— Chce być przy śmierci? — zastanawiał się Martinez.
— Chce być przy jej początku — powiedziała Vipsania. — Chce złożyć Konwokacji petycję w sprawie zasiedlenia Chee i Parkhursta.
Oczywiście pod patronatem Martinezów. To jasne, choć niezwerbalizowane.
Chee i Parkhurst były dwoma nadającymi się do zamieszkania światami, odkrytymi wieki temu przez Agencję Eksploracji w szczytowym okresie odkryć planetarnych. Według bieżących danych do każdego z nich dało się dotrzeć tylko przez wormhole z układu Laredo. Oba przeznaczono do kolonizacji, ale gdy grupa Wielkich Panów topniała, ich ambicje malały. Ekspansja imperium została wyhamowana, a Agencję Eksploracji znacznie okrojono.
Klan Martinezów od dawna miał ambicję sponsorowania kolonizacji tych dwóch niemal zapomnianych światów. Jako patroni trzech planet staliby się członkami najwyższych, najbardziej ekskluzywnych warstw parów.
— Nie liczyłbym na to, że lordowie konwokaci zmienią szybko politykę Wielkich Mistrzów — odparł Martinez.
Vipsania pokręciła głową.
— Jest mnóstwo niedokończonych projektów. Oczywiście nie wszystkie planety mają być zasiedlone, ale trzeba obsadzić stanowiska, rozdzielić kontrakty, przyznać granty, wręczyć nagrody, zebrać zyski i wydać… Gdyby Rolandowi z pomocą lorda Pierre’a udało się znaleźć wystarczająco wielu sojuszników w Zgromadzeniu, projekt mógłby ruszyć.
Martinez skrzywił się.
— Mam nadzieję, że Roland potrafi wymóc na lordzie Pierze więcej niż ja. A skoro już mówimy o lordzie Pierze… mówił, że ma kuzyna P.J., który…
— Gareth!
Martinez wstał, gdy najmłodsza siostra Sempronia ruszyła ku niemu przez salon. Objęła go i mocno uścisnęła. On ją również uścisnął z wielką przyjemnością.
Trzeba by się cofnąć o wiele pokoleń, by wytropić w rodzinie Martinezów geny, które stworzyły Sempronię. Jej faliste ciemnoblond włosy pojaśniały od słońca i stały się złotawe, a orzechowe oczy miały również złote plamki; włosy i oczy silnie kontrastowały z oliwkową cerą Martinezów. Nos miała zadarty, usta pełne, nogi długie. Tylko w tej siostrze Martinez poznawał tę żywą dziewczynkę, z jaką się rozstał wiele lat temu na Laredo.
— O czym rozmawialiście? — spytała Sempronia.
— Właśnie miałem wspomnieć o twoim małżeństwie — odparł Martinez.
Sempronia spojrzała na niego wytrzeszczając oczy.
— O moim małżeństwie?
— Jednej z was, wszystko jedno której. Opowiedział o P.J., kuzynie lorda Pierre’a.
— Nie widzę powodu, byśmy wchodzili w rodzinę, która nawet nie zaprasza nas do swego pałacu, zwłaszcza że facet zamierza całkowicie spaść na głowę teściów — zakończył.
— My go w ogóle nie znamy — stwierdziła Vipsania i lekko zmarszczyła czoło. Zwróciła się do Walpurgi: — Wiemy coś o tym P.J.?
— Towarzyskie zwierzę — powiedziała Walpurga. — Dość popularny… przystojny, dobrze ubrany, oczywiście z koneksjami. Mogę zapytać Felicję, ona będzie coś więcej o nim wiedziała.
— Chyba nie traktujesz tego poważnie? — zaprotestował Martinez.
Vipsania spojrzała na niego nachmurzona.
— Na razie nie — odparła. — Ale rodzina Ngeni może być dla nas użyteczna w sprawie Chee i Parkhursta.
— Są naszymi patronami. I tak muszą być dla nas użyteczni.
— W takim wypadku musielibyśmy dzielić się z nimi wszystkimi zyskami — stwierdziła Walpurga. — Już taniej wyjdzie, jak przejmiemy od nich tego P.J.
— Która z was zamierza poślubić tego wyrzutka społeczeństwa? — spytał Martinez.
— Ja nie! — oznajmiła Sempronia. — Chodzę jeszcze do szkoły!
Martinez uśmiechnął się szeroko.
— A to dobre!
Vipsania coraz bardziej pochmurniała.
— Są gorsze rzeczy od małżeństwa ze znanym, ustosunkowanym człowiekiem, nawet jeśli roztrwonił swoje fundusze — stwierdziła.
