Kręcę głową i odstawiam pudło. Sądząc po ilości kurzu na wierzchu, od dłuższego czasu nikt go nie ruszał. Nie wiem, co w nim siedzi, ale Yourdon i Fiore nie po to tu przyszli. Czyli zostaje klapa.
Pochylam się, łapię za mosiężny pierścień i ciągnę. Drewniana płyta unosi się na zawiasach, widzę prowadzące w dół schody. Są pokryte dywanem, po obu stronach mają drewniane poręcze. No dobra, czyli pod biblioteką jest tajne podziemie — mówię sobie, starając się nie chichotać ze strachu. Co tam mają, pod moimi nogami?
Oczywiście, że tam schodzę. Po tym, co zrobił Fiore Philowi i Esther, zapewne już nie żyję, jeśli zdybią mnie w archiwum. Piwnica to tylko kolejny logiczny krok, nic więcej.
Stopnie prowadzą w półmrok, ale nie ma ich zbyt dużo. Podłoga jest jakieś trzy metry pod klapą, a u dołu schodów, na poręczy znajduję wyłącznik światła. Pstrykam i rozglądam się wokół.
I wiecie co? Nie jestem już w ciemnych wiekach.
Bo gdybym była, ujrzałabym zatęchłą piwnicę o ceglanych ścianach i stropie z drewnianych łat, ewentualnie z lanego betonu i stalowych belek. Wtedy nie obowiązywał konstrukcyjny diament, podłogi nie porastały futrem w zebrze paski i wykorzystywano nietrwałe żarówki elektryczne, a nie malowano sufity fluorescencyjną farbą. Stoi tu szezlong, bardzo retro, w stylu, który wyszedł z mody, jak się zdaje, gdzieś pomiędzy końcem epoki kolonizacji Obłoku Oorta a pierwszą republiką konserwacjonistów, oraz cudaczne fotele z czarnej żywicy, przypominające szkielety owadów, gdyby tylko owady dorastały do czterech metrów wzrostu i miały wewnętrzne szkielety. Hm. Oglądam się przez ramię. Stwierdzam, że gdyby Yourdon i Fiore darli się tutaj na siebie do upadłego, przy otwartej klapie mogłabym to usłyszeć w recepcji.
Pozostałe przedmioty w piwnicy są o wiele bardziej niepokojące.
Na dobry początek, stoi tu coś, co prawie na pewno jest wojskową bramką A. Pękaty walec, dwa metry wysokości i dwa średnicy, powłoka to gładka, biała, półprzejrzysta, nitrylowa skorupa. Obok, na postumencie z nieheblowanego drewna stoi pancerna stacja sterująca — z takich korzysta się w warunkach polowych, kiedy obowiązuje kontrola emisji, by wytworzyć materiały i uzbrojenie niezbędne do ratowania własnej dupy. Masz pluton? To masz i atomówkę. Nie mam oczywiście kodów uwierzytelniających, żeby to włączyć — tylko to tknę, a pewnie włączy się milion alarmów — ale jej obecność tutaj jest równie anachroniczna jak dwupłatowiec w epoce brązu.
Poza tym, pod ścianami stoją półki pełne rozmaitego sprzętu. Leży tam coś, co prawie na pewno jest baterią generatorów do worpalnego miecza, takiego jak ten na ołtarzu w kościele. Przywołuje nieprzyjemne wspomnienia, bo pamiętam takie miecze i wiem, co da się nimi zrobić — krew rozbryzgująca się po pomieszczeniu, gdzie bezgłowe zwłoki leżą obok bramki ewakuacyjnej, jak pryzma porąbanego drewna — i robi mi się niedobrze. Szybki wdech, zerkam na półki po drugiej stronie. Dużo ich tutaj, na niektórych dziwne, prostokątne cegiełki pamięci dużej gęstości, ale przeważnie po prostu segregatory pełne papieru. Tym razem nie mają na grzbietach numerów seryjnych, lecz staroświeckie, czytelne dla ludzi tytuły, choć mnie one za wiele nie mówią. Rzeczy w rodzaju: Skorygowany protokół eksperymentu Zimbardo 4.0, Zarządzanie deltami współczynników moralnych na poziomie parafii albo Rozszerzone kryteria wyboru nosicieli…
Kryteria wyboru nosicieli? Wyciągam to z półki i zaczynam czytać. Po jakimś czasie otrząsam się i odstawiam segregator z powrotem. Czuję się brudna, jakby skażona. Naprawdę żałuję, że zrozumiałam, co było tam napisane, ale stało się — teraz będę musiała wymyślić, co z tą wiedzą zrobić.
