— Wśród swoich — odparł Martinez.
Lord Pierre się mylił, jeśli sądził, że Martinez zechce ciągać tego osobnika na przyjęcia do sióstr. Nie, pomyślał, ty musisz nas zaprosić tutaj do siebie, o czym dotychczas wyraźnie zapomniałeś.
Zmarszczka na czole lorda Pierre’a pogłębiła się. Zamierzał odpowiedzieć, ale wtrącił się jeden z sekretarzy.
— Lordzie konwokacie, proszę wybaczyć, że przerywam, ale właśnie otrzymałem sygnał, że Konwokacja ma się zebrać dziś po południu, za trzy godziny.
Słysząc to, Martinez i lord Pierre odruchowo się wyprostowali. Konwokację mogła zwołać tylko jedna istota — Antycypacja Zwycięstwa, ostatni z Wielkich Panów.
— Odwołaj moje pozostałe spotkania — polecił lord Pierre i wstając z fotela, zwrócił się do Martineza: — Wybacz, milordzie…
Martinez również wstał.
— Rozumiem.
W tym czasie mógł istnieć tylko jeden powód zwołania Zgromadzenia — ostatni Wielki Pan miał ogłosić, kiedy się zabije.
Martinez wyszedł z pałacu i ruszył pod górę w stronę Centrum Dowodzenia. Wiedział, że będzie tam potrzebny.
— Czterdzieści jeden dni — mówił Martinez do kadet Suli. — W tym czasie wiadomość dotrze do najdalszego zakątka imperium i zostanie około dwudziestu dni na przygotowania. — A czterdzieści jeden to liczba pierwsza, znacząca liczba dla Shaa, którzy uwielbiali liczby pierwsze. Twarz Martineza pociemniała. — Mam czterdzieści jeden dni na znalezienie lepszego przydziału od tego, który załatwił mi Enderby.
Sulę ogarnęło rozbawienie. Kłopoty starszych stopniem oficerów rzadko wzbudzały jej współczucie.
Martineza przynajmniej gdzieś przydzielono, choć może nie tam, gdzie marzył. Ona natomiast, po sprowadzeniu jachtu Blitshartsa do stoczni na stacji pierściennej przy Zanshaa, nie miała żadnych perspektyw. Swych nielicznych znajomych zostawiła na „Los Angeles”, a na Zanshaa znała tylko Martineza, a i to nie osobiście. Wojsko, w zależności od kaprysu, mogło ją wysłać gdziekolwiek albo nigdzie.
Nie odpowiedziała Martinezowi. Nadal znajdowała się w odległości piętnastu minut świetlnych od Zanshaa i regularna wymiana zdań była niemożliwa. Transmisje Martineza przypominały raczej listy wideo; przeskakiwał sobie dowolnie z tematu na temat. Sula wysyłała znacznie krótsze odpowiedzi, ponieważ jej codzienne życie nie przynosiło interesujących zdarzeń.
Wyraz twarzy Martineza stał się nieco bardziej przebiegły.
— Jeśli masz jakąś hipotezę, co mogło spowodować przeciek w „Północnym Zbiegu”, mogłabyś mi to przesłać w uzupełnieniu raportu, który już od ciebie dostałem. A jeśli wykazałabyś nieco ambicji, mogłabyś włożyć skafander i spróbować to zbadać. W sprawie majątku Blitshartsa wszczęto już sprawę sądową.
A to ciekawe, pomyślała Sula. Mimowolnie pochyliła się w fotelu, jej umysł już analizował różne warianty sytuacji.
— Wydaje się, że Blitsharts był bankrutem, tkwił w długach — powiedział Martinez. — Grał na wyścigach, nie tylko na swoich własnych, i w obu wypadkach nie dopisywało mu szczęście. Wierzyciele szykowali się do przejęcia jachtu. To mógł być jego ostatni rejs. Wierzyciele wnieśli petycję, by flota przekazała im „Północnego Zbiega”. — „Figę dostaną”, to chyba wyrażała mina Martineza. Flota nie zamierza przekazywać wartościowego wraku, by zaspokoić prywatne interesy. — Jego towarzystwo ubezpieczeniowe wniosło petycję, by zbadać jacht, a lord Enderby chętnie ją uwzględnił. Jeśliby się okazało, że Blitsharts uszkodził własną łódź, by popełnić samobójstwo, ubezpieczyciel nie zechce zapłacić. Ale wierzyciele domagają się, by firma zapłaciła, bo wtedy pieniądze przeszłyby do nich, więc dopóki nie ma dowodu fizycznego ani za, ani przeciw, kwestię, jak Blitsharts umarł, rozstrzygnie sąd.
