Przez całą ostatnią rundę utrzymywała słońce na wysokości wczesnego popołudnia. Czuła, jak narasta w niej potworne zmęczenie, związane z podróżowaniem w czasie, jak Holth robi się coraz bardziej ociężała. Kiedy jednak zapytała smoczycę, czy nie powinny przez chwilę odpocząć, Holth odparła, że chciałaby tylko, żeby ten Keroon miał parę porządnych gór, a nie tylko te okropne równiny.
Wreszcie dostarczyły ostatnią porcję szczepionki i siatki leżące w poprzek kłębu Holth zrobiły się wreszcie puste. Znajdowały się w niewielkim, położonym na zachodzie gospodarstwie, w samym środku olbrzymiej, falującej równiny. Niespokojna gromada biegusów stała wokół wielkiego wodopoju. Gospodarz wahał się, czy zacząć szczepić, jeszcze przed zmrokiem, czy zaproponować gościnę smoczej parze.
— Idź, masz tak wiele do zrobienia — powiedziała mu Moreta. — To już był nasz ostatni przystanek.
Rozpływając się w podziękowaniach, mężczyzna zaczął wydawać szczepionkę swoim trenerom. Ciągle kłaniał się jej i Holth i cofał się w kierunku stada, nie przestając dziękować im za przybycie.
Moreta przyglądała mu się tępym wzrokiem, Holth dygotała pod nią. Pogładziła starą królową po szyi.
— Orlith, wszystko w porządku? — Zadała pytanie, które często dzisiaj powtarzała.
„Jestem zanadto zmęczona, żeby myśleć na taką odległość. ”
Moreta popatrzyła na słońce nad równiną Keroonu, zastanawiając się z jakąś straszliwą ospałością, która naprawdę może być godzina.
— Jeszcze ten jeden, ostatni raz, Holth.
Stara królowa sprężyła się do skoku. Moreta z wdzięcznością rozpoczęła swoją litanię: „Czarne, czarniejsze, najczarniejsze…”
Wleciały w „pomiędzy”.
— Leri, czy Moreta nie powinna była już wrócić? — Błękitny jeździec kręcił się niespokojnie po podeście.
Leri zamrugała oczami i odwróciła się od K’lona. Jego wzburzenie potęgowało jej niepokój, pomimo zaprawionego fellisem wina, które popijała przez całe popołudnie. Fellis złagodził ból stawów, wywołany pełnym napięcia porannym lotem, ale nie rozproszył obaw. Z rozdrażnieniem wzruszyła ramionami, i spojrzała uważnie na Orlith, która leżała drzemiąc obok swoich jaj.
— Popatrz na Orlith i bierz z niej przykład. Nie wygląda chyba na zdenerwowaną. A ja nie będę im przerywała skupienia niepotrzebnymi pytaniami — odparła gniewnie. — Będą bardzo zmęczone. Musiały walczyć z czasem i rozciągać każdą minutę dwudziestokrotnie, żeby rozprowadzić tę szczepionkę. — Leri uderzyła się pięścią po udzie. — Rozgniotę M’taniego na miazgę. — Zgięła palce, jak gdyby chciała chwycić go za gardło. — A Holth rozedrze tego jego spiżowego smoka na strzępy.
Zaskoczony K’lon patrzył na nią z nabożną czcią.
— A mnie się wydawało, że Sh’gall… Leri parsknęła z pogardą.
— L’malowi nie byłyby potrzebne żadne „dyskusje” na ten temat z K’drenem i S’ligarem. Byłby już w Telgarze, żądając satysfakcji.
— I co z tego?
— Żaden Przywódca Weyru nie może lekceważyć epidemii zagrażającej całemu kontynentowi. Capiam ciągle jeszcze o wszystkim decyduje. No cóż, M’tani pożałuje, że nie współpracował z nami. A Dalgeth — Leri uśmiechnęła się złośliwie — odpowie przed innymi królowymi.
— Naprawdę?
— Tak. Naprawdę! — Leri zabębniła palcami po nóżce swojej czarki. — Jak tylko Moreta wróci, sam zobaczysz.
K’Ion wyjrzał z Wylęgarni.
