— Magicznym puzonem?! — uśmiechnęła się Hutch.
— No, może niezupełnie. Ale to był mistyczny instrument — jakiś rodzaj piszczałki. W każdym razie, przedtem zawsze coś nie wychodziło. Bohater odkładał na chwilę piszczałkę, żeby lepiej uchwycić miecz, horgon się budził i grillował bohatera na miejscu. Przy okazji — z tej techniki skorzystał także Hermes. Ale jemu się udało. Jednej próby dokonała nawet kobieta. Nazywała się Haska. Przyprowadziła ze sobą armię sług, którzy mieli za zadanie nieustannie zraszać ją wodą. Horgon usmażył służących, ale Haska miała tyle szczęścia, że udało jej się ujść z życiem. Zresztą jako jedynej przed Urikiem.
— Tak, a teraz najważniejsze: Urik wpakował się w to wszystko, ponieważ jego ukochaną, Lizandrę, porwały demony, a mieszkający po sąsiedzku mędrzec doradził mu, żeby szukał jej przy pomocy oka horgona.
— Trafiony.
— Tak. Wygląda na to, że ten, kto wyrył inskrypcję, musiał być obznajomiony z quraquacką mitologią. Nawiasem mówiąc, w różnych źródłach są rozmaite informacje i tak naprawdę nie wiadomo, ile oczu miała ta bestia. W każdym razie z Urikiem udał się tam jego przyjaciel z dzieciństwa i obaj zaplanowali, że odwrócą uwagę horgona poczęstunkiem.
— Krową?
— Dieta horgona najwyraźniej ograniczała się do ludzi.
— O!
— Albo do tego ograniczała się wyobraźnia naszego bohatera. Calipon zgłosił się na ochotnika. Opracowali taką strategię: Calipon przeprowadzi atak frontalny. Urik miał się trzymać z tyłu aż do czasu, kiedy atak się nie powiedzie, a stwór będzie w trakcie przełykania.
Hutch przekrzywiła głowę.
— Czy to dla Quraquatczyka dziwny postępek? Nie mieli skłonności samobójczych, prawda?
— Pamiętaj, Hutch, że mówisz o nich tak, jakby stanowili jedną, jednorodną kulturę. Quraquatczycy, jak i my, mieli bardzo wiele kodów postępowania. Niektórzy uznawali samobójstwo jako uzasadniony i rozsądny postępek. Ale nic na ten temat nie wiemy w odniesieniu do okresu, z którego pochodzą baśnie o Uriku. Jeżeli już o tym mowa, niewiele nam też wiadomo o cywilizacji późniejszej — tej, która zbudowała Świątynię Wiatrów. Prawdę mówiąc, nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie. A w ogóle, to Calipon także został bohaterem, ale innego rodzaju: osiągnął nieśmiertelność przez samopoświęcenie. W końcu na jego cześć nazwano jeden naród.
— Bohater drugiej jakości — orzekła, unosząc brwi.
— Tak. I pozbawiony osobowości. To jeszcze jedno z uniwersaliów, Hutch. Nok ma ich kilka rodzajów. My też. Na przykład, Patroklos.
— A dlaczego ten drugi bohater, jak mu tam — Urik, nie zaoferował siebie jako dania dnia? W końcu chodziło o jego dziewczynę.
— No cóż, nieprzyzwoicie byłoby ratować damę rzucając na pożarcie jej ukochanego. Nie, w opowieści Calipon zaistniał wyłącznie po to, żeby służyć jako dobrowolna ofiara. Właśnie ten akt nadaje znaczenie całej legendzie. Stanowi morał owej powiastki. Każdy powinien się podporządkować wyższemu dobru.
— I tym razem się oczywiście udało, prawda?
— Tak, Hutch. Udało się. Calipon zginął, Urik wykończył horgona i uzyskał w ten sposób jedno z jego oczu. W końcu, z pomocą świętego ptaka morskiego, nurka, odzyskał także piękną Lizandrę. Dla upamiętnienia sposobu, w jaki została uwolniona, Lizandra zawiesiła oko na złotym łańcuchu i odtąd już zawsze nosiła je na szyi. A przedstawia sieją zawsze z nurkiem na ramieniu. — Podparł ręką brodę i przypatrywał jej się uważnie. — Tak więc pozostaje pytanie: co z tego wszystkiego wynika dla nas?
— To tyle?
— To tyle. — Carson uniósł kieliszek. Chianti rozbłysło odbitym światłem elektrycznych świec.
— Wyratował ją, a potem żyli długo i szczęśliwie.
