Starożytne dziedzictwo zagrożone Powstają grupy obrońców
SZALENIEC ZASTRZELIŁ SIEDEM OSÓB W BIBLIOTECE
Na widok policji strzela do siebie
Była narzeczona kryje się wśród regałów
POLL UJAWNIA ZMĘCZENIE AMERYKANÓW POLITYKĄ
Wyborcy stają się cyniczni w obliczu ciągłych afer seksualnych i finansowych
IZRAELSKI PRZYWÓDCA ZDRADZA ISTNIENIE PLANÓW NA ZASIEDLENIE QURAQUY
„Poczekamy na swój własny świat”.
NAU OBCINA WYDATKI NA LOTY MIĘDZYGWIEZDNE
„Posunięcie wymuszone ograniczeniami w budżecie”
(Dwa artykuły na ten temat wewnątrz numeru)
NADAJĄCE SIĘ DO ZASIEDLENIA ŚWIATY SĄ RZADKOŚCIĄ
Znikome szansę
Komisja zaleca przekazanie środków na inny cel
Quraqua ma być gotowa za pięćdziesiąt lat
„Jeden nowy świat w zupełności wystarczy” — twierdzi Hofstadtler
TOWARZYSTWO „NOWA ZIEMIA” ZAPOWIADA PROTESTY
„Nie porzucajcie walki” — ostrzega Narimata
Arlington, sobota, 8 maja, 9.15
Dzwonek telefonu wyrwał ją z ciepłego, jedwabistego snu. Pogmerała przy lampie, potem odebrała.
— Tak?
— Hutch? — Poznała głos Richarda. — Mówią mi, że jesteś pilotem tych ze Świątyni.
— Tak — odparła zaspana.
— To dobrze. Jadę z tobą.
Od razu się rozbudziła. To dopiero miła niespodzianka. Niezbyt cieszyła ją perspektywa miesięcznego samotnego pałętania się po pokładzie Winka.
— Miło mi to słyszeć — odparła, zastanawiając się w duchu, dlaczego się tam wybiera. Chodziło przecież o zwykły lot ewakuacyjny.
— I tak bym prosił o ciebie — wyjaśnił,
— A ja byłabym ci wdzięczna za zarobek. — Hutch latała tylko na zlecenia, nie była etatowym pilotem Akademii. — Po co tam jedziesz?
— Chcę zobaczyć Oz.
Richard rozłączył się. Poniżej łódź turystyczna z brezentowym baldachimem okrążała Republic Island, zmierzając w stronę portu; pasażerowie stłoczyli się przy balustradzie. Parasolami osłaniali się przed padającą od samego rana mżawką. Przeżuwali kanapki i wlekli ze sobą parawany, które zupełnie nie były im potrzebne. Jakiś gruby mężczyzna w rozciągniętym swetrze siedział na rufie i karmił mewy.
Powierzchnię rzeki marszczył rześki wietrzyk. Richard obserwował to wszystko ze swej powietrznej taksówki. Wzdłuż burt furkotały kolorowe proporczyki. Jakaś parka na zawietrznej zajęta była bardziej sobą niż pomnikiem. Na samej wyspie stadko dzieci, zaganiane przez udręczoną kobietę z laską, wlokło za sobą ogon niebieskich i czerwonych balonów. Flota żaglówek, która zwykle zapełniała całą rzekę, tym razem gdzieś zniknęła. Gruby mężczyzna zmiął białą papierową torbę i otworzył następną. Sprawiał wrażenie zupełnie pogodzonego ze światem.
Richard zazdrościł mu, że tak sobie siedzi, karmi mewy, podziwia pomniki…
Taksówka przechyliła się, skręcając na zachód. Po prawej ręce miał Constitution Island, a na niej zwartą grupkę budynków użyteczności publicznej. Stary Kapitol niemalże rozwiał się wśród mgły. Pomniki Lincolna, Jeffersona, Roosevelta i Brockmana sterczały sobie pogodnie na swoich cokołach. No i Biały Dom — nic w Waszyngtonie nie poruszało człowieka bardziej niż widok dawnej siedziby władz, tak wyzywający zza swoich fos. Stara Gloria powiewała przy nim nadal, zwijając się i rozwijając nad biało-zielonym sztandarem Unii Północnoamerykańskiej. Było to jedyne w tym kraju miejsce, gdzie barwy narodowe ustępowały pierwszeństwa innej fladze.
Wzdłuż wybrzeża w Arlington płonęły rzędy świateł wieżowców.
