Żar zadowolenia towarzyszący temu odkryciu grzał Martineza przez pierwsze dni na stanowisku dowódcy.
Siódmego dnia Martinez postanowił zakończyć wakacje załogi. Zwiększył przyśpieszenie do jednego g i zaczął regularne inspekcje poszczególnych oddziałów. Statkowym nicponiom — Ahmetowi, Zhou i Kandjianowi — kazał za karę naprawić uszkodzenia w kwaterach kapitana i pierwszego oficera. Podczas poszukiwania kluczy pomieszczenia zostały całkowicie zniszczone, więc naprawa potrwa przynajmniej do końca podróży. Prace musieli wykonywać w czasie wolnym, bo oczywiście Martinez przydzielił im również zwykłe wachty. Na nadzorcę tego procesu resocjalizacji wyznaczył Saavedrę, sekretarza kapitana, ponieważ wiedział, że pedantyzm Saavedry dodatkowo dokuczy złoczyńcom.
Po kilku dniach panowania nowej władzy Martinez otrzymał wiadomość, że Konwokacja odznaczyła go Złotym Globem. Alikhan i Maheshwari zniknęli na parę godzin w warsztacie fregaty, a potem wieczorem przy kolacji wręczyli obiekt Martinezowi.
W Salonie Sławy Muzeum Floty w Dolnym Mieście na Zanshaa Martinez widział Złoty Glob — wyglądał jak zdobiona maczuga, zwieńczona przezroczystą kulą wypełnioną gęstym złotawym płynem, który falował i wirował, reagując na każdy ruch, nawet na kroki widzów przechodzących obok gabloty. Fascynująca, skomplikowana chmura w środku kuli przypominała miniaturowego gazowego giganta, wzory zawinięte we wzory — nieskończony fraktalowy ciąg.
Na Martinezie największe wrażenie robiło jednak to, że wyżsi oficerowie — nawet konwokaci — musieli stawać na baczność i salutować Złotemu Globowi, gdy spotkali jej posiadacza. Taką władzę potrafiłbym wykorzystać, nadużyć i polubić, pomyślał Martinez.
— Pragniemy to panu ofiarować w podzięce za uratowanie nas i statku — powiedział Maheshwari, wręczając Martinezowi domorosłej produkcji kulę na puchatej poduszce. Nie był to zdobiony, magiczny Glob, który Martinez widział w Muzeum Floty, lecz zwykła platerowana piłka umieszczona na platerowanej podpórce, ale mimo to Martineza — zupełnie nieprzygotowanego — zalała fala zadowolenia, gdy załoga zaczęła entuzjastycznie klaskać.
— Milordzie, zwyczaj chyba wymaga, by wygłosić mowę z tej okazji — powiedział Alikhan z niepokojącą wesołością. Martinez podejrzewał, że za uśmiechem ukrył skłonności sadystyczne.
Wygłosił więc mowę, początkowo niemal mechanicznie. Podziękował załodze za szczery i życzliwy prezent. Gdyby Konwokacja wręczyła mu prawdziwy Glob, miałoby to dla niego mniejsze znaczenie niż ten oto dar. Podziękował również za to, że wykonywali jego rozkazy, choć rozsądek kazałby uznać go za szaleńca.
— My rzeczywiście uważaliśmy pana za szaleńca, milordzie! — zawołał Dietrich. — Ale pan przecież miał taki wielki pistolet.
Załoga powitała to wybuchem śmiechu.
— No… cóż — powiedział Martinez — jeśli nie szanujesz oficera, szanuj przynajmniej jego pistolet.
Nowy wybuch śmiechu. Na szczęście widownia była życzliwie nastawiona.
Martinez doszedł do wniosku, że czas na otwarte pochwały. Szeroko omówił przymioty walecznej załogi — na ten temat jego wiedza była równie teoretyczna, jak wiedza słuchaczy. Odwaga, sprawność, wytrwałość oraz determinacja w obliczu przeciwności losu i niemal pewnej śmierci. Stwierdził, że załoga „Korony” posiada te wszystkie zalety w nadmiarze i nic by nie osiągnął bez jej współdziałania; nigdy ich nie zapomni i jest dumny, że służy z nimi na jednym okręcie.
— Nawet z tobą — powiedział do Ahmeta ku ogólnej wesołości.
Na zakończenie wyraził nadzieję, że załoga wspólnie doczeka końca wojny, powróci na Magarię, wypędzi naksydzkich buntowników ze stacji i uwolni kapitana oraz kolegów z „Korony”.