— Nie. — Carson potrząsnął głową. — To jeszcze nie koniec. Nigdy tak nie bywa. W każdym razie jeśli chodzi o bohaterów epickich. Musi nastąpić uprawomocnienie mitu, uznanie przez bóstwo oraz przez społeczność wagi bohaterstwa. I to wszystko musi mieć swoją pierwotną przyczynę. A przyczyna w tym wypadku jest taka: kiedy nasz bohater wyrusza na wyprawę, złoczyńcy napadają na jego dom. Lizandra ginie usiłując ochronić syna. Urik dopada bandytów i pokonuje ich, choć w walce sam zostaje śmiertelnie ranny. Wówczas bogowie mają powód, by go obdarzyć wszystkimi boskimi honorami. Nagrodą dla Urika — o Caliponie się tu nie wspomina — jest przyjęcie do drużyny boskich wojowników, nieśmiertelnego szwadronu, który ma zostać wezwany w czasach wielkiej potrzeby. Jej członkowie są upamiętniani przez umieszczenie na niebie.
— To interesujące — przyznała Hutch. — „Szukajcie nas przez światło w oku horgona”. Czyżby Twórcy Monumentów pokazywali nam, gdzie mieszkają?
— Możliwe.
— Jeśli tak, to oko horgona musi być jakąś gwiazdą. Pewnie ich domową gwiazdą.
— Tak właśnie i mnie się wydaje.
Hutch odsunęła na bok talerz.
— Czy możliwe jest, że szukamy jakiejś konstelacji?
— Jestem skłonny tak właśnie twierdzić.
— Jakiej? Znamy quraquackie konstelacje?
— Nie z tej epoki.
— No to dalej jesteśmy w lesie — westchnęła. — W jaki sposób znajdziemy tę, która wygląda jak wielki Quraquatczyk z włócznią? No i jak potem wyodrębnimy z niej pojedynczą gwiazdę?
— Nie wydaje mi się, żebyśmy szukali Urika. To nie jego wiąże się zwykle z okiem horgona. To Lizandrę — ona je nosiła.
— Wszystko jedno — rzuciła Hutch. — Czy i Lizandra miała swoją konstelację?
— Urik i Lizandra byli kochankami. W systemach mitycznych kochankowie, jeśli uzyskają odpowiedni status, nigdy nie są rozdzielani po śmierci. Tych dwoje było ściśle ze sobą związanych przez cały mityczny cykl, tak więc powinniśmy zakładać, że znajdziemy ich obok siebie na niebie.
— To i tak beznadziejne — Hutch rozłożyła ręce. — W jaki sposób uda nam się odtworzyć obrazy z gwiazd? W jaki sposób ją rozpoznamy?
— To dobre pytanie. Jeśli masz jakieś sugestie, z przyjemnością ich wysłucham.
— Nie mam zielonego pojęcia.
— Może to nie jest aż tak beznadziejne. Mamy jeden dodatkowy atut: oko horgona jest czerwone.
PLIK SIECI BIBLIOTECZNEJ
Piją za me czyny w wielkich halach Ka,
I broń własną chrzczą moim imieniem.
Lecz ja, w mroku księżyca brnący przez śnieg,
Ani na chwilę nie spocznę.
Gdzież teraz Calipon, towarzysz mój’?
Nad przyczółkiem Hastera łopocą proporce,
Dzielne barwy — szarość skal i zieleń morza.
Moje barwy —
Dalej lśnią w niknącym świetle dnia.
Głowę skłonię, lecz przecież nie stanę.
I gdzież jest w końcu Lizandra?
Fragment z „Urika o zachodzie”. Przełożył Philip Marcotti
Akademia Nauki i Techniki, Waszyngton D. C., piątek, 10 grudnia 2202, 15.45 czasu wschodniego
Profesor honorowy Eric Kofton z Georgetown zwiedzał właśnie wystawę o Quraquie w Ivers Museum, kiedy zauważył, że na blacie trójnożnego stolika wyryto znaki zodiaku. Szybko się zorientował, że dokonał odkrycia, nie wiedząc jednak, jak wielkie miało ono znaczenie. Akademia przyznała mu dyplom.
Wyobrażenia poszczególnych znaków były stylizowane, nie dawały pojęcia o tym, jak mogły wyglądać poszczególne gwiazdozbiory. Ale pod nimi widniały napisy pozwalające na ich zidentyfikowanie.
— Nie wiem, czy to nam wiele pomoże — mówił Carson, rozwijając plakat z reprodukcją. — Stolik pochodzi z tych samych rejonów co kultura kasumelska. Niestety, ma zaledwie kilkaset lat. Może to być ten sam zodiak, a wcale nie musi. Ale popatrz na to. — Wskazał Hutch ryjkowatego Quraquatczyka z włócznią, tarczą i hełmem. — Nazywa się Wojownik.
Читать дальше