Wpatruję się w bramkę A, spekulując. Spora szansa, że nie jest zarażona Osobliwą Żółcienią, bo nie ryzykowaliby zainfekowania siebie. Niestety, w ucieczce mi nie pomoże, zresztą pewnie nawet mnie nie obsłuży, chyba że przyłożę Fioremu do głowy metaforyczny pistolet — zagrożę mu czymś bardziej przerażającym niż perspektywa zemsty Yourdona, a jeśli nie mylę się co do niego, to zemsta, w którą chciałoby mu się bawić, byłaby naprawdę losem gorszym od śmierci.
Cholera. Muszę się jeszcze nad tym zastanowić. Dobrze, że chociaż mam czas do jutra, kiedy znów przyjdzie Fiore.
* * *
Ruch jest zerowy, dosłownie zerowy. Zamknąwszy archiwum i wróciwszy na górę, przekładam tabliczkę na OTWARTE i siadam na parę godzin za kontuarem, czekając w napięciu, czy przyjdą zombiaki i zawloką mnie do więzienia. Nic się nie dzieje. Wybierając sobie lektury na przerwę obiadową, najwyraźniej nie włączyłam żadnych alarmów. Jak się dobrze zastanowić, nic w tym dziwnego. Jeśli jest jakieś miejsce, którego Fiore, Yourdon i ta tajemnicza Hanta nie chcieliby objąć monitoringiem, to będzie to właśnie magazynek, w którym trzymają swoje narzędzia do prowadzenia eksperymentu. Ludzie tacy jak oni nie czują się za dobrze pod nadzorem panoptikonu. Co, tak się składa, nasuwa mi pewien pomysł.
Wczesnym popołudniem zamykam bibliotekę na pół godziny i wyskakuję do najbliższego sklepu z elektroniką po przydatny gadżet. Potem spędzam nerwową godzinę na instalowaniu go w piwnicy. Po wszystkim jestem z siebie całkiem zadowolona. Jeśli zadziała, Fiore i Yourdon dostaną za swoją nadmierną pewność siebie — oraz za to, że ta ich porąbana symulacja jest zbyt realistyczna.
Ruch jest tak zerowy, że wychodzę do domu pół godziny wcześniej. Jest ciepły letni wieczór, mam do przejścia około dwóch kilometrów. Prawie nikogo nie spotykam. W parku paru ogrodników kosi trawę, ale zwykłych ludzi właściwie nie ma. Przegapiłam jakieś święto czy coś? Nie wiem. Stawiam jedną stopę przed drugą, aż trafiam na drogę wychodzącą z centrum miasta, potem do krótkiego tunelu i z powrotem na światło dzienne, na cichą uliczkę z domkami, obsadzoną drzewami, z leniwym, niemal stojącym strumyczkiem po jednej stronie.
Z jednego z mijanych domów dolatują głosy i delikatny zapach gotowanego jedzenia. Ludzie siedzą w domach — nie zniknęli tajemniczo, zostawiając mnie samą. Co za szkoda. Przez moment fantazjuję, że naukowcy Scholastium zorientowali się, że w Ustroju YFH źle się dzieje, i, kiedy siedziałam za bibliotecznym kontuarem, przybyli, żeby wszystkich ewakuować. Miły sen na jawie.
Niebawem trafiam do kolejnego tunelu łączącego segmenty. Tym razem, gdy jestem niewidoczna z wejścia, wyciągam latarkę. Tak jak się domyślałam, na jednej ze ścian jest wpuszczona podobna do drzwi płyta. Sięgam po notes i dopisuję ją do listy. Powoli buduję sobie mapę połączeń między segmentami. Przypomina cykliczny graf skierowany, bo jest właśnie czymś takim — siecią węzłów połączonych liniami dróg z bramkami T w połowie długości. Teraz uzupełniam ją o te włazy konserwacyjne.
Bramki T właściwie nie da się zobaczyć — w jednej chwili jesteś w jednym sektorze, w następnej przechodzisz przez niewidzialną bramę do kolejnego sektora — ale ustawienie tych włazów może coś mi podpowiedzieć, jeśli będę na tyle bystra, żeby to rozpracować. To samo dotyczy uporządkowania sieci: czy jest lewo, czy prawoskrętna, czy jest hamiltonowska. W przypadku zdegenerowanym może w ogóle nie być bramek T — wtedy mamy do czynienia z jednym walcowym habitatem, podzielonym grodziami, które dają się zamykać w razie dekompresji. Albo każdy z sektorów jest w innym miejscu, o całe parseki od siebie. Staram się unikać założeń. Jeśli nie szuka się z otwartymi oczyma, można coś przegapić.
Читать дальше