Gabriel szybko zaczął wyliczać:
— Geny pląsawicy Huntingtona, schizofrenii, choroby Tay-Sachsa, krwinek sierpowatych, artretyzmu…
Zhenling niecierpliwie machnęła dłonią.
— Unikanie chorób uznajemy za coś pozytywnego, choć można by przytoczyć opinie, że eliminacja pewnych dolegliwości niekoniecznie była dobra. Pewne postacie schizofrenii mogą dać w efekcie geniusza.
— Darujmy sobie takiego geniusza.
— Zgoda. Zmierzam do tego, że pewne geny związane są zarówno z pozytywnymi, jak i z negatywnymi cechami. Na przykład ich nosiciel może mieć osobowość bardzo impulsywną. To wspaniale, jeśli ta osoba jest sportowcem, podróżnikiem czy kaskaderem, ale impulsywność może się również ujawnić w postaci agresji. Te same geny u mistrza sportu mogą w innych okolicznościach wyprodukować kryminalistę. Albo wspaniałego żołnierza.
— Dlatego właśnie zawsze dokładano starań, by przyciągnąć początkujących przestępców do sportu lub wojska — zauważył Gabriel.
— Właśnie. W mojej tezie ważniejszy jest jednak fakt, że geny impulsywności odpowiedzialne są za to, że dzieci są trudne. Agresywne, popędliwe, nie potrafią spokojnie usiedzieć. Dynamiczni, nowatorscy badacze otoczenia, skorzy do złości… Który z rodziców wybierze ten zestaw cech dla swego potomka, zwłaszcza jeśli wie, że łączy się to często z zachowaniami przestępczymi?
Gabriel spojrzał na nią.
— Te zestawy genów są przecież do dyspozycji. Ludzie po prostu nie wybierają takich potomków. Iluż nam potrzeba podróżników, pilotów-kaskaderów czy żołnierzy?
— Sadzę, że więcej niż ich mamy. Demos składają się z inteligentnych, uprzejmych, wykształconych, grzecznych, nieagresywnych, niezbyt przedsiębiorczych jednostek. Są mili, ale nie są nadzwyczajnie pomysłowi. A przecież Theráponi i Aristoi biorą się z Demos.
— Wszyscy mamy agresywne, przedsiębiorcze daimony. Czyż nie równoważy to tych niedostatków?
— Po pierwsze, większość Demos i wielu Theráponów ma ograniczoną kontrolę nad swymi daimonami, więc nie potrafią ich w najlepszy sposób wykorzystać — zauważyła Zhenling. — Po drugie, masz wprawdzie agresywne daimony, ale… — spojrzała na niego przenikliwie — czy często spuszczasz je ze smyczy?
Mataglapa — nigdy, pomyślał Gabriel. Deszcz po Suszy — rzadko; to socjopata, chcący manipulować innymi. Czasami jednak oddawał mi przysługi, gdy rzeczywiście chciałem manipulować.
Zainteresowania innych daimonów miały w sobie coś z obsesji, ale w sumie były one sympatyczniejsze, i Gabriel prowadził je luźniej.
— Twoje milczenie sugeruje odpowiedź — rzekła Zhenling. — Dla powszechnego dobra ograniczam niektóre daimony — stwierdził Gabriel. — Wypuściłabyś na społeczeństwo ich cielesne odpowiedniki?
— Daimony to Ograniczone Osobowości. Są niepełne, stanowią część szerszej psychiki. Ale dzieci można dobrze wychować z całkowicie rozwiniętą osobowością. W społeczeństwie, takim jak nasze, zwłaszcza z naszym systemem wielorodzicielskim, potrafimy wychować całe zastępy takich dzieci i należycie je ukierunkować.
— A jak nakłonisz rodziców, by przyjmowali te kłopotliwe dzieci?
— Zachęty finansowe, odpisy od podatków, opieka medyczna i poradnictwo psychologiczne. Jest mnóstwo sposobów. Ktoś deklaruje dany genotyp jako pożądany i otrzymuje pomoc państwową.
— Tego nie musi robić Persepolis. Możesz to wprowadzić sama we własnej domenie.
— Wprowadziłam.
— Ooo!
— Ale wydaje mi się, że nie tylko ja powinnam podejmować takie przedsięwzięcia.
— Czy spodziewasz się, że wychowasz więcej Aristoi?
Na jej twarzy malowało się wahanie.
— Nie wiem. Zwiększenie populacji Aristoi może okazać się zupełnie innym problemem. Spójrz jednak na materiał genetyczny pierwszych pokoleń Aristoi. Był bardziej urozmaicony niż obecnie.
