takie numery? Chyba za dużo przestawałeś z tą swoją świrniętą babką. Nawet nie zintegrowałeś tego ducha, prawda? Za bardzo się boisz skalać! Założę się, że nigdy nawet nie sprawdziłeś, jak to jest od środka…
— …Sprawdziłem. I… — Sirhan zamiera na chwilę, moduły osobowościowe stronicują się tam i z powrotem w jego mózgu, jak rój wściekłych pszczół -…wychodzę na kompletnego idiotę — dodaje cicho i obwisa bezwładnie w fotelu. — Wstyd mi potwornie. — Zakrywa twarz dłońmi. — Miałaś rację.
— Miałam? — Zdumienie Rity powoli ustępuje zrozumieniu.
Sirhan dopiero teraz zintegrował wspomnienia z częściówek, które kiedyś napuścili na siebie. Taki nadęty, taki dumny — musi teraz czuć olbrzymi dysonans poznawczy.
— Nie, nie miałam. Po prostu ty jesteś nadmiernie czuły na krytykę.
— Ja jestem…
Jest zawstydzony. Rita zna go przecież na wylot. Ma pamięć ducha, który spędził z nim sześć miesięcy w symulacji, bawiąc się ideami, wymieniając czułościami, a później i sekretami. Zna z pamięci ducha jego uścisk, pamięta ognisty romans, który mógłby się zdarzyć w prawdziwym świecie, gdyby jego natychmiastową reakcją na samą tę możliwość nie było schowanie odłamka umysłu zanieczyszczonego brudnymi myślami do zamrażarki i wyparcie wszystkiego.
— Nie dysponujemy jeszcze profilem zagrożenia — mówi Annette, przerywając im w połowie dyskretnej konwersacji. — Jeśli istnieje bezpośrednie zagrożenie — a jeszcze nie jesteśmy tego pewni, może Wyrodne Potomstwo okaże się po prostu na tyle oświecone, żeby zostawić nas w spokoju — zapewne będzie to jakiś subtelny atak wymierzony bezpośrednio w fundamenty naszej tożsamości. Trzeba wypatrywać jakiegoś boomu kredytowego, nagłej dewaluacji rozproszonych miar zaufania po tym, jak ludzie podłapują jakąś cudaczną religię, czegoś w tym stylu. Może przewrotnego wyniku wyborów. I to nie będzie nagłe. Oni nie są głupi, nie zaczną frontalnego ataku, jeśli najpierw nie rozmiękczą przeciwnika powolną demoralizacją.
— Widać, że sporo o tym myślałaś — mówi Sameena, oschle i z naciskiem. — A co ma z tego ten wasz przyjaciel, ten, eee… Niebieski? Udało wam się zachomikować dość kredytów na wynajęcie statku od metabańki Ekonomii Dwa Zero? Czy o czymś nam jeszcze nie powiedzieliście?
— Eee. — Manfred wygląda jak dzieciak przyłapany z ręką w słoiku z konfiturami. — Właściwie…
— Tak, tato, może nam powiesz, ile to będzie kosztowało? — pyta Amber.
— No dobrze. — Ma zakłopotaną minę. — To langusty, nie Aineko. One chcą pewnej zapłaty.
Rita łapie Sirhana za rękę. Nie oponuje.
— Wiesz coś o tym? — indaguje go.
— Pierwsze słyszę… — Zdezorientowana częściówka wrzuca jego odpowiedź do kanału. Na chwilę przyłącza się do jego introspektywnych marzeń, w których próbuje dojść, co właściwie wynika z tej wiedzy, jaką zebrali o swoim potencjalnym związku.
— Chcą dostać spisaną, konceptualną mapę. Mapę wszystkich dostępnych przestrzeni memów podczepionych do sieci routerów, skompilowaną przez ludzkich badaczy. Mówią, że będą mogły jej użyć jako punktu wyjścia. Układ jest prosty: w zamian za bilet w kosmos niektórzy z nas będą musieli zabawić się w eksplorację. Ale to nie znaczy, że nie mogą robić sobie kopii zapasowych.
— Zależy im na jakichś konkretnych badaczach? — Amber pociąga nosem.
— Nie — odpowiada Manfred. — Chcą po prostu, żebyśmy zrobili mapę sieci routerów, która ostrzeże ich o zewnętrznych zagrożeniach. — Urywa na chwilę. — Polecisz ze mną, prawda?
* * *
Kampania wyborcza trwa w przybliżeniu trzy minuty i zżera więcej pasma niż wszystkie ziemskie kanały łączności od prehistorii do roku 2008. Około sześciu milionów duchów Amber, indywidualnie dostosowanych do profilów odbiorcy docelowego, mnoży się w światłowodowej sieci szkieletowej nenufarowych kolonii, po czym wypada na zewnątrz siecią o topologii kraty i instancjonuje we wszczepkach i fruwających w powietrzu kłębkach pyły, żeby nagabywać wyborców. Wiele z nich nie dociera do odbiorcy, wiele wdaje się w bezowocne dyskusje; mniej więcej sześć stwierdza nawet, że różnią się od oryginału wystarczająco, by stanowić odrębne osoby, i zgłasza się po obywatelstwo; jeden zaś ucieka z rojem wysoce empatycznych zmodyfikowanych afrykańskich pszczół.
Читать дальше