— Więc ty za niego wyjdź — powiedziała Sempronia. Martinez stłumił uśmieszek. Sam nie ośmieliłby się tego zaproponować.
Vipsania wzruszyła ramionami.
— Niewykluczone.
— Wyprzedzamy fakty — stwierdziła Walpurga. — Jeszcze nie znamy żadnych korzyści z tego małżeństwa.
— Słusznie — przyznała Vipsania. — Nie zamierzam wiązać się z rodziną, która nie akceptuje nas towarzysko. — Odwróciła się do Martineza. — Co oznacza, Gareth, kochanie, że masz się skontaktować z lordem Pierre’em i poinformować go, że chcemy, by nas przedstawiono kuzynowi, a ponieważ z rodziny Ngenich znamy tylko Pierre’a, on musi dokonać prezentacji.
— Świetnie — odparł Martinez. Może podziałały tak na niego dwa drinki — teraz niebieski melon, a przedtem koktajl w domu — ale Martinez musiał podzielić się tym, co mu właśnie przyszło do głowy.
— To ty właśnie musisz się zaręczyć — powiedział do Sempronii. — W ten sposób wszystko się klei.
Sempronia spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
— Ja go nie poślubię! Już mówiłam, że nie chcę!
Martinez uśmiechnął się do niej znad kieliszka.
— Nie powiedziałem „poślubić”. Powiedziałem, że masz się z nim zaręczyć.
Vipsania zmrużyła oczy.
— Wyjaśnij to, Gareth.
— Cały sens zaręczyn z P.J. polega na uzyskaniu dostępu. Dostępu do kręgów Ngenich — rzekł. — A najlepszym sposobem dłuższego dostępu jest narzeczeństwo… długie narzeczeństwo.
Vipsania zaczynała rozumieć. Powoli skinęła głową. — Mów dalej.
— Nie ma powodu, dlaczego ty lub Walpurga nie miałybyście wyjść za mąż po krótkim narzeczeństwie, zwłaszcza gdy jest tu Roland — wyjaśniał Martinez. — Więc to Sempronia musi się zaręczyć z P.J., ponieważ będziemy nalegać, żeby nie wychodziła za mąż, póki nie skończy szkoły. — Spojrzał na Sempronię. — Proney, ile lat ci jeszcze zostało?
— Dwa — odparła podejrzliwie Sempronia.
— Z pewnością możesz zawalić kilka przedmiotów i przedłużyć to do trzech — stwierdził Martinez. — Potem do pełnego wykształcenia przydałaby się jeszcze magisterka. I oczywiście nasi prawnicy potrafią przeciągnąć negocjacje w sprawie kontraktu małżeńskiego na wiele lat.
W oczach Vipsanii zabłysły ogniki.
— A tymczasem…
— A tymczasem — wtórował jej Martinez — uzyskamy dostęp do najbardziej ekskluzywnych kręgów Górnego Miasta. Roland podrzuci przywódcom Konwokacji swoje projekty planetarne, a jedna z was… — zwrócił się do Vipsanii i Walpurgi — z pewnością znajdzie sobie męża w tym środowisku. Prawdopodobnie wam obu się to uda, o ile was znam. I proszę, wybierzcie kogoś, kto zapewni mi awans lub pracę w sztabie, albo i to, i to. A potem… — Uśmiechnął się do Sempronii. — A w przypadku człowieka pokroju P.J. z pewnością znajdzie się jakiś powód zerwania zaręczyn. Nietrzeźwość w miejscu publicznym, brudny sekret z przeszłości, kochanka w szafie, nieakceptowalna liczba własnych naturalnych dzieci… Chyba że — dodał Martinez po chwili — autentycznie się zakochasz w tym biednym bydlaku, ale wtedy osobiście zapakuję cię do skrzyni i wyślę na Laredo.
Zapadła krótka cisza. Dziewczyny patrzyły na brata. Vipsania skinęła głową.
— Proney, musimy to jeszcze omówić — zwróciła się do Sempronii.
— Nie, nie musimy! — odparła Sempronia. Walpurga poparła Vipsanię:
— Ależ tak, tak — powiedziała.
— Nie mogę uwierzyć, że zmuszasz mnie do czegoś takiego! — powiedziała Sempronia do Martineza.
— Nie zmuszam — oznajmił Martinez. — Gdyby to ode mnie zależało, wykopsałbym P.J. z tej planety za samą myśl o poślubieniu którejś z moich cennych siostrzyczek. Ale skoro Vipsania i Walpurga potraktowały to bardzo poważnie, doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, jak zminimalizują potencjalne szkody.
Читать дальше