Schwytanego człowieka przyprowadzono do Eumenesa. Gdy przywlokło go dwóch krzepkich żołnierzy, był wyraźnie przerażony, widać było szeroko otwarte oczy w usmolonej twarzy. Miał na sobie wytworne szaty intensywnie niebieskiego koloru, przetykane złotymi nićmi. Ale te szaty, poszarpane i brudne, zwisały na nim, jak gdyby nie jadł od wielu dni. Kiedyś być może był gładko ogolony i miał starannie wygoloną głowę, ale teraz na jego twarzy widać było kilkudniowy czarny zarost, a ciało miał pokryte brudem. Kiedy przyprowadzono go bliżej, Bisesa aż się cofnęła, kiedy poczuła odór moczu.
Poszturchiwany kłującym macedońskim mieczem gadał chętnie, ale w jakimś starożytnym języku, którego nie znał nikt z nowożytnych. Oficer, który go znalazł, miał na tyle przytomności umysłu, aby wyszukać perskiego żołnierza, który potrafił zrozumieć ten język i dzięki temu słowa Babilończyka przetłumaczono na archaiczną grekę Eumenesa, a następnie na angielski.
De Morgan, marszcząc brwi, tłumaczył niepewnie.
— Mówi, że był kapłanem jakiejś bogini, ale nie mogę zrozumieć jej imienia. Został sam, kiedy pozostali w końcu opuścili kompleks świątynny. Był zbyt przerażony, by opuścić świątynię. Przebywał tam przez sześć dni i nocy, nie miał nic do jedzenia, żadnej wody, oprócz tej, którą pił ze świętej chrzcielnicy bogini…
Eumenes niecierpliwie pstryknął palcami.
— Dajcie mu jeść i pić. I każcie opowiedzieć, co się tutaj wydarzyło.
Stopniowo, między pochłanianymi łapczywie kęsami jedzenia, kapłan opowiedział im swoją historię. Zaczynała się, rzecz jasna, od Nieciągłości.
Pewnej nocy kapłanów i pozostałych pracowników świątyni obudziło okropne zawodzenie. Niektórzy wybiegli na zewnątrz. Było ciemno, ale gwiazdy nie znajdowały się na swoim miejscu. Jego źródłem był świątynny astronom, który prowadził obserwacje „planet”, błędnych gwiazd, tak jak czynił to każdej nocy od czasu, gdy był małym chłopcem. Ale nagle jego planeta znikła, a gwiazdozbiory zawirowały na niebie. Szok i rozpacz, jakie przeżył, sprawiły, że postawił na nogi świątynię i całe miasto.
— Oczywiście — mruknął Abdikadir. — Babilończycy od tysięcy lat prowadzili skrupulatne obserwacje nieba. Ich filozofia i religia opierały się na wielkich cyklach na niebie. Dziwnie było pomyśleć, że mniej zaawansowani ludzie nie byliby tacy przerażeni…
Ale to pierwsze koszmarne przeżycie, w istocie zauważone jedynie przez religijną elitę, było zwiastunem tego, co miało dopiero nastąpić. Bo kiedy noc się skończyła, słońce wzeszło o sześć godzin później niż powinno. A kiedy wzeszło, nad miastem powiał dziwny gorący wiatr i spadł deszcz, gorący i słony deszcz, jakiego nikt przedtem nie doświadczył.
Ludzie, w większości wciąż w bieliźnie nocnej, umknęli do dzielnicy religijnej. Niektórzy pobiegli do świątyń i domagali się dowodu, że ich bogowie ich nie opuścili w ten najdziwniejszy ranek w historii Babilonu. Inni wspięli się na szczyt zigguratu, aby zobaczyć, jakie jeszcze zmiany przyniosła noc. Króla nie było — dla Bisesy nie było jasne, czy kapłan miał na myśli samego Nabuchodonozora, czy może jego następcę, i nie było nikogo, kto by zaprowadził porządek.
I wtedy pojawiły się pierwsze, pełne paniki doniesienia o „wymazaniu” zachodnich dzielnic miasta. Większość mieszkańców tam właśnie mieszkała; dla kapłanów, ministrów, dworzan i innych dygnitarzy, którzy zostali we wschodniej części miasta, wstrząs, jakiego doznali, był druzgocący.
Resztki porządku wkrótce przestały istnieć. Tłum przypuścił szturm do Świątyni Marduka. Ci, którzy zdołali się wedrzeć do środka, wpadli do najgłębiej położonej komnaty, a kiedy ujrzeli, co się stało z samym Mardukiem, królem starożytnych babilońskich bogów…
Kapłan nie był w stanie dokończyć.