Ciekawe, pomyślała Sula. Swoje ostatnie przyśpieszenie Blitsharts mógł tak skalkulować, by jacht wyleciał poza zasięg jakichkolwiek akcji ratunkowych, a chaotyczne koziołkowanie mogło mieć na celu uniemożliwienie dokowania. Te wszystkie okoliczności można by interpretować jako tuszowanie próby samobójczej.
Nawet jeśli Blitsharts sam się zabił, trudno by to było udowodnić. Uszkodzenie statku mogło być bardzo subtelne, na przykład obluzowany łącznik w jednym miejscu lub prawie niezauważalna wada spojenia w innym. Wówczas nie znajdzie się dowodów celowego działania. Chyba że Blitsharts zrobił coś bardzo oczywistego, na przykład laserem ręcznym wyborował dziurę w kadłubie jachtu.
— Oczywiście przyjaciele Blitshartsa natychmiast się przeciw temu zmobilizowali, są wściekli — kontynuował Martinez. — Ich głównym argumentem jest to, że Blitsharts nigdy by nie zrobił rozmyślnie czegoś tak okrutnego jak zamordowanie psa.
Sula zareagowała na to drapieżnym uśmieszkiem. Jeśli Blitsharts był egotystą — a wszystko na to wskazywało — traktował psa jako jedyne przedłużenie swej osobowości i w ogóle się nad takimi kwestiami nie zastanawiał.
— Właśnie — dodał Martinez po chwili milczenia, wzruszając ramionami — może uda ci się znaleźć coś, co rozwiąże zagadkę.
Sula wiedziała, że za żadne skarby nie wejdzie ponownie na pokład jachtu, chyba że dostałaby bezpośredni rozkaz, ale i wówczas by się opierała. Zagadka — jeśli w ogóle istniała — mogła być rozwiązana bez niej.
Martinez zmienił temat.
— Kończą mi się te rzeczy ze Spatem. Znalazłem jeszcze stary wywiad i prześlę go w tej transmisji. Dołączam też dwie komedie z Diabłami, jedna z nich to małe arcydzieło, oraz ostatnią inscenizacją „Oberona”. Do tego najnowsze plany pogrzebu Wielkiego Pana. — Patrzył teraz z lekkim rozbawieniem. — Mam nadzieję, że masz tam piękną pogodę. Gdy uporam się z obowiązkami, znowu coś ci wyślę.
Ekran pociemniał. Sula pomyślała, żeby ponownie odtworzyć rozmowę, postanowiła jednak odłożyć to na później, gdy poczuje się bardzo samotna.
Wszystkie jej zajęcia sprowadzały się do monitorowania silnika i układów podtrzymywania życia, wykonywania dwa razy dziennie ćwiczeń izometrycznych i konsumowania mdłych racji żywnościowych. Poza tym nie miała nic do roboty i oczywiście nigdzie nie mogła pójść. Szalupa była przeznaczona do kilkugodzinnych podróży, a nie do wielodniowych wypraw. Transmisje Martineza, które nadchodziły mniej więcej dwa razy dziennie, stanowiły jedyny kontakt z ludźmi, na jaki mogła liczyć do czasu, gdy w pobliżu pierścienia Zanshaa poprosi o instrukcje dokowania.
Zastanawiała się, dlaczego Martinez tak się trudzi. Mężczyźni często dawali jej do zrozumienia, że jest atrakcyjna, ale przecież na Zanshaa były inne kobiety, a ponadto flirt z odległości godzin świetlnych to jednak przesada.
Może jej współczuł, wiedząc, że jest wśród pustki i za całe towarzystwo ma zmumifikowanego w próżni trupa.
A zresztą, co ją obchodzą jego motywy? Pokazywał się na ekranie dwa razy dziennie, przesyłał wiadomości, komentarze i trochę ludzkiego ciepła. Niczego w zamian nie chciał. Ponadto dostawała materiały rozrywkowe, które umilały jej czas w tych ciemnościach. Była głęboko wdzięczna Martinezowi i prawie przestała zwracać uwagę na jego akcent.
* * *
— Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś przesłał mi coś do czytania — powiedziała Sula. — Nie mogę cały czas biernie oglądać komedii. To miłe, ale chciałabym czegoś konkretniejszego.
Martinez popijał koktajl, patrząc na załączoną listę. „Piąta księga zagadek matematycznych” Kwa-Zoi, „Sprawozdania Siedemnastej Konferencji w Quee-lang na temat Mapowania Teksturalnego i Przestrzeni Wormholowej”, „Porcelana ziemska z okresu przed podbojem. Azja”. Nie najlżejsza lektura. Zaczynał przypuszczać, że kadet Sula to pracuś.
Читать дальше