Znika za zakrętem labiryntu. Rita przyśpiesza, żeby ją dogonić, widzi, jak Amber skręca w kolejny korytarz, i rzuca się za nią.
— Co jeszcze? — dyszy.
— W zasadzie… — zakręt w lewo -…może to być cokolwiek. — Sześć stopni prowadzi w dół ocienionego tunelu; rozwidlenie, w prawo, pięć metrów w przód, kolejne sześć stopni na powierzchnię. — Pytanie brzmi: czemu właściwie oni… — zakręt w lewo -…nie powiedzą nam, czego chcą.
— E tam, gadki z tasiemcami. — Ricie prawie udaje się dogonić Amber, która pędzi przez labirynt, jakby doskonale znała go na pamięć. — Mózg-matrioszka w budowie przerasta nas tak, jak my płazińce. Gadalibyśmy z nimi? Co by nam powiedziały?
— Może. — Amber staje jak wryta. Rita rozgląda się wokół. Znalazły się na otwartej polance, nieopodal środka labiryntu, niecałe pięć metrów kwadratowych, otoczone żywopłotem ze wszystkich stron. Prowadzą tu trzy wejścia, a na środku stoi kamienny ołtarz porośnięty mchem. — Ty pewnie znasz odpowiedź na to pytanie.
— Ja… — Rita wytrzeszcza oczy.
Amber wbija w nią wzrok, oczy ma ciemne i bystre.
— Przyjechałaś z któregoś orbitala Ganimedesa, z przesiadką na Tytanie. Poznałaś moją eigensiostrę, kiedy ja latałam poza Układem w diamencie wielkości puszki coli. Tyle mi powiedziałaś sama. Masz zestaw umiejętności, który wpasowuje się idealnie w mój sztab kampanijny, poprosiłaś, żeby przedstawić cię Sirhanowi, po czym omotałaś go jak zawodowiec. Tylko co ty właściwie knujesz? Dlaczego miałabym ci ufać?
— Ja… — Rita się krzywi. — Ja go nie omotywałam. On myślał, że chcę go zaciągnąć do łóżka. — Unosi głowę wyzywająco. — Nie chciałam. Chcę się dowiedzieć, co was — ciebie, jego — napędza.
Potężne, mroczne, strukturalne zapytania bębnią o jej egzokorę, wyzwalając potoki ostrzeżeń. Ktoś miele rozproszone bazy historyczne w całym zewnętrznym systemie, mierząc jej przeszłość jak mikrometrem. Wpatruje się w Amber, upokorzona i wściekła. To otwarta manifestacja braku zaufania — potrzeba weryfikacji jej słów przez porównanie z publicznymi zapisami.
— Co ty robisz?
— Mam pewne podejrzenia. — Amber stoi napięta, jakby gotowa do ucieczki.
Ucieczki? Przede mną? — myśli zdumiona Rita.
— Powiedziałaś: a jeśli tych resymulantów generuje jakaś podświadoma funkcja Wyrodków? — kontynuuje Amber. — Zabawne, bo ostatnio dyskutowałam o tym z tatą. Wiesz, jeśli mu się pokaże jakiś problem, jeszcze ma w sobie tę iskrę.
— Nie rozumiem!
— Też mi się tak wydaje — mówi Amber, a Rita czuje w przestrzeni wokół siebie olbrzymie naprężenia.
Całe wszechkomputerowe środowisko, procesory jak pyłki, mgła użytkowa, rozmyte obłoczki przejrzystych jak diamenty procesorów optycznych w glebie, powietrzu i jej skórze, wszystko się zacina i spowalnia, uginając się pod obciążeniem rozkazów, jakie wydaje Amber, korzystając ze swych administratorskich uprawnień. Rita przez chwilę nie czuje połowy swojego umysłu i ogarnia ją klaustrofobiczne, paniczne przerażenie, że jest zamknięta we własnej głowie. Po czym wszystko ustaje.
— Powiedz mi! — nalega. — Co ty próbujesz sprawdzić? To jakaś pomyłka… — Amber, ku jej zaskoczeniu, kiwa głową; minę ma zmęczoną i zasępioną. — Co ja według ciebie zrobiłam?
— Nic. Jesteś spójna. Przepraszam za to wszystko.
— Spójna? — Rita słyszy, jak jej głos unosi się oburzeniem, w miarę jak docierają do niej, dygocąc z ulgą, kolejne odcięte na chwilę fragmenty jej jaźni. — Ja ci dam „spójna”! Atakujesz mi egzokorę…
— Cicho. — Amber pociera twarz i jednocześnie rzuca Ricie jeden z końców szyfrowanego kanału.