Po tym pierwszym szoku po mieście rozeszła się pogłoska, że wschodnia połowa zostanie starta na proch, podobnie jak zachodnia. Ludzie otworzyli bramy i krzycząc wybiegli z miasta. Uciekli nawet ministrowie, dowódcy wojskowi i kapłani, zostawiwszy tego nieszczęśnika, który skrył się w swej zbezczeszczonej świątyni.
Łapczywie pochłaniając jedzenie, kapłan opisał kolejne noce, podczas których słyszał odgłosy plądrowania i podpalania, pijackie śmiechy i wrzaski. Ale ilekroć za dnia odważył się wytknąć głowę na zewnątrz, tylekroć nie widział nikogo. Było jasne, że większość mieszkańców pierzchła gdzieś daleko poza tereny uprawne i zginęła z głodu i pragnienia.
Eumenes kazał swym ludziom wymyć kapłana i postawić go przed obliczem Króla. Następnie powiedział:
— Kapłan mówi, że starą nazwą miasta jest „Brama Bogów”. Jakie to trafne, bo teraz ta brama otworzyła się… Chodźcie. — I zamaszystym krokiem ruszył naprzód.
Pozostali pośpieszyli za nim. Ruddy wykrztusił:
— Gdzie teraz idziemy? Bisesa odparła:
— No, oczywiście do Świątyni Marduka.
Świątynia, kolejna wielka piramida, była jak skrzyżowanie katedry z oficjum. Szybko idąc korytarzami i wchodząc na kolejne poziomy, Bisesa mijała zdumiewająco różne komnaty, z których każda była misternie ozdobiona i w których znajdowały się ołtarze, posągi, fryzy i rozmaite tajemnicze przedmioty, jak pastorały, ozdobne noże, pióropusze, instrumenty muzyczne podobne do lutni i puzonów, a nawet małe wozy i rydwany. W niektórych głębiej położonych komnatach nie było okien i światło pochodziło od lamp oliwnych płonących w wydrążonych w ścianach małych wnękach. W powietrzu unosił się silny zapach kadzideł, które, jak powiedział de Morgan, były nasączone żywicą olibanową. Wokół widać było ślady niewielkich zniszczeń: drzwi wyłamane z ciężkich drewnianych zawiasów, potłuczona ceramika, gobelin zerwany z jednej ze ścian.
Ruddy powiedział:
— Tutaj oddają cześć więcej niż jednemu bogu, to pewne. To biblioteka kultu religijnego. Więcej jarmarcznego politeizmu! De Morgan mruknął:
— Prawie nie rozpoznaję bogów z powodu nadmiaru złota. Patrzcie, jest wszędzie…
Bisesa powiedziała:
— Kiedyś odwiedziłam Watykan. Tam też tak było — bogactwo każdej powierzchni tak obfite, że ledwo można było dostrzec szczegóły.
— Tak — powiedział Ruddy. — I przyczyny te same: szczególny wpływ, jaki religia ma na człowieka i nagromadzenie bogactw w starożytnym imperium.
Widać było jednak pewne ślady grabieży: rozbite drzwi, kilka oprawek, z których zapewne wyrwano kamienie szlachetne. Ale wyglądało, jakby uczyniono to bez przekonania.
Komnata samego Marduka znajdowała się na samym szczycie kompleksu. Ale była zrujnowana i wszyscy zatrzymali się w drzwiach wstrząśnięci.
Bisesa dowiedziała się później, że wielki posąg Marduka, który tam stał, był wykonany ze złota i ważył dwadzieścia ton. Kiedy Eumenes ostatnim razem był w tej świątyni, już go nie było, kilkaset lat przed wizytą Aleksandra Kserkses splądrował te budowle i zabrał wielki złoty posąg. No tak, posąg kiedyś tu był, ale został zniszczony, na podłodze widać było kałużę lśniącego żużla. Zamiast glazurowanych ścian widać było tylko gołe cegły, osmalone w wyniku działania jakiegoś wielkiego gorąca. Bisesa zobaczyła spopielone fragmenty gobelinów czy może dywanów. Ocalała tylko podstawa posągu, miękka i zaokrąglona, na której można było dostrzec niewyraźne ślady dwóch potężnych stóp.
A w samym środku wypalonej świątyni unosiło się w powietrzu niczym niepodtrzymywane tajemnicze Oko, ogromne, znacznie większe od tych, które dotąd widzieli, o średnicy około trzech metrów.
Читать дальше