Manfred kiwa z namysłem głową.
— Pewnie znasz spór między akceleracjonistami i wiązaczami czasu? — pyta.
— Oczywiście. — Gianni bierze potężny łyk piwa. — A ty co myślisz o naszych opcjach?
— Akceleracjoniści chcą przetransferować wszystkich na małe kosmolociki i wyruszyć na podbój niezamieszkanego układu planetarnego wokół jakiegoś brązowego karła. Albo może ukraść jakiś pogrążony w starczej demencji mózg-matrioszkę i zmienić go z powrotem w planetarny ekosystem podszyty rdzeniami z diamentowego komputronium, realizując w ten sposób jakąś obłąkaną, pastoralną, nostalgiczną wycieczkę do krainy sielanki. Uniwersalne roboty Rousseau. Amber zapewne uważa to za dobry pomysł, bo już to robiła — a przynajmniej sam wylot na kosmolociku. „Odważnie zmierzać tam, gdzie jeszcze nie dotarła żadna kolonia przetransferowanych metaludzi” — brzmi całkiem nieźle, nie sądzisz? — Manfred kiwa głową. — Ale ja mówię, że to się nie sprawdzi. W parę gigasekund od przylotu znajdziemy się w pierwszej interakcji na diagramie przyczynowo-skutkowym powstawania osobliwości. Dlatego właśnie wróciłem: żeby ją ostrzec.
— I? — indaguje Gianni, udając, że nie zwraca uwagi na marsowe spojrzenia rzucane mu przez Annette.
— A co do wiązaczy czasu — Manfred znów kiwa głową — są jak Sirhan. Bardzo konserwatywni i bardzo podejrzliwi. Mają zamiar zostać tu, jak długo się da, dopóki Wyrodne Potomstwo nie wyciągnie łap po Saturna, a wtedy stopniowo, powolutku wyprowadzą się do pasa Kuipera. Habitaty-kolonie na kulach śnieżnych pół roku świetlnego od czegokolwiek. — Wzdryga się. — Jak jakaś, kurwa, mielonka w puszce, i godzina świetlna drogi do najbliższego cywilizowanego sąsiedztwa, jeśli twoi koledzy spod celi postanowią sobie na nowo wynaleźć stalinizm lub obiektywizm. Dzięki, nie skorzystam! Wiem, że mruczą coś o kwantowej teleportacji i zabawkach wykradzionych z routerów, ale uwierzę, jak zobaczę.
— Czyli co zostaje? — pyta Annette. — Świetnie, zjechałeś program akceleracjonistów i wiązaczy czasu, Manny, ale jaką możesz zaproponować alternatywę? — Wygląda na zmartwioną. — Pięćdziesiąt lat temu miałbyś sześć nowych pomysłów przed śniadaniem! I erekcję.
Manfred łypie na nią.
— Kto powiedział, że nie mogę mieć jednego i drugiego?
Annette wbija weń wzrok.
— Daj spokój!
— Okej. — Manfred przełyka ćwierć litra piwa, osuszając kufel, i stawia go z łoskotem na stole. — Tak się składa, że mogę zaproponować alternatywę. — Minę ma teraz poważną. — Od pewnego czasu dyskutowałem nad tym z Aineko, a Aineko zapładniała ideą Sirhana — aby to zadziałało optymalnie, musimy zabrać na pokład główny elektorat akceleracjonistów i konserwatystów. Dlatego warunkowo zgadzam się popracować przy tych idiotycznych wyborach. No, ile dacie za moje wyjaśnienie?
* * *
— Co to był za nudziarz, którego dzisiaj obrabiałaś? — pyta Amber.
Rita wzrusza ramionami.
— Jakiś obrzydliwie płodny autor czytadeł z początku lat dwudziestych, z fobią cielesną o ekstropijnych rozmiarach — cały czas spodziewałam się, że kiedy założę nogę na nogę, zacznie się ślinić i przewracać oczyma. Co ciekawe, kiedy wspomniałam o wszczepkach, prawie uciekł. Naprawdę powinniśmy się zastanowić, jak sobie radzić z osobnikami cierpiącymi na ten dualizm umysłu i ciała, nie sądzisz?
Obserwuje Amber z niemal nabożnym podziwem; jest nowa w zamkniętym gronie trustu mózgów frakcji akceleracjonistycznej, a Amber ma niebotyczną reputację. Jeśli będzie w stanie trzymać się blisko, może się ogromnie wiele od niej nauczyć. Świetna i niepowtarzalna okazja jest teraz, kiedy idzie za nią przez kunsztownie zaprojektowany ogród na tyłach muzeum.
Amber się uśmiecha.
