Miał również siedemnastoletnią przyjaciółkę zwaną Ziemianką.
Proponował Gredel, by przeniosła się do jego apartamentu, ale ona została u Neldy. Właściwie nie wiedziała dlaczego. Może uważała, że potrafi obronić Neldę przed Antonym, a może przypuszczała, że gdy przeniesie się do apartamentu Kulasa, cały czas będzie musiała tylko czekać na jego wizyty, nie będzie mogła wychodzić na miasto, obawiając się, że Kulas się wścieknie, gdy po przyjściu jej nie zastanie. Nie będzie mogła zapraszać swych przyjaciół, bo to też mogłoby zdenerwować Kulasa.
Takie życie zawsze prowadziła Ava: gdzieś w jakimś mieszkaniu czekała na jakiegoś mężczyznę. Dlatego nigdy nie mogła spotykać się z córką wtedy, gdy tego pragnęła. Gredel chciała prowadzić inne życie. Nie wiedziała, jak to osiągnąć, ale wciąż o tym pamiętała i miała nadzieję, że kiedyś nauczy się tak żyć.
Cały czas chodziła do szkoły. Codziennie po lekcjach czekał na nią samochód Kulasa i albo Kulas osobiście, albo któryś z jego chłopaków gdzieś ją zawozili.
To, że Gredel chodziła do szkoły, Kulas traktował z rozbawieniem.
— Mam dziewczynę uczennicę — mówił, śmiejąc się, a czasami, gdy musiał wyruszyć gdzieś ze swoimi chłopakami, przypominał jej, by odrobiła lekcje. Nie zostawiał jej jednak zbyt wiele czasu na naukę. Oceny Gredel spadały, a nawet groziło jej wylanie ze szkoły przed maturą.
Dziś, w przededniu Święta Wiosny, Kulas zabrał Gredel na przyjęcie do Pandy. Był to jeden z Linkbojów Kulasa; zajmował się dystrybucją. Obsadził Stoneyem i jego załogą magazyn pełen wina importowanego z Cavado i leków czekających na wysyłkę do szpitala floty na pierścieniu Spannanu. Importowane wino słabo się sprzedawało — na coś tak wyrafinowanego nie było zapotrzebowania w fabsach — ale leki szybko znikały ze składów Pandy, więc wszyscy mieli powód do świętowania.
— Chodź, Ziemianko! — przynaglał Stoney. — Musisz ją poznać. W nerwach Gredel zabrzęczało ostrzeżenie, gdy zobaczyła, jak uczestnicy przyjęcia patrzą na nią błyszczącymi oczami — najedli się czegoś wcześniej. W tych oczach było oczekiwanie, które się Gredel nie podobało. Puściła więc rękę Kulasa, wyprostowała się — nie chciała, by zobaczono, że się boi — i podeszła do Stoneya.
— Ziemianko! To jest Caro — powiedział Stoney. Aż skakał z podniecenia.
Gredel nie patrzyła tam, gdzie wskazywał Stoney, tylko lodowato, przeciągle spojrzała na niego — tak jej się wydał okropny.
Gdy odwróciła głowę, pomyślała od razu: „Ona jest piękna”.
— Ooo! — powiedziała po chwili, gdy dotarła do niej cała prawda.
Caro patrzyła na nią, szeroko się uśmiechając. Miała długie złociste włosy, zielone oczy, cerę nieskazitelną, gładką jak śmietanka.
— To twoja bliźniaczka! — krzyknął Stoney. — Twoja nieznana siostra!
Gredel szeroko otwarła oczy, wszyscy goście śmiali się, a Caro tylko na nią patrzyła.
— Naprawdę jesteś z Ziemi? — spytała.
— Nie, jestem stąd — odparła Gredel.
— Pomóż mi zbudować piramidę.
— Dobrze, czemu nie. — Gredel wzruszyła ramionami.
Caro miała na sobie krótką sukienkę i zniszczoną kurtkę z czarnymi metalowymi klamrami oraz buty za kolana. Drogie ubranie. Stała przy stole i ostrożnie ustawiała piramidę z kryształowych kieliszków.
— Kiedyś widziałam, jak to się robi — powiedziała Caro. — Trzeba nalać wina do górnego kieliszka, a gdy się przeleje, wino napełnia niższe kieliszki. Jeśli się to zrobi odpowiednio, napełnią się wszystkie kieliszki i ani jedna kropla się nie rozleje.
Caro mówiła przeciągle, jak parowie czy bogaci ludzie w wideo.
— Nabrudzimy — prorokowała Gredel.
— Nic nie szkodzi. — Caro wzruszyła ramionami.
