Zachwycony Gabriel unosił się nad nią. Przeprogramował chorągwianą zawieję tak, by stała się barwną nawałnicą, zawirowała wokół nich. Łóżko znalazło się w spokojnym centrum tęczowego huraganu. Błyskawice cały czas rozświetlały przestrzeń nad nimi.
Gabriel zawezwał spokojny dekadencki deszcz kwietnych płatków; spadały obficie, gęstą warstwą zalewały jego ramiona i barki.
Zstąpił wśród kwiecia. Zhenling podniosła się ku niemu z łóżka, z jej ciała osunęły się stosy płatków.
Objęła go silnymi ramionami; nogami otoczyła jego uda. W ciało wciskały mu się pojedyncze perły. Zaśmiała się, na poły warknęła. Było w tym coś dzikiego, co go zaskoczyło. Ale Deszcz po Suszy mruczał mu sugestywnie do ucha i Gabriel go posłuchał. Dłońmi ścisnął ją w talii, przechylił do tylu mocnym pocałunkiem. Upadli oboje na materac z płatków. W sercu Gabriela zapłonął ogień.
„Jeden jej uśmiech zburzy miasto, dwa uśmiechy obalą państwo” — przypomniał sobie Li Yien-Niena.
Przetaczała się po nim biodrami, żądając przyjemności. Dał jej rozkosz, wziął sobie własną. Zaświeciły błyskawice, zawirowały kolory.
Nim skończyli, zaspy płatków pogrzebały ich całkowicie.
Wśród pocałunków i obietnic na przyszłość Gabriel uwolnił się z oneirochrononu. Z rozpostartymi ramionami leżał na niebiesko-złotych poduszkach w swym prywatnym apartamencie. Sądząc po stanie ubrania, natura naśladowała przynajmniej jeden z oneirochronicznych orgazmów, których zażył.
Zawezwał do swego umysłu Horusa, sprawdził nagrania nanomaszyny, zarejestrowane w ciągu ostatnich kilku godzin. Transmiter funkcjonował zgodnie z projektem. Ani Pyrrho, ani żaden inny statek nie zniknął w żarłocznej fali mataglapu.
Sprawy toczyły się według planu.
Sprawdził, która jest godzina. Przypomniał sobie, że umówił się z Clancy w Jesiennym Pawilonie na ostatnią ich wspólną kolację przed zaokrętowaniem. Poczuł miły dreszczyk emocji.
Zawezwał Wiosenną Śliwę i Cyrusa, by sprawdzili instrumentację melodii, którą zamierzał poświęcić Clancy. Prosta elegancja Cyrusa zderzała się z bujną poufałością Wiosennej Śliwy. Musiał tę dwójkę pogodzić; dodał własne akcenty; wreszcie był zadowolony.
Poszedł do garderoby się przebrać. Wrzucając spodnie do robota ubraniowego, uznał, że powinien wziąć dawkę hormonów ze swej podręcznej szafki.
Nadal czuł fantomatyczny zapach kwiatowych płatków. W głowie rozbrzmiewała mu melodia.
Zaczynają się teraz wielkie przygody, pomyślał.
PABST:
Ja to zaprojektuję
Ja puszczę w ruch
W ich słabości odnajdę
Prawdę, słowo, wściekłość.
Cuda następowały jeden po drugim. Gwałtowny cud grawitacji przetransportował Pyrrho wraz z całą załogą — liczącą trzydzieści pięć osób — przez kilka układów gwiezdnych. Pozostawili za sobą skonstruowane przez Fletę boje komunikacyjne. Prześledzenie przepływu informacji przez sieć tachliniową choć trudne, było możliwe i Gabriel starał się zacierać za sobą ślady.
Na cztery dni Pyrrho zacumował na orbicie wokół jednego ze słońc, w domenie Maximiliana, w odległości czterdziestu lat świetlnych od Illyricum. W układzie tej gwiazdy nie było ludzi, i o to właśnie chodziło Gabrielowi.
Pyrrho opadł na orbitę synchroniczną z pobliskim, nie zaznaczonym na mapie asteroidem, i tam Gabriel dokonał kolejnego cudu.
Zasiał na asteroidzie ciąg starannie dobranych zespołów nano i zbudował ogromny, potężny okręt wojenny.
