— Już się tym zajęliśmy. Ty nie będziesz miał z nimi nic do czynienia.
— Racja, cholera, nie będę.
Surina był młody, ale jego awans z pewnością zirytowałby zbyt wielu ludzi. Teraz siedział przyglądając się Coldfieldowi z wyrazem twarzy sugerującym, że doskonale go rozumie, ale wiadomo, jak jest z biurokracją. To nie nasza sprawa, jeśli oni coś schrzanili — mówiły wyraźnie jego oczy. Naturalnie, na ogólnodostępnym kanale nie ważyłby się zwerbalizować swoich opinii.
— Cholera, w ten sposób nie przeprowadza się operacji, Mikę. Surina wzruszył ramionami.
— Ktoś z Akademii pociąga tu za sznurki, a ktoś komuś jest winien przysługę.
„Naturalnie. Surina może mówić, co mu się podoba, ale Abrams i reszta będą jemu zawracać głowę”.
— O jakiego rodzaju cele chodzi?
— Krótki zasięg. Pobliskie gwiazdy. Będziesz szukał regularnych sygnałów radiowych.
„To coś nowego. Zestaw nigdy, za jego tu bytności, nie badał niczego bliższego niż jądro galaktyki”.
— Po co? — zapytał. — Czego właściwie szukamy?
— Emzetelek.
— Co takiego?
— Emzetelek. Małych zielonych ludzików.
THE WORLD REVIEW
KOMENTARZ
Wspólnota Europejska próbuje pokątnie przepchnąć propozycję, żebyśmy ujawnili naszą obecność na Inakademeri jej mieszkańcom, by następnie rozpocząć z nimi negocjacje na temat udzielenia pomocy technologicznej w zamian za zapewnienie nam terytorium, gdzie mogłyby znaleźć schronienie niżej rozwinięte nacje.
Być może jest to myśl, na której urzeczywistnienie nadszedł teraz właściwy czas. Inakademeri jest słabo zaludniona, wyniszczona przez wojnę światową i pozbawiona zasobów naturalnych. „Nokowie” potrzebują pomocy. Prawdę mówiąc, znalazły się już między nimi grupki, które utrzymują, że wiedzą o naszej obecności, twierdzą, że widziano nasze pojazdy i wahadłowce. Nie ma znaczenia, czy naprawdę je widziano. Ważne jest natomiast, że te nieszczęsne stworzenia dosłownie modlą się o naszą interwencję.
Łączą się z tym pewne niedogodności. Osadnicy będą musieli przywyknąć do jedenastogodzinnego cyklu dnia i nocy. Klimat, ogólnie rzecz biorąc, jest wilgotniejszy niż nasz. Ale da się w nim żyć.
Biosystem na Noku wystarczająco przypomina nasz własny, będziemy więc mogli wyżywić się z zasobów tamtego świata. Jest możliwe, że wkrótce otrzymamy dla siebie nową Ziemię, że wcale nie trzeba będzie czekać na zmiany klimatyczne na Quraquie.
Rada Światowa rozważy tę propozycję z całą ostrożnością i rozwagą. Jeżeli nie zaistnieją żadne poważniejsze obiekcje od wyżej wymienionych, wniosek zostanie przyjęty, a stosowne działania podjęte możliwie jak najszybciej.
„The Observer” Środa, 26 stycznia, 2203
Carson zadzwonił do niej w dniu jej urodzin, pierwszego lutego.
— To Beta Pacifica — powiedział.
INFOSIEĆ
BAHRAJN OSTRZELIWUJE NADGRANICZNE MIASTA
Rada grozi akcją zbrojną
DALSZE PRZYPADKI CÓRĘ W AFRYCE I NA ŚRODKOWYM ZACHODZIE
Syndrom Utraty Kości może się rozprzestrzeniać
Na Zachodzie wybuchy paniki
Foxworth zapewnia naród: „Nie ma powodu do obaw”
SZEŚĆ OFIAR WYBUCHU W BARZE NA MANHATTANIE
El Corazon przyznaje się do odpowiedzialności
Żąda zniesienia ograniczeń imigracjjnych
ZATONIĘCIE EGIPSKIEGO PROMU
110 zabitych, 300 rannych
FOXWORTH OBIECUJE ZRÓWNANIE PODATKU DLA RODZIN WIELODZIETNYCH
CHINY KONSTRUUJĄ BROŃ NUKLEARNĄ?