— Niby czemu? — dopytuje się Rita, nie wyciągając ręki.
— Bo tak. — Amber rozgląda się wokół.
Jest przestraszona! — uświadamia sobie nagle Rita.
— No, łap — syczy.
Rita bierze koniec. Przepływa po nim ogromna bryła surowych danych opisowych, ustrukturalizowana, z podpisanymi punktami wejścia i katalogami metainformacyjnymi wskazującymi na…
— Ja pierdzielę! — szepcze, gdy dociera do niej co to takiego.
— No właśnie. — Amber szczerzy się ponuro. I ciągnie otwartym kanałem: — Wydaje się, że to są przeciwciała kognicyjne, generowane przez system semiotycznej odporności samego diabła. Właśnie na tym zagadnieniu koncentruje się Sirhan: jak ich nie wzbudzić, żeby nie zepsuć wszystkiego naraz. Zapomnij o wyborach, wcześniej czy później znajdziemy się w czarnej dupie, a na razie jeszcze próbujemy wymyślić, jak przeżyć. I co, teraz jesteś pewna, że chcesz się z nami zabrać?
— Gdzie zabrać? — pyta niepewnie Rita.
— Na łódź ratunkową, którą tato chce zapewnić nam wszystkim, pod przykrywką rozłamu akceleracjonistyczno-konserwatywnego, zanim układ immunologiczny Wyrodnego Potomstwa zorientuje się, jak można nas skłócić, podzielić na frakcje i sprowokować do zabijania się nawzajem…
* * *
Witamy, oto łuna po wybuchu supernowej inteligencji, mój mały tasiemcu.
Tasiemce mają około tysiąca neuronów, wściekle pulsujących, by ich ciała mogły się wić. Ludzie mają około stu miliardów neuronów. To, co dzieje się w wewnętrznym Układzie, gdy Wyrodne Potomstwo miesza i rekonfiguruje szybko myślące chmury pyłu, niegdyś będące planetami, wykracza poza pojmowanie zwykłego człowieka tak dalece, jak myśli Gödla poza nerwowy tropizm robaka. W aureoli żarzących się nanoprocesorów, przesłaniającej Słońce czerwonawą chmurą, tworzą się i rozpraszają moduły osobowościowe, ograniczone tylko szybkością światła, pożerające moc przetwarzania miliardy większą od ludzkiego umysłu.
Zniknął już Merkury, Wenus, Mars, Ceres i asteroidy. Księżyc jest srebrzystą opalizującą sferą, zeszlifowaną na parę mikronów, skrzącą się dyfrakcyjnymi prążkami. Tylko Ziemia, kolebka ludzkiej cywilizacji, pozostaje niezmieniona: ale i ona niedługo pójdzie do rozbiórki, bo już teraz wokół równika opasuje ją siatka wind orbitalnych, unoszących na orbitę ewakuowaną głupią materię i ciskającą nią w kierunku rezerwatów na obrzeżach Układu.
Eksplozja inteligencji, rozdrapującej teraz pazurami molekularnej maszynerii ostatnie księżyce Jowisza, nie zatrzyma się, dopóki nie wyczerpie zapasów głupiej materii, którą może zamieniać w komputronium. A kiedy to się stanie, będzie to umysł o takiej mocy, jakbyśmy na orbicie każdej gwiazdy w Drodze Mlecznej umieścili planetę zamieszkaną przez sześć miliardów cierpiących na szok przyszłości naczelnych. Na razie jeszcze jest głupi, gdyż przemielił niespełna jeden procent masy Układu Słonecznego — na razie to tylko cywilizacja z Obłoku Magellana, dziecinna i niebezpiecznie bliska swych tkwiących w chemii organicznej korzeni.
Tasiemcom, żyjącym w ciepłej jelitowej treści, ciężko jest ogarnąć tysiącneuronowym móżdżkiem sprawy, o których rozmawiają o wiele bardziej skomplikowane istoty-gospodarze, ale jedno jest pewne — w organizmie gospodarzy zachodzi mnóstwo procesów i nie wszystkie są świadome. Wydzielanie soków trawiennych i stała wentylacja płuc też nie są zrozumiałe dla prostych mózgów robaków, ale służą podtrzymaniu ludzkiego życia, co z kolei zapewnia im środowisko bytowe. Inne zaś, nieco bardziej ezoteryczne funkcje, mające swój udział w przetrwaniu — zawiły taniec wyspecjalizowanych, klonowanych limfocytów w węzłach chłonnych i szpiku kostnym, losowe permutacje przeciwciał stale porównujących obce molekuły z wzorcami, by ostrzec o ewentualnym zatruciu — także odbywają się bez świadomej kontroli.
Читать дальше