Pezzini zgodził się, lojalny wobec swej rodziny, ale nie pociągnął za sobą nikogo więcej z Zarządu. Chociaż w zasadzie cztery głosy nie wystarczały, by przeforsować wniosek w dziewięcioosobowym Zarządzie, niemniej Tork zgodził się przekazać Jarlathowi zatroskaną opinię Zarządu.
— Jeśli buntownicy wyślą statki na Hone Reach, osłabią się w Magarii — zauważył Jarlath. Rozmawiał z Torkiem podczas przerwy na posiłek, kiedy przyśpieszenie „Chwały” zredukowano do ośmiu dziesiątych g i wrażenie ulgi walczyło w jego ciele i umyśle ze znużeniem i bólem. Siedział w wygodnym fotelu w swojej wspaniałej jadalni, spożywając w błogosławionej samotności delikatny posiłek. Chude mięso z dodatkiem wątróbki i pokrojonych w kostkę nereczek, wszystko we własnej parującej krwi, podgrzane do temperatury ciała.
Tork pojawił się nad prawym ramieniem Jarlatha jako holograf, irytujące, małe widmo. Jeszcze bardziej irytujące było trzyminutowe opóźnienie między słowami Torka a jego własnymi odpowiedziami. Musiał obserwować, jak Tork nerwowo się kręci, gdy patrzy na Jarlatha przełykającego surowe mięso. Sytuacja nie była przyjemna ani dla jednego, ani dla drugiego.
— Buntownicy przy Magarii mogą już teraz być słabi — wysunął przypuszczenie Tork. — Mało brakowało, a porucznik Martinez unieszkodliwiłby jednym pociskiem całą flotę Fanaghee. Może rzeczywiście poważnie ją uszkodził.
— Nie mamy na to bezspornych dowodów.
Tork nie czekał na odpowiedź Jarlatha. Postarał się ją przewidzieć i dodał własne postscriptum:
— Siły Fanaghee przez kilka dni nie odpowiedziały na atak Martineza. Żaden ze statków nie opuścił doku.
— Kiedy wreszcie zareagowały, wystrzeliły przeszło dwieście pocisków — odparł Jarlath. — To nie jest akcja sił okaleczonych.
— Strzelały tylko dwie oryginalne eskadry Fanaghee. Zajęte statki nie były gotowe.
— Nie możemy zakładać, że nie są gotowe teraz.
Zanim nadeszła odpowiedź lorda dowódcy Torka, Jarlath skończył swój posiłek i przeszedł do deseru, kilku kości pełnych szpiku. Wysysał zawartość, a resztę miażdżył tylnymi zębami trzonowymi. Mam jeszcze silne zęby, pomyślał. Zostało mi jeszcze wiele lat.
— Lordzie dowódco Jarlath. — W głosie Torka zabrzmiał złowieszczy dysonans. — Musisz coś zrobić. Służyłem we flocie ponad czterdzieści lat i rozumiem pańskie motywy, nawet jeśli się z nimi nie zgadzam. Ale konwokaci nie myślą tak jak my. Oni chcą akcji teraz, a jeśli pan jej nie podejmie, mogą taką akcję nakazać, a kto wie, jaką formę przyjmą ich rozkazy? Słabość Hone-bar przestraszyła ich i obawiam się, że niektórzy — nawet ci z Zarządu — mogą nie myśleć logicznie. Tego popołudnia zabrakło tylko jednego głosu, żeby kazali panu wysłać część floty do pilnowania Hone-bar.
Tork nachylił się ku kamerom; wyraz szarej twarzy miał jak zawsze żałobny, ale w jego głosie grała stłumiona pasja.
— Hone-bar może się opowiedzieć za buntownikami po prostu ze strachu, a Reach pójdzie za nią, jeśli Hone-bar się podda. Niech się pan zlituje i wydzieli eskadrę do obrony Reach albo przypuści atak na Magarię, ufając, że pańskie okręty klasy Praxis unicestwią wroga. Osobiście wolałbym to drugie, ale zostawiam to pańskiej decyzji.
Jarlath zastanawiał się nad tym apelem, kiedy jego trzonowce kruszyły szczególnie smakowitą kość szpikową. Błogosławiona niska grawitacja i doskonały posiłek dały mu poczucie ogólnej pomyślności. Postanowił zostawić Torka z wrażeniem, że ów coś osiągnął.
— Chcę wypytać Martineza osobiście o wszystkie szkody, które mógł wyrządzić — oznajmił. — Tymczasem nakażę większe przyśpieszenie. Jeśli polecę na Magarię, muszę wlecieć tam szybko.