Wykorzystał do tego już dostępne plany konstrukcji nanotechnicznych, niewiele więc miał do roboty i musiał jedynie uważać, by wypuszczane mikromechanizmy lądowały we właściwej sekwencji. Podstawowe prace projektowe wykonały dawno temu poprzednie pokolenia. Obecnie wszelkie lekarstwa, surowce, związki chemiczne można było wytwarzać tanio i w dowolnych ilościach. Ambitniejszym twórcom pozostało jedynie pomysłowe zastosowanie znanych podstawowych projektów. Przez wiele lat Theráponi Gabriela dostarczali mu starannie opracowanych projektów nanomechanizmów, które z kup ziemi piętrzących się na działce budowlanej potrafiły wybudować biurowce gotowe do podłączenia do sieci energetycznych, wodnych i kanalizacyjnych. Inne nano umiały przerobić asteroid na wielki kosmiczny transportowiec, zdolny przewieźć dziesiątki tysięcy pasażerów, przy czym każdy podróżował w osobnej luksusowej kabinie wyłożonej boazerią i wyposażonej w złote umywalki ze złotymi kranami — wszystko wyprodukowane przez nano.
Projektów tych przeważnie nie tworzono po to, by je realizować — podobnie jak utwory kameralne Gabriela nie zostały napisane po to, by je grano. Ich celem było przygotowanie do egzaminów i udowodnienie, że projektant panuje nad formą.
Jedna z uczennic Gabriela, prawdopodobnie z kaprysu (a może był to ironiczny komentarz na temat celowości tego rodzaju ćwiczeń) zastosowała nano do budowy pancernika. Ponieważ wiedziała, że jej praca ma charakter teoretyczny, nie liczyła się z ograniczeniami i zaprojektowała superpancernik. Mógł pomieścić całą brygadę uzbrojonego wojska łącznie z promami transportowymi. Kwatery załogi stanowiły cud komfortu. Kamuflaż zapewniono w ten sposób, że — jeśli pominąć kilka luków i anten — pancernik wyglądał po prostu jak asteroid, z którego materii powstał. Pokładowe generatory sił grawitacyjnych, gdyby je zasilono, dysponowałyby mocą wystarczającą, by rozwalić planetę, a może nawet gwiazdę.
Gabrielowi spodobał się pomysł ogromnego statku. Wydawało się, że nie będzie tak przytłaczający jak Pyrrho, choć Pyrrho jest obszerny i wygodny.
Bez wątpienia, myślał Gabriel, uczennica zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła, że jej imponujące ćwiczenie teoretyczne, rzeczywiście zostało wdrożone.
Gabriel wybierał się na wrogie tereny i musiał zabrać odpowiednią broń.
I wtedy naprawdę zaczęły dziać się cuda.
Pomieszczenia Gabriela na Pyrrho były przytulne, nieco przypominały namiot. Na ścianach wisiały filcowe kilimy ozdobione aplikacjami w kolorze złota i śniedzi. Miękkie perskie dywany grubymi warstwami pokrywały podłogę. Wszędzie leżały obszyte frędzlami poduszki, na których można było usiąść. Stały tam brązowe kadzielnice i świeczniki z kutego żelaza. W sumie, wystrój przypominał wnętrze obszernej jurty.
Wrażenie psuł tylko lśniący hebanowy fortepian, który Gabriel przeniósł z Jesiennego Pawilonu, oraz kredens z kuchni. Clancy spóźniała się na kolację, zajęta swymi studiami i pracą. Gabriel wystukał kilka przypadkowych akordów na klawiaturze i postanowił odpowiedzieć na wezwanie ‹Priorytet 2› Zhenling.
Czekając na Clancy, wypełniał pokój głosami, fragmentami swej Lulu, które łączyły się w zharmonizowane arie, zderzały ze szczękiem, tryskały, uwodziły i potępiały.
Grając, zdał sobie w pewnej chwili sprawę, że Clancy weszła do pokoju i słucha. Dokończył takt i stłumił dźwięk. Podszedł do Clancy i pocałował ją na powitanie.
— To znowu twoja nie dokończona opera?
Kiwnął głową. Jego jedwabne spodnie szeleściły, gdy szedł wraz z Clancy do kredensu — życie naśladowało skiagénosa z Galerii z Czerwonej Laki podczas pierwszego sam na sam z Zhenling. Clancy nałożyła sobie zimnych klusek oraz marynowanych warzyw i polała wszystko olejem sezamowym. Gabriel napełnił miskę zupą z faszerowanych wiśni.
— To bardzo złożone — stwierdziła. — Nawet bym tego nie próbowała.
Читать дальше