— Dlaczego tak sądzicie?
— Jest o kilka AU [3] AU — astronomiczna jednostka, jedna z długości stosowana do wyrażania odległości w Układzie Słonecznym (średnia odległość Ziemi od Słońca = 149 600 000 km).
od samej gwiazdy, i na orbicie biegunowej. Na orbicie biegunowej, Hutch!
Uściskali się.
— To znaczy, że ktoś go tam umieścił — rzuciła, przytulając się mocno.
Langley Park, wstanie Mary land. Poniedziałek, 7 lutego, 19.30
Zadzwonił dzwonek przy wejściu, włączyła się wizja i Maggie dojrzała na ekranie twarz Franka Carsona. Wiedział, oczywiście, że jest u niej w monitorze, ale nie był w stanie ukryć niecierpliwości. Carson nic się nie zmienił — lubił, żeby wszystko przebiegało zgodnie z planem, nie znosił najmniejszej nawet zwłoki. Miał na sobie żółty wełniany pulower i ciemnoniebieskie szerokie spodnie z mankietami. Zawsze uważała go za niezrównanego pod względem dbałości o różne drobiazgi — przy nim można było mieć absolutną pewność, że sprzęt działa, a dostawy przyjdą na czas. Ale wyglądało na to, że ceną jego przymiotów jest dominujące wrażenie bezbarwności. Carson był niewiarygodnie nudny. Chciał dobrze, umiał być nieodzowny. Ale w sensie towarzyskim wypadał fatalnie. Wpisała kod do drzwi wejściowych.
— Drzwi otwarte, Frank — rzuciła do mikrofonu.
Odsunęła się od swoich notatek i szkiców, wyłączyła monitor, który tym samym upodobnił się znowu do fragmentu ściany. Straciła poczucie czasu. Było już za późno, żeby tu posprzątać, ale pokój raczej wydawał się bardziej zabałaganiony niż brudny. Można z tym żyć. Maggie nie miała pojęcia, po co Carson do niej przyszedł. Nie w celach towarzyskich i na pewno nie w związku z inskrypcją z Oz — ten problem już dla nich dawno rozwiązała. Cóż zatem chciał?
Może planowali jakąś oficjalną uroczystość, żeby okazać jej swoją wdzięczność. Gdyby tak rzeczywiście było, z przyjemnością przyjmie zaproszenie. Mogli wysłać Franka, żeby to zaaranżował i przekonał ją, aby stawiła się w umówionym miejscu bez zdradzania całego sekretu.
Maggie wciąż jeszcze rozkoszowała się blaskiem sukcesu po rozszyfrowaniu tekstu z horgonem. (O tym, że końcowe elementy rozwiązania znalazła między tym, co miała już wcześniej w banku danych, i że materiały z ostatniej chwili przesłane przez Henry’ego i Richarda pomogły, ale nie były tak bardzo konieczne, nikomu nie wspomniała. Fakt ten przyćmiewał nieco blask jej osiągnięcia, a u niej samej wywoływał lekkie poczucie żalu — ale do kogo czy do czego, nie była w stanie dokładnie określić.) Od samego powrotu pracowała nad zawartością swoich notatników i znalazła się właśnie w punkcie, w którym należałoby podjąć decyzję, co dalej. Akademia prowadziła politykę wymiany naukowców w terenie i na uczelni, otrzymała już więc oferty z Oxfordu, Harvardu, CIT i Instytutu Studiów Zaawansowanych.
Drzwi otwarły się i wszedł Carson.
— Witaj, Maggie — rzekł.
Wyciągnęła ku niemu dłoń.
— Cześć, Frank. Miło znów cię widzieć.
Nigdy im się ze sobą dobrze nie rozmawiało, więc już teraz, od początku, wyczuła gęstniejącą atmosferę. Carson był mistrzem w omawianiu błahostek, ją nudziło takie gadanie.
— Przepraszam, że tak nachodzę cię w domu.
— Nic nie szkodzi. — Miała dziwaczne wrażenie, jakby reprezentowali dwa odrębne światy. Carson pochodził o całe lata świetlne stąd. Wskazała mu krzesło i usiadła obok. — Frank, czym cię mogę poczęstować?
— Nie, dziękuję, niczym.
— Na pewno?
— Tak — potwierdził. — Ładne mieszkanie.
— Dziękuję. — Rzeczywiście była z niego dumna. Gustownie umeblowane, ściany pełne półek z książkami o tematyce zawodowej, dużo beletrystyki, oprawione w ramki ideogramy i poematy z „Godzin Knotyjskich”, w oryginale.
