* * *
Kiedy dochodzę do siebie, stwierdzam, że nachylam się nad panelem sterowania bramki A. W lewej dłoni ściskam ociekający krwią nóż, tak mocno, że prawie drętwieją mi palce. Pół pokoju jest zabryzgane krwią, która utworzyła na środku obrzydliwą kałużę.
Jeśli zrobiłam to jak trzeba, nie zdążył skorzystać z netlinka. Kiedy głowa wyskoczyła mu z torby, poczuł ogromny fizyczny ból, a potem zemdlał od utraty krwi. Utrata przytomności w dziesięć sekund. Zasługiwał na coś gorszego.
Tyle że to ja mam teraz potężny problem — mianowicie, sto dziesięć kilo zdechłego mięsa leżące w dziesięciu litrach juchy pośrodku trawiastego dywanu, który już zaczął zdychać. Trochę obciążające, prawda? Dodatkowo mój sweter, spódnica i robocze buty są całe we krwi. Nie wygląda to dobrze.
Parskam śmiechem, który brzmi jak histeryczny, trochę obłąkany chichot. Źle to wygląda, myślę. Ale na pewno da się coś…
Przez moment cofam się w retrospekcję do czasów źle działającej bramki, kałuż krwi i gór martwego mięcha. To w pewnym sensie pomaga mi się ustabilizować: już wiem, co mam robić. Łapię Fiorego za rękę i kontrolnie szarpię. Ziemiste cielsko faluje, a kiedy przykładam się naprawdę, unosi się z dywanu i przesuwa o dziesięć centymetrów w moją stronę. Stękam i ciągnę jeszcze raz, ale nie tak łatwo go ruszyć, więc przestaję i się rozglądam. Na półce leżą jakieś kable. Idę, łapię parę metrów drutu, owijam nim jego tułów, przekładam pod pachami i w ten sposób ciągnę, gdzie trzeba. W końcu udaje mi się wsadzić go z powrotem do bramki. Nie chce się zmieścić — jedna noga ciągle się wysuwa — wreszcie jednak znajduję sposób, by go przytrzymać, wiążąc resztą kabla.
— No dobra, pięć minut przerwy — mówię do siebie zadyszana, nachylając się nad terminalem.
Co, Reeve, gadasz sama do siebie? — zapytuję się ironicznie. Co, już wariujemy? Palce zostawiają czerwonawe smugi na przyciskach terminalu, lecz w końcu udaje mi się wywołać interfejs dialogowy. Bramka ma zaplanowane jakieś zadania syntezy w tle, ale jest wielowątkowa, a ja działam w trybie przerwania.
— Bramka: przyjąć surowiec do dezasemblacji. OK.
— OK — mówi bramka. Drzwi zamykają się z poświstem, kryjąc dowody rzeczowe.
— Bramka: wybór szablonu, system do czyszczenia dywanów, najmocniejszy, pierwszy z listy. Zrób jedną sztukę. OK.
— OK. Fabrykacja w toku — odpowiada bramka. — Czas zakończenia: trzysta pięćdziesiąt sekund po zakończeniu obecnego zadania.
Ach, te wygody nowoczesnego życia.
Idę na górę do pokoju socjalnego i robię sobie herbatę.
Kiedy się parzy, zdejmuję wierzchnie ubranie i ciskam je do zlewu. Mamy tu parę środków czyszczących, te detergenty całkiem nieźle wywabiają plamy, pewnie lepiej niż cokolwiek z prawdziwych ciemnych wieków. Po paru płukaniach moja spódnica i sweter są po prostu przemoczone, więc je wykręcam, rozwieszam na wylocie ogrzewania i podkręcam temperaturę.
Z powrotem na dół. Bramka stoi otworem, w środku czeka sprzęt. Fiore przeobraził się w maszynę do czyszczenia dywanów i parę chłonnych ścierek. Napełnienie zbiornika wodą to kolejna wycieczka na górę. Kręci mi się w głowie od smrodu rozpuszczalników, ale w pół godziny zmywam widoczne plamy krwi z dywanu, ścian i półek. Nie za bardzo mogę coś zrobić z kafelkami na suficie, myślę jednak, że jeśli się nie wie, że tu kogoś zabito, weźmie się te plamy po prostu za zacieki. Odstawiam więc machinę z powrotem do bramki i gadam do siebie.