— Cieszę się, że już nie pracuję przy obsłudze imigrantów: większość jest tak głupia, że po chwili człowiek łazi po ścianach. Osobiście uważam, że winny jest efekt Flynna — tylko odwrócony. Przybywają ze świata deprywacji sensorycznej. Nic poważnego, czego nie naprawiłaby przez rok czy dwa kuracja środkami na porost neuronów, ale po włamaniu do czaszki takiego jednego czy dwóch, wszyscy są tacy sami. Tacy nudni. Chyba że masz pecha i trafi ci się jakiś udokumentowaniec z okresu purytańskiego. Żadna ze mnie frufrażystka, ale przysięgam, gdyby trafił mi się kolejny zabobonny, nienawidzący kobiet klecha, to zastanowiłabym się nad przepisywaniem im przymusowej operacji zmieniającej płeć. Dobrze że przynajmniej wiktoriańscy Anglicy to zbereźnicy o otwartych głowach, trzeba tylko się przebić przez tę ich rezerwę. I lubią nowe technologie.
Rita kiwa głową. Nienawidzący kobiet… i tak dalej… Zdaje się, że echa patriarchatu dotarły aż tutaj, i to nie tylko w formie zresymulowanych ajatollahów i arcybiskupów z Wieków Mroku.
— Mój autor brzmi jak najgorszy przedstawiciel obu światów. Niejaki Howard, z Rhode Island. Cały czas patrzył na mnie, jakby się bał, że wyrosną mi skrzydła nietoperza, macki, albo coś takiego.
Podobnie jak twój syn, dodaje w myślach. Co on sobie w ogóle wyobrażał? — zastanawia się. Żeby mieć tak popieprzone w głowie, trzeba się nieźle postarać…
— A nad czym teraz pracujesz, jeśli mogę zapytać? — próbuje zmienić kierunek własnych myśli.
— Latam po domach z patelniami. Ciocia Nette chciała, żebym pogadała z jakimś jej dawnym znajomym, grubą polityczną rybą; sądzi, że może mi pomóc przy programie, ale na razie na cały dzień zaszył się z nią i tatą. — Krzywi się. — Miałam kolejną sesję przymiarek u sprzedawców wizerunków, próbują mnie obwiesić strojami na polityczny wybieg. No i jeszcze ta cała demografia. Mamy około tysiąca nowych imigrantów dziennie, na całą planetę, ale transfer szybko przyśpiesza i do wyborów będziemy mieć pewnie z osiemdziesięciu na godzinę. To ogromny problem, bo jeśli zbyt wcześnie rozpoczniemy kampanię, jedna czwarta elektoratu nie będzie wiedziała, o co właściwie toczy się gra.
— Może to celowo — podsuwa Rita. — Wyrodne Potomstwo chce zmanipulować wynik wyborów przez podstawianie nowych wyborców. — Puszcza jej emotkę uśmieszku otwartym kanałem, budząc w odpowiedzi przelotny uśmiech. — I wygra partia kretynów, bez dwóch zdań.
— Aha. — Amber pstryka palcami i robi niecierpliwą minę, czekając, aż mijająca ją chmurka zestali się i poda jej szklankę soku żurawinowego. — Tata powiedział jedną rzecz, która trafia w sedno: cała ta debata jest dyskusją nad sposobami ucieczki przed konfliktem z Wyrodkami. Główną kością niezgody jest sposób ucieczki, kwestia, jak daleko uciec i w który program zainwestować zasoby, a nie czy uciekać, nie mówiąc już o innych wyjściach. Może powinniśmy się trochę bardziej nad tym zastanowić. Nie jesteśmy aby manipulowani?
Rita przez chwilę patrzy bezmyślnie.
— To jest pytanie?
Amber potakuje, ona zaś kręci głową.
— W takim razie muszę powiedzieć, że nie wiem. Na razie brak rozstrzygających dowodów. Ale ta świadomość nie jest miła. Wyrodki nie powiedzą nam, czego chcą, ale nie ma podstaw, by myśleć, że nie wiedzą, czego my chcemy. W końcu w myśleniu biją nas na głowę, prawda?
Amber wzrusza ramionami, po czym zatrzymuje się, żeby otworzyć furtkę w żywopłocie, prowadzącą do labiryntu ze słodko pachnących krzewów.
— Naprawdę nie mam pojęcia. Może ich nie obchodzimy, może nawet nie pamiętają, że istniejemy — tych resymulantów może generować jakiś autonomiczny mechanizm, dużo poniżej wyższej świadomości Wyrodków. Może to też być jakiś wykolejony posttiplerowski mem, który dorwał się do większych zasobów obliczeniowych, niż miała cała sieć sprzed osobliwości; jakiś metamormoński projekt chcący zadbać, żeby każdy, kto kiedykolwiek żył, mógł przeżyć powtórne życie właściwie, według jakiegoś cudacznego quasi-religijnego wymagania, o którym nie mamy pojęcia. W tym właśnie problem, że nie mamy pojęcia.
Читать дальше