Powietrzna taksówka skręciła szerokim łukiem w stronę Wirginii. Richard niechętnie zwrócił myśli ku czekającej go przeprawie. Nie znosił otwartej konfrontacji. Przywykł do tego, że okazywano mu poważanie, że ludzie słuchają go uprzejmie, a jeśli nie zgadzają się z jego opinią, wiedzą, jak to w kulturalny sposób wyrazić. Norman Caseway, główny szef Kosmik Inc., był najważniejszą osobistością inicjatywy „Druga Ziemia”. I nie należało się po nim spodziewać żadnej szczególnie wyrafinowanej ogłady. Caseway nie bawił się w szacunek dla rozmówcy. To był uliczny rozrabiaka, awanturnik, który z radością tratuje przeciwników. Szczególnie zaś upodobał sobie poniewieranie akademikami, o czym się przekonało kilku kolegów Richarda, nie kryjąc swego wielkiego oburzenia.
Richard nie miał dotąd okazji poznać Casewaya. Widywał już jego błazeństwa w NECIE. Kilka tygodni temu widział, jak ów człowiek niszczy Kinseya Atwortha, ekonomistę, którego język nie pracuje, niestety, tak szybko jak głowa. Strategia Casewaya polegała na kwestionowaniu motywów oponenta, na wyszydzaniu, wyśmiewaniu i doprowadzaniu go do szału. Potem wycofywał się chłodno, a przeciwnik pluł się i sam dokańczał dzieła zniszczenia. Ten facet wyraźnie lubił poniżać innych.
„Zawsze dobrze się o tobie wyraża — mówił Ed. — Czytał nawet twoje książki”.
Przeleciał nad Potomac Island i nad Pentagonem, a teraz schodził w kierunku Goley Inlet. Taksówka zatoczyła szeroką, leniwą spiralę i wylądowała na szczycie Kryształowych Bliźniąt.
Pasy Richarda odpięły się z trzaskiem, drzwi odsunęły się na bok. Wsunął swoją kartę do czytnika. Taksówka podziękowała i życzyła mu miłego dnia. Wyszedł prosto w ciepłe, ospałe powietrze, a taksówka frunęła w niebo, o wiele szybciej niż kiedy miała na pokładzie pasażera. Skręciła na południe w stronę Aleksandrii i przemknęła szybko nad dachami hoteli.
Norman Caseway mieszkał z żoną i córką w czymś, co właściciele Wież zechcieli nazwać „Obserwatorium” — w luksusowej, dwupiętrowej przybudówce na dachu wieżowca. W drzwiach powitała Richarda atrakcyjna kobieta w średnim wieku.
— Doktor Wald? Cieszymy się, że zechciał pan przybyć. — Przesłała mu wymuszony uśmiech. — Jestem Ann Caseway.
— Miło mi panią poznać. — Nie podała mu ręki, a Richard wyczuł w niej pewną sztywność, która wydawała się obca jej zachowaniu. Ann Caseway była — jak oceniał — kobietą sympatyczną i na luzie. W normalnych okolicznościach.
— Mój mąż czeka na pana w swoim gabinecie.
— Dziękuję. — Podążył za nią do gustownie urządzonego gościnnego pokoju: haftowane makaty, karaibskie wyplatane fotele, rattanowy stolik.
Wysokie okna wyglądały na wody Potomaku, zamiast sufitu było sklepienie ze szkła. Szeroka ekspozycja bogactwa i sukcesu, która miała onieśmielić gościa. Richard aż się uśmiechnął, widząc przejrzystość tej taktyki. A mimo to — niechętnie — sam przed sobą musiał przyznać, że na nim zrobiła wrażenie.
— To musi być dla pana trudne — odezwała się kobieta gładko. — Norman stale miał nadzieję, że uda mu się przedyskutować sprawy z kimś na pańskim poziomie.
W jej głosie dało się słyszeć leciutką nutkę żalu, nie pozbawioną jednak domieszki satysfakcji. Żal jej było, być może, że Richard tak niestosownie zostanie zaraz rzucony na pastwę jej męża, zaś chyba czuła satysfakcję na myśl, że to już koniec długiej batalii o Quraquę z Akademią Archeologiczną, batalii pełnej straszenia siebie sądami i sekwestracją funduszy. Miło widzieć wroga u własnych drzwi, z czapką w ręku.
„Diabli niech wezmą tę kobietę”.
Poprowadziła go przez salę konferencyjną wypełnioną trofeami Kosmika, pamiątkami, zdjęciami Casewaya ze znanymi ludźmi, Casewaya podpisującego oficjalne dokumenty, Casewaya przecinającego wstęgi. Nagród, podziękowań od organizacji dobroczynnych, pamiątkowych plakietek od agencji rządowych było tu aż tyle, że brakło dla nich ścian i leżały teraz w stertach. W pokoju dominowało wielkie antyczne, wyplamione biurko z zasuwanym blatem. Było zamknięte, ale u góry na honorowym miejscu stał oprawiony w ramkę wycinek prasowy ze zdjęciem. Wycinek — sprzed trzydziestu lat — nosił tytuł: CZŁOWIEK Z BRAINTREE RATUJE CHŁOPCA, POD KTÓRYM ZAŁAMAŁ SIĘ LÓD. Bohaterem na zdjęciu był młody Caseway.
Читать дальше