— Waszyngton zmienił się, kiedy nas nie było. — Przez jakiś czas rozwodził się na temat nietypowych jak na tę porę roku upałów, prawdopodobieństwa deszczu, miejscowego wybuchu GORE, afrykańskiego wirusa, który wywoływał jakąś szczególną odmianę krzywicy.
Maggie westchnęła i czekała. Kiedy tylko nadarzyła się sposobność, by mu przerwać, zapytała, co się dzieje, a w podtekście oznaczało to: po co tu przyszedłeś?
Dostrzegła jego pełen napięcia wzrok.
— Maggie, znów wyruszamy — oświadczył.
To było dla niej pełne zaskoczenie.
— Kto? I dokąd?
— Inskrypcja wskazała nam na Beta Pacifica. Jest w tym samym rejonie, wzdłuż krańca Ramienia.
Maggie tak naprawdę nie wierzyła, że uda im się wyodrębnić pojedynczą kandydatkę. W każdym razie nie tak szybko. Spodziewała się, że zajmie to całe lata.
— A dlaczego nie wysyłacie tam najpierw statku badawczego?
— Bo sądzimy, że oni nadal tam są. — Zawiesił głos dla większego efektu. — Maggie, złapaliśmy sygnały radiowe. — Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma. Maggie Tufu niezbyt chętnie dawała upust swoim emocjom, a tym bardziej w obecności Franka Carsona. Ale teraz wyrzuciła w górę zaciśniętą pięść.
— Fantastycznie! Mam się czuć zaproszona?
Akademia, środa, 16 lutego, 13.45
Kiedy wszedł Carson, Ed Horner podniósł wzrok.
— Miło cię widzieć, Frank — rzucił. — Czy wszystko gotowe?
Carson skinął głową.
— Tak, wszyscy są w pogotowiu.
— To bardzo dobrze. — Horner wstał i obszedł biurko dookoła, nie spuszczając oczu z Carsona, jakby próbował w ten sposób zobaczyć coś więcej, określić szansę powodzenia. — Ponieważ ten sygnał istnieje, to pewnie coś znajdziemy. Ale chciałbym, żebyś to sobie dobrze wbił w pamięć, że wasze zadanie ogranicza się wyłącznie do ustalenia, czy rzeczywiście jest tam coś, co usprawiedliwiłoby wysłanie pełnej misji. Jeśli rzeczywiście istnieją — nie chcę na razie żadnych szczegółów. Rozumiesz? Chcę, żebyś się zorientował w sytuacji i wracał ze sprawozdaniem. Jeżeli rzeczywiście tam są, to miej na względzie, że nic o nich nie wiemy. Żadnych pogaduszek. Nie dopuść, żeby cię widzieli. Po prostu doleć tam i wracaj…
— Dobrze — odparł Carson.
— A przy okazji — przyśpieszono wasz odlot. Macie tylko czterdzieści osiem godzin.
Carson już otwierał usta, by zaprotestować, ale komisarz mówił dalej.
— Musisz zawiadomić swoich ludzi. Wiem, że będziecie mieli kłopot, ale jesteśmy pod presją. Różne wysoko postawione osoby zaczęły zadawać nam trudne pytania. Nie jestem pewien, jak długo uda nam się utrzymać tę operację w tajemnicy.
Carson już nie próbował dyskutować.
— Dziękuję — wykrztusił w końcu.
— Nic się nie przejmuj. — Horner wyciągnął do niego rękę. — Tylko wracaj do nas.
Hutch i Carson wylecieli z wyrzutni w Atlancie o zachodzie słońca. Wahadłowiec pełen był pasażerów, głównie bogatych wycieczkowiczów, którzy jutro wyruszą dalej na Estracie. Turystyka międzygwiezdna urastała już do rangi prężnego przemysłu. Ci, którzy byli na tyle bogaci, by zapewnić sobie taki luksus, mogli żeglować szlakiem gwiazd neutronowych, obserwować z bliskiej odległości śmiertelny taniec między Delta Aquilae i jej towarzyszką, mogli ruszyć w rejs wycieczkowy po Wielkim Maelstromie do Beta Carinis IV, polatać nad płaszczyznami z dymiących marmurów nad Małą Culhagne, Zimną Gwiazdą. A na koniec zjeść obiad w cieniu Skały Holtzmyera na Pinnacle.
Przeważały pary — w średnim wieku i starsze — ludzie dobrze ubrani, ekscytujący się widokiem Ziemi i Księżyca. Było też kilkoro dzieci, kilka osób z personelu stacji i dwóch mężczyzn, którzy okazali się fizykami-teoretykami, zajmującymi się problemami sztucznej grawitacji.
Читать дальше