— Słońce już niemal zaszło. W Keroonie musi być całkiem ciemno…
Później Klon uświadomił sobie, że Leri i Orlith dowiedziały się o tym w tej samej chwili. Jednak reakcja Orlith była bardziej głośna, spektakularna. Odwrócił się, słysząc rozdzierający krzyk. Orlith, która leżała na tyłach Wylęgarni, mając przed sobą rozsypane na piasku jaja, uniosła się na tylne łapy i wygięła szyję w łuk, wyjąc z rozpaczy. Tylko jej nieporadnie skręcony ogon bronił ją przed upadkiem w tył. Wydawała z siebie jakieś upiorne zawodzenie, przerywane niesamowitymi dźwiękami, jakby podrzynano jej gardło. A potem, z niewiarogodnym wysiłkiem wystrzeliła w górę i opadła na ziemię z pyskiem zagrzebanym w piasek. Nagle utraciła cały swój złocisty kolor. Zaczęła się wić, rzucając głową i ogonem, waląc powietrze lewym skrzydłem, nie zwracając uwagi na to, że prawe podwinęło się pod nią.
„Nie ma już Holth” — usłyszał K’lon głos Rogetha.
— Holth nie żyje? A Moreta? — K’lon nie chciał za nic przyjąć tego do wiadomości, chociaż widział przecież reakcję zrozpaczonej królowej.
„Leri!”
— Och, nie!
K’lon obrócił się gwałtownie. Leri krztusząc się opadła na poduszki, usta miała wykrzywione, oczy wychodziły jej z orbit. Jedną rękę przyciskała do piersi, drugą szarpała gardło. K’lon skoczył do niej.
„Ona nie może oddychać.”
— Czy się zakrztusiłaś? — zapytał K’lon. Przyjrzał się jej z przerażeniem. — Czy ty chcesz umrzeć? — K’lona tak przeraziła myśl, że Leri na jego oczach wyzionie ducha, że chwycił ją za ramiona i gwałtownie zaczął nią potrząsać. Dzięki tym wstrząsom do płuc Leri dostało się trochę powietrza. Z cichym, bolesnym jękiem, bardziej żałosnym niż szarpiące nerwy krzyki Orlith, Leri zwisła mu w ramionach, rozdzierająco płacząc.
„Przytul ją” — usłyszał głos Rogetha, zwielokrotniony echem.
— Dlaczego? — krzyknął K’lon, zdając sobie nagle sprawę, że w swojej egoistycznej panice pokrzyżował plany Leri. Jeżeli Holth nie żyła, ona też miała prawo umrzeć. Jego serce wezbrało bólem, paraliżującym bólem współczucia, udręki i wyrzutów sumienia. — Jak to się stało? — zapytał niezdolny pojąć, jakie straszliwe okoliczności mogły pozbawić Orlith Morety, a Leri Holth.
„Były przemęczone. Nie powinny były pracować tak długo. Poleciały „pomiędzy… „ donikąd” — odpowiedział smutno chór wszystkich smoków w Weyrze.
— Och, co ja zrobiłem? — Łzy spływały po twarzy K’lona, kiedy kołysał w ramionach kruche ciało starej Władczyni Weyru. — Och, Leri, tak mi przykro. Wybacz mi. Tak mi przykro. Rogeth! Pomóż mi! Co ja zrobiłem?
„To, co było konieczne — odpowiedział Rogeth zwielokrotnionym, niewypowiedzianie smutnym głosem. — Orlith jej potrzebuje.”
Teraz powietrze rozdzwoniło się od lamentu smoków Weyru, które dołączały do straszliwego trenu Orlith. Dźwięk ten huczał w Wylęgami, odbijał się dzikim echem od ścian wielkiej, kamiennej jaskini. K’lon kołysał Leri, a u wejścia na teren Wylęgarni z szacunkiem gromadziły się smoki. Pospuszczały wielkie głowy, ich oczy zrobiły się matowe i szare, podzielały boleść smoka, który nie mógł umrzeć wraz ze swoim jeźdźcem, zniewolony do pozostania w Wylęgarni przez twardniejące jaja.
Obok smoków przeciskali się ludzie i z szacunkiem przystawali na moment przed Orlith. K’lon rozpoznał S’perena i F’neldrila, tuż za nimi pojawiły się jeźdźczynie smoków i Jallora. Kamiana odwróciła się i stanowczym gestem nakazała mieszkańcom weyru zatrzymać się przy wejściu. Jednakże Jallora szybko podeszła do błękitnego jeźdźca, zaczęła półgłosem, czule przemawiać do Leri, gładzić ją po włosach.
— Ona chciała umrzeć — wyjąkał K’lon do Kamiany, błagając wzrokiem o wybaczenie. — I omal nie umarła.
— Wiemy. — Na twarzy Kamiany malowała się rozpacz.
— Nalej wina, Kamiano — powiedziała Jallora, kołysząc Leri tak, jak to przedtem robił K’lon. Błękitny jeździec odczuł niejasną ulgę, że przynajmniej to zrobił dobrze. — Dodaj sporo soku fellisowego. Z tej brązowej fiołki. Nalej też czarkę dla K’lona.
Читать дальше