Hiao odrzuca oskarżenia USE
Przeciwstawi się inspekcji „zbrojnie”
GŁÓD ZABIJA W INDIACH MILIONY
Światowa Rada zobowiązuje się do udzielenia pomocy
Żąda zaprzestania waśni
CENY ROSNĄ NIEPRZERWANIE
IWC osiąga roczny przyrost w granicach 11%
Sloan: „Foxworth lekceważy gospodarkę”
PAPIEŻ ODWIEDZA BRAZYLIĘ
Odrzuca „nowomodny styl życia”
STRZEŻCIE SIĘ BOŻONARODZENIOWYCH „ARTYSTÓW”
Szczególne zagrożenie dla osób starszych
„Prawdziwe” drzewka, fundusze subskrypcyjne na podarunki przodują na liście oszustów
KLUB ATLANTYCKI PRZEPOWIADA PONURĄ PRZYSZŁOŚĆ
„Wielki Głód może być tylko preludium”
NOWY E-SATELITA RUSZA
Sieć bliska ukończenia
Będzie dostarczać czystej energii w niemal nieograniczonych ilościach dla Afryki i Środkowego Wschodu
LEGIA SPRZEDAJE BUM-BUMA ZA CZTERECH GRACZY, PIĘĆ CIĄGNIĘĆ
Chicago, sobota, 6 stycznia, 21.00
— Jesteś to sobie winien.
Ze swego balkonu na trzydziestym czwartym piętrze Tiara Marriott Henry Jacobi oglądał przepiękną panoramę Chicago i jeziora Michigan. Przez morze światła prześliznął się miejski pociąg.
— Nie sądzę — odparł nie odwracając się.
Carson uważał kiedyś, że zna tego starszego mężczyznę. Dlatego, kiedy tu szedł, był pewien, że postawiony wobec faktów i możliwości Henry zmięknie; przyjmie odpowiedzialność i obejmie dowództwo nad czymś, co może stać się misją o epokowym znaczeniu.
— Nie — Jacobi przerwał zalegającą ciszę. — Będziecie musieli dokonać tego beze mnie.
— Dlaczego, Henry?
— Mój Boże, Carson, nie wiesz, co się teraz dzieje w Akademii? Tylko wpisz moje nazwisko do tej misji i już jej nie ma. — Odwrócił się i odszedł od balustrady. — Doceniam, że tu przyszedłeś. I Bóg mi świadkiem, doceniam twoją propozycję. Ale tym razem — nie. Instytut ma tu dla mnie niezłą posadę. Będę robił to, co lubię i tylko w ogólnym zarysie.
Od jeziora napływało chłodne powietrze. Carson uniósł szklaneczkę, zadźwięczały kostki lodu.
— Dobra szkocka — powiedział.
Henry usiadł, postękując z wysiłku.
— Nie jest tak, jak myślisz. Mogę żyć z tym, co się stało. Ale chcę, żeby wam się udało. Wtedy wydarzenia ze Świątyni nabiorą jakiegoś sensu. — Oczy mu pociemniały. — Zebrałeś już ekipę?
— Tak. I chciałbym, żebyś nią dowodził.
— Nie. — Otulił się szczelniej swetrem. — Twoja robota. Ty będziesz musiał z tym żyć. Ilu bierzesz?
— Razem ze mną — pięcioro.
— A Ed już ich zaaprobował?
— Tak.
— To dobrze. Potrzebuje jakiegoś spektakularnego wyczynu, bo inaczej wkrótce znajdzie się tutaj, w sąsiedniej sali wykładowej.
— Szeroka, grubo ciosana twarz rozjaśniła się na chwilę przyjaźnie.
— Powodzenia, Frank. Daj im popalić.
Arlington, poniedziałek, 7 lutego, 10.00
— Miałam nadzieję, że mnie poprosicie.
— Jak mogłaś przypuszczać, że mogłoby być inaczej, Hutch?
— Nie wiedziałam, czy mnie zechcecie. — Zdobyła się na przekorny uśmiech. — Dzięki.
Beta Pacifica była odległa od Ziemi o dwieście dwadzieścia pięć lat świetlnych. Podobnie jak Quraqua — leżała na samym skraju Próżni. Od Quraquy dzieliło ją pięćdziesiąt pięć lat świetlnych.
— Jaki jest ten sygnał radiowy? — zapytała. Byli bardzo tajemniczy. Do tego stopnia, że kazali jej przysiąc, że nic nikomu nie powie o czekającej ich misji.
— Ciągły, powtarzający się wzór. Co kilka sekund. Żaden z dłuższych segmentów nie powtarza się dokładnie tak samo, ale są krótsze, które zdają się być wariacjami tych samych dźwięków. Pochodzi z jednego nadajnika.
— Jednego nadajnika?!
— Tak. I o ile nam wiadomo, nadawca nigdy nie otrzymuje żadnej odpowiedzi.
— To dziwne. Może po prostu ich nie słyszymy.
— Być może. Ed twierdzi, że to coś w rodzaju boi sygnalizacyjnej. A przy okazji — źródło sygnałów prawdopodobnie jest umieszczone poza powierzchnią planety.
Читать дальше