Aleksander wysiadł z wozu i chodził dookoła, wpatrując się w ziemię i kopiąc grudy. Następnie wrócił pod swój daszek i nie chciał się więcej pokazać, jakby zdjęty obrzydzeniem.
Tej nocy obozowali w pobliżu miejsca, gdzie kiedyś była Susa. Następnego ranka, pod przewodem kartografów Aleksandra, wyruszyli na zachód, zmierzając do Babilonu przez ogromną, pustą krainę. Wszyscy wydawali się przybici, jak gdyby przygniotło ich ogromne brzemię czasu. Czasami Bisesa widziała, że Macedończycy na nią patrzą i wyczuwała, co myślą: że jest wśród nich żywa kobieta, która nie narodzi się, dopóki wszyscy, których znali, wszystko, czego dotykali, nie obróci się w pył, jak gdyby to ona była żywym symbolem Nieciągłości.
Ku ogólnej uldze po przejściu niewielu kilometrów natknęli się na granicę czasu, gdzie powierzchnia ziemi opadła o kilka centymetrów i ukazała się droga. Bisesie wydała się prymitywna, pokryta niedbale przyciętymi kamiennymi blokami, ale bez wątpienia to była droga. Faktycznie Eumenes powiedział im, że jest to