Gdy piramida była gotowa, Caro poprosiła Stoneya, by pootwierał butelki. Jego chłopcy ukradli je z magazynów w Maranie Port. Wino miało jasny srebrny kolor i w kieliszkach wyglądało jak rtęć.
Caro usiłowała nalewać ostrożnie, ale zgodnie z przewidywaniami narobiła strasznego bałaganu — wino z kieliszków lało się na blat stołu i na dywan. Caro dobrze się tym bawiła. Odstawiła ostatnią butelkę i zaprosiła gości do picia. Wzięli wypełnione po brzegi kieliszki, wznosili toasty, śmiali się i stukali szkłem. Wino ciągle lało się na dywan.
Caro wzięła sobie kieliszek, jeden podała Gredel, potem wzięła jeszcze jeden dla siebie i zaprosiła ją na kanapę. Gredel ostrożnie spróbowała wina — w smaku miało coś subtelnego i nieokreślonego, co przywoływało myśli o wiosennym parku, o delikatnej świeżości drzew i kwiatów. Nigdy jeszcze nie piła takiego trunku.
Gredel smak alkoholu wydał się zbyt uwodzicielski. Nie upiła drugiego łyka.
— Czy my jesteśmy spokrewnione? — zapytała Caro.
— Nie sądzę — odparła Gredel.
Caro jednym haustem wypiła pół kieliszka.
— Twój tata nigdy nie był na Zanshaa? Jestem prawie pewna, że mój nigdy tu nie przylatywał.
— Urodę mam po mamie, a ona nigdzie nie wyjeżdżała — rzekła Gredel. — A ty jesteś z Zanshaa? — spytała zdziwiona.
Caro wykrzywiła usta i wzruszyła ramionami. Gredel, uznawszy to za potwierdzenie, spytała:
— Co robią twoi rodzice?
— Zostali straceni — odparła Caro.
— Bardzo mi przykro. — Rodzice Caro mieli najwyraźniej powiązania. Nic dziwnego, że Caro przestawała z tymi ludźmi tutaj.
— Mnie też — powiedziała Caro, zaśmiawszy się krótko. Dopiła wino z pierwszego kieliszka, potem popróbowała trochę z drugiego. Spojrzała na Gredel.
— Może o nich słyszałaś? Rodzina Sula — powiedziała. Gredel bezskutecznie usiłowała sobie przypomnieć, czy coś jej się kojarzy z tym nazwiskiem.
— Niestety, nie — odparła.
— To nic. Sula wiele znaczyli na Zanshaa, ale w prowincjach nie liczyli się zbytnio.
Caro Sula wypiła zawartość swojego drugiego kieliszka, potem dwóch następnych z piramidy.
— Zamierzasz to skończyć? — spytała, wskazując wino Gredel.
— Nie piję dużo.
— Dlaczego?
— Nie lubię być pijana — odparła Gredel ostrożnie.
Caro wzruszyła ramionami.
— W porządku. — Opróżniła kieliszek Gredel i odstawiła go na podręczny stolik. — Nie twierdzę, że lubię być wstawiona — powiedziała tak, jakby właśnie się rozmyśliła. — Ale nie mogę też mówić, że tego nie lubię. Nie lubię tylko stać spokojnie — ciągnęła powoli. — Nieruchomo. Bez zmian. Nudzę się wtedy szybko i nie lubię spokoju.
— W takim razie znalazłaś się we właściwym miejscu — rzekła Gredel.
Ma bardziej spiczasty nos, pomyślała. Inny podbródek. W zasadzie nie jest aż tak do mnie podobna. Mogę się założyć, że dobrze by mi było w tej kurtce.
— Mieszkasz tu w pobliżu? — spytała.
Caro pokręciła głową.
— W Maranie Town.
— Chciałabym mieszkać w Maranie.
Caro spojrzała na nią zdziwiona.
— Dlaczego?
— Bo to… nie jest tutaj — Maranie to dziura. Nic specjalnego. Warto pojechać na Zanshaa. Albo Sandamar. Albo Esley.
— Byłaś tam wszędzie? — Gredel niemal miała nadzieję, że usłyszy zaprzeczenie, ponieważ wiedziała, że sama nigdy się tam nie dostanie, najwyżej do Maranie Town, jeśli dopisze jej szczęście.
— Byłam jako mała dziewczynka — odparła Caro.
— Chciałabym mieszkać w Bizancjum — powiedziała Gredel. Caro spojrzała na nią.
— Gdzie to jest?
— Na Ziemi. Terra.
— Terra to dziura — stwierdziła Caro.
— Mimo to chciałabym tam pojechać.
Читать дальше