— To wszystko przykrywka — mówię i ziewam. Chyba opada mi fala adrenaliny. — Fiore, Yourdon i ta jeszcze jedna. Spece od wojny psychologicznej pracujący nad emergentną kontrolą zachowań grupowych. — Zaniki przytomności uwolniły mi jakiś kolejny fragment pamięci, dossier dotyczące… — Zbrodniarze wojenni. Prowadzili aparat bezpieczeństwa dla Trzeciej Ludowej Sfery Świetlanej Przyszłości. Kiedy wypuszczono antidotum na robaka, uciekli. Przez ostatnie gigasekundy pracowali nad antyantidotum, a potem nad uodpornieniem Osobliwej Żółcieni.
Mrugam. To ja mówię to wszystko? Czy to jakaś inna jaźń korzysta z mojego ośrodka mowy, żeby porozumieć się z resztą… tego, czym jestem?
— Priorytet: ewakuacja. Priorytet: ewakuacja. — Moje ręce poruszają się po pulpicie bramki, choć nie steruję nimi. — Cholera! — jęczę. Ale nie mogę ich powstrzymać, wiedzą, co robią. Wygląda, że konfigurują program do wyjścia.
— System niedostępny — mówi bramka płaskim, pozbawionym skruchy tonem. — Brak dostępu do sieci bramek długodystansowych.
Cokolwiek robią moje ręce, to nie działa. Coś znowu wytrząsnęło mi się z pamięci, coś wielkiego i paskudnego.
— Reeve, musisz uciekać — słyszę własny głos. — Ten program usunie się automatycznie za sześćdziesiąt sekund. Z tej lokalizacji brak dostępu do zewnętrznej sieci. Musisz uciekać. Automatyczne usunięcie za pięćdziesiąt pięć sekund.
Choć mam na sobie tylko bieliznę, zimny pot zalewa mi cały kręgosłup.
— Kto mówi? — szepczę.
— Ten program usunie się automatycznie za pięćdziesiąt sekund — odpowiada coś wewnątrz mnie.
— No dobra, słyszę! Idę, już idę!
Jestem przerażona, że mówiąc „program”, ma na myśli mnie — to musi być jakiś pasożytniczy robak, coś jak jądro startowe Osobliwej Żółcieni. Ale dokąd mam uciekać? Zerkam w górę, na sufit i wszystko składa się w całość. Muszę wejść do góry, przejściem w ścianie tego świata. Może, być może, ten ustrój jest przepleciony z innymi — jeśli tak, mogę po prostu włamać się na pokład niżej lub wyżej, a tam może dostanę się do bramki T i do sieci Niewidzialnej Republiki.
— Do góry, tak?
— Ten program usunie się automatycznie za trzydzieści sekund. Wektor ucieczki zatwierdzony. Wyłączam interfejs dialogowy.
W głowie robi mi się bardzo cicho; stoję rozedrgana nad asemblerem, oddychając szybko i płytko. Cień zniknął mi z umysłu, zostawiając po sobie nieufny spokój. Przerażenie, które teraz czuję, jest puste, jakby egzystencjalne — Wsadzili we mnie jakiś kod-zombie? Kto to w ogóle był? — ale jestem z powrotem sobą. Nie przestanę nagle istnieć, nie zastąpi mnie uśmiechnięta kukiełka nosząca moje ciało. To był tylko pakiet ewakuacyjny, skonfigurowany, żeby się uruchomić po jakimś czasie, albo zareagować na predefiniowany poziom stresu, jeśli nie będę wiedziała, co zrobić. Kiedy nie udało mu się połączyć, przekazał sterowanie mnie, swojej świadomej powłoce i powiedział, czego chce. No i w porządku. Jeśli zrobię, czego oczekuje, i ucieknę, może uda mi się pousuwać z głowy pozostałych pasażerów i będzie świetnie. Zresztą, przecież i tak chcę uciec, prawda? Prawda? Myślmy pozytywnie.
— Kurwa, dopiero co zabiłam Fiorego — szepczę. — Muszę stąd uciekać. Co ja tu jeszcze robię?
Na górze, w pokoju socjalnym jest parno jak w saunie. Kaszląc, dusząc się, zmniejszam grzanie, łapię wilgotne ciuchy, naciągam je na siebie i ruszam do drzwi. Potem — i to jest najtrudniejsze — poprawiam ręką włosy, łapię torbę i spokojnie idę przez placyk ku jezdni, żeby złapać przejeżdżającą taksówkę.
— Do domu — mówię do kierowcy, niemal dzwoniąc zębami ze strachu.
Dom, budynek, w którym mieszkam z Samem wystarczająco długo, żeby stał się dla mnie dobrze znanym miejscem, jest stąd zaledwie o pięć minut jazdy taksówką. A mam wrażenie, że leży w połowie drogi do sąsiedniego układu.
— Zaczekaj tutaj — mówię do kierowcy.
Читать дальше