Wrócił na fotel i polecił Alikhanowi otworzyć szafkę z zapasami alkoholu, by wszyscy mogli wznieść toast za powrót na Magarię. Załoga przywitała to owacją.
Następnego dnia otrzymał wiadomość, że awansowano go do stopnia kapitana porucznika i wyznaczono na dowódcę „Korony”. Alikhan odczepił epolety od zapasowego munduru Tarafaha i przymocował je do jednej z bluz Martineza; w niej Martinez pojawił się na kolacji.
— Sądzę, że przy takiej okazji zwyczaj nakazuje wygłosić przemówienie, milordzie — powiedział Alikhan ze złowieszczą radością.
Już wszystko powiedziałem, pomyślał Martinez, ale nie miał wyboru — musiał wstać i przemówić. Jeszcze dobitniej niż wczoraj sławił świetność załogi, uwypuklił czekające ją niebezpieczeństwa, a przyszły powrót na Magarię przedstawił jako akt triumfalny. Potem, wyczerpany, kazał otworzyć szafkę ze spirytualiami.
Następnego dnia przyszła wiadomość od Zarządu Floty: Martinez został odznaczony Medalem Zasługi Pierwszej Klasy za udział w ratowaniu „Północnego Zbiega”.
— Takie okazje nie wymagają zwyczajowego przemówienia — oświadczył zdecydowanie Alikhanowi, potem jednak polecił otworzyć szafkę z alkoholem, przy ogólnym aplauzie.
Żeby jednak nie pomyślano, że zmienia „Koronę” w melinę pijaków i wałkoni, przeprowadził musztrę załogi oraz inspekcję kwater osobistych, hojnie rozdzielając nagany.
Przyjaciele i rodzina słali gratulacje, przekazywane laserem komunikacyjnym ze stolicy. Lord Pierre Ngeni sformułował wiadomość pełną godności; Vipsania, Walpurga i brat Roland nadesłali ciepłe rodzinne powinszowania, P.J. — głupawe wideo, Amanda Taen — dość serdeczne życzenia. List wideo od Sempronii był nieco inny w tonie:
— Ponieważ okazałeś się takim bohaterem, zamierzałam ci przebaczyć. Ale gdy spędziłam godzinę z P.J., zmieniłam zdanie. — Uniosła dłoń i pomachała koniuszkami palców. — Do zobaczenia.
Gdy nic nie nadchodziło od Caroline Suli, zorientował się, że czegoś od niej oczekuje, i zdziwiło go, że tak dotkliwie odczuwa brak wiadomości.
Chcąc się pocieszyć, zwrócił myśli ku sprawom patronatu — teraz, jako kapitan porucznik, miał prawo awansować corocznie jednego kadeta lub jednego oficera kontraktowego do stopnia podporucznika. Teraz brał pod uwagę Vonderheydte’a i Kelly, ale doszedł do wniosku, że zna ich niedostatecznie, choć z pierwszą z tych osób współpracował przez dwa miesiące, a z drugą poszedł do łóżka.
Kelly — jak dowiedział się z akt — nie nadawała się na porucznika. Wykazała niezwykły talent jako zbrojeniowiec, ale ten statek był jej pierwszym przydziałem i powinna jeszcze nabrać doświadczenia przez rok lub dwa, nim będzie gotowa do objęcia obowiązków porucznika.
Bardziej już nadawał się Vonderheydte. Służył najpierw jako pilot-nawigator, potem w oddziale inżynieryjnym, wreszcie zastępował Martineza w oddziale łączności. Martinez nie miał do niego żadnych zastrzeżeń, również inni oficerowie nie zgłaszali uwag. Vonderheydte był gotów do egzaminów i mógł pełnić wachtę.
Jedyna wada: pochodził — jak Martinez — z prowincjonalnego klanu z Comador, więc było mało prawdopodobne, żeby klan Vonderheydte’ów kiedykolwiek mógł odwdzięczyć się za przysługę klanowi Martinezów.
Poza tym Kelly mogłaby czuć się urażona awansem kolegi. Mogłaby uznać, że należą się jej u Martineza specjalne względy, ponieważ poszli razem do łóżka, ponieważ miała swoje ambicje lub…
Tyle się zmieniło. Gdy Kelly i Martinez oddali się rekreacji, byli dwojgiem wyrzutków uciekających przed unicestwieniem. Teraz on został kapitanem, a ona była najmłodszym oficerem.
Rozważając te kandydatury, Martinez uświadomił sobie nagle, że nie bierze pod uwagę pewnej osoby, o której powinien był pomyśleć w pierwszej kolejności. Wezwał do siebie Alikhana i zaproponował mu stopień porucznika.
Читать дальше