A rozmaitość to dobra rzecz zarówno wśród Aristoi, jak i wśród Demos.
— Wielu Aristoi zmarło kiedyś tragicznie. Podejmowali ryzykowne przedsięwzięcia, natomiast my jesteśmy na tyle mądrzy, by nie ryzykować. Przypomnij sobie, co się stało z Shankaracharyem i Ortegą. Nadal nie są wyjaśnione losy Kapitana Yuana. Wyruszył na wyprawę i przepadł, zniknął z Hiperlogosu.
— Podejmowali ryzyko. — Zhenling wzruszyła ramionami. — Po to właśnie są Aristoi. Byli pionierami, eksperymentowali na sobie tak jak na wszystkim. Wypadki zdarzały się często.
— Szanujemy ich, ale czy powinniśmy ich naśladować? — spytał Gabriel.
Cofnęła się nieco, popatrzyła na niego uważnie.
— Sama nie wiem — odparła. — Czy to właśnie robisz, Gabrielu? Prywatne przedsięwzięcie? Wyruszasz na wspaniałą wyprawę pełną niebezpieczeństw?
Gabriel pozwolił sobie na uśmiech.
— Skromność nie pozwala mi udzielić odpowiedzi — rzekł.
Skośne ciemne oczy Zhenling przykryły się powiekami. Milczała przez chwilę, potem krótko, zdecydowanie skinęła głową i podeszła do Gabriela. Zaplotła ramiona na jego szyi i przyciągnęła do swych ust.
Gwałtownie go pocałowała. Zakochał się natychmiast. Otoczył ją ramionami i — przez reno — kazał zniknąć Galerii z Czerwonej Laki. Feeria jasnych barw spłynęła jak krew po ścianach i otoczyła przytuloną parę, uniosła ją w górę. Gabriel poczuł, jak pod kostiumem Zhenling przesuwają się rzeźbione kocie muskuły. Podobało jej się to otoczenie. Gabriel wezwał Jesienny Pawilon, wysoko sklepioną sypialnię Psyche. Zhenling z kolei wybrała muzykę — szybki utwór elektroniczny o wyrazistym rytmie. Gabriel nie potrafił określić jego pochodzenia.
Po krzyżu Gabriela przesuwało się coś delikatnego i jedwabistego. Polecił, by z sufitu spadła ciepła mgiełka piżmowego zapachu; zawezwał fantomatyczne piórka — miały głaskać Zhenling po karku.
Chryzantemom wyhaftowanym na swej szacie kazał kwitnąć, kwitnąć, kwitnąć. Rozrastały się obficie w rytm muzyki kwiatowym jaskrawym wirem.
Fizyczna miłość w oneirochrononie była dość nierealna, groziła jej nuda i monotonia. Wrażenia zmysłowe należało sączyć, zaostrzać, kondensować. Poprawiać. Pod tym względem Świat Zrealizowany wymagał ulepszenia.
Gabriel polecił, by jego nierealne dłonie stały się cieplejsze. Zsuwał nimi z Zhenling czarny kostium. Jej miękkie buty same zniknęły, by oszczędzić mu niezręcznych skłonów. Jedna z zalet niematerialności. Światło przygasło, dzięki Zhenling stało się różowym półmrokiem. W półcieniu wyraźniej świeciła jej skóra. Gabriel przywołał ciepły podmuch wiatru, który jak oddech kochanka muskał jej plecy, piersi i brzuch.
Niewidzialne dłonie — cały harem czułych, niecierpliwych dłoni zerwały z Gabriela ubranie. Zhenling wymknęła się z jego ramion, a wyprostowane, spokojne ciało kobiety nieoczekiwanie się cofnęło. Nagle pokój wypełnił się jedwabnymi chorągwiami. Jaskrawoniebieskie, czerwone, żółte płynęły w powietrzu, furkotały na wietrze. Jedwab wchłonął ciało kobiety, zagarnął je. W górze ukazała się bezgłośna błyskawica. Pulsujące światło padło na rzeźbione ciało Zhenling, uniesione piersi, twarz zdecydowaną, zachłanną.
Gabriel zanurkował w powódź barwnych chorągwi. Dotykały go wilgotnym ciepłem, tysiącem pieszczot. Dostrzegł Zhenling tuż przed sobą, w fajerwerkach błyskawic. Skoczył wysoko w górę, przepłynął przez burzę kolorów. Trwało to całe wieki.
Znalazł Zhenling metr dalej, na łóżku. W jej rozpuszczonych włosach skrzyły się klejnoty. Długi sznur pereł podkreślał zarys piersi, biegł wzdłuż brzucha, ginął między udami.
Читать дальше