Jarlath wydał rozkazy, nieświadomy tego, że właśnie przekroczył niewidzialną linię, linię między absolutną odmową udania się na Magarię a gotowością rozważenia ataku.
Kiedy już przekroczył tę linię, przekonał się, że cofnąć się jest coraz to trudniej.
Podróż „Korony” na Zanshaa przebiegła dość przyjemnie. Zaraz na początku przeżyli jednak pewne napięcie, gdy Martinez wysłał raport do stacji przekaźnikowej na drugim końcu układu Paswal i poprosił o ostatnie informacje. Biuletyny o nieudanej rebelii na Zanshaa dotarły dopiero po wielu godzinach, a wraz z nimi informacje, że Flota Macierzysta nadal oddziela Naksydów od stolicy.
„Korona” miała dokąd wracać. Gdy Martinez poznał sytuację, mógł się cieszyć ze stanowiska dowódcy.
Ustanowił wachty i utrzymywał ułamkową grawitację, by załoga mogła wypocząć po rozpaczliwym, wyczerpującym piętnastodniowym przyśpieszaniu.
Paswal był w zasadzie układem niezamieszkanym — wyjątek stanowiły dwie wormholowe stacje remontowo-przekaźnikowe. Martwe planety krążyły wokół jasnej, bardzo aktywnej energetycznie gwiazdy wewnątrz gromady kulistej. Nigdy nie określono, jaka jest dokładna lokalizacja Paswal w stosunku do innych obiektów imperium, ponieważ wormhole mogły prowadzić w dowolne miejsce kosmosu i praktycznie w dowolny punkt czasowy. Obrazy wideo świata zewnętrznego zachwycały: miliony ciasno upakowanych gwiazd klastra przypominały diamentową ścianę. W Paswalu nigdy nie panowała prawdziwa ciemność, lecz półcień, w którym pobliskie gorące gwiazdy skrzyły się jak klejnoty na tle brylantów.
Martinez brał czasami wirtualną aparaturę, która rzutowała do mózgu widok zewnętrzny — wtedy zasypiał i budził się w świetlistości zewnętrznej nocy, a milion gwiazd wędrował w jego spokojnych snach.
Dopiero po trzech dniach, ulegając pokusie, zajrzał do swych poufnych akt. Klucz kapitana Tarafaha udostępniał akta całej załogi. Martinez doszedł do wniosku, że skoro ma być kapitanem „Korony”, musi znać dane załogi. Zaczął — zacnie — od kadetów, potem przeszedł do chorążych i podoficerów, wreszcie do rekrutów. Niewiele znalazł niespodzianek, choć zaskoczyła go informacja, że kadet Vonderheydte zdążył się dwukrotnie ożenić i dwakroć rozwieść podczas swej krótkiej służby, która w sumie trwała niecałe trzy lata.
Po tym pokazie prawości wywołał własne akta. Tarafah opisał go jako skutecznego oficera, „który pilnie wypełnia swoje obowiązki, ale potrzebuje więcej ogłady w sytuacjach towarzyskich”. A kiedyż to ja byłem w „sytuacji towarzyskiej” z kapitanem? — zastanawiał się, rozdrażniony. Kiedy Tarafah wyrobił sobie o mnie taką opinię? Miał ochotę usunąć tę uwagę, ale doszedł do wniosku, że to zbyt niebezpieczne. Ktoś mógłby sprawdzić daty i odkryć, że akta zostały zmodyfikowane już po tym, jak Tarafah dostał się w ręce wroga.
Zirytowany, przeszedł do opinii Enderby’ego, dłuższej i bardziej szczegółowej. „Oficer nadzwyczaj uzdolniony”, podsumował dowódca. „Czeka go wybitna kariera, jeśli zdoła powstrzymać swoje ambicje, mające na celu uzyskanie nagród, które z czasem i tak mu przypadną w naturalny sposób”.
Martinez przyznał, że to sprawiedliwa ocena.
Z prawdziwą radością przeczytał końcowy testament Enderby’ego, w którym dowódca prosił, by Zarząd Floty awansował Martineza, gdy tylko będzie wakat na odpowiednim stanowisku. A więc staruszek mnie lubił i zrobił wszystko, by zapewnić mi awans… „z czasem”, pomyślał Martinez. Może to przeniesienie do Drugiej Floty na „Koronę” miało zwiększyć szanse Martineza, ponieważ wakaty pojawiały się znacznie częściej na odległych placówkach. W przypływie życzliwości dla całego świata Martinez był gotów przyznać rację tej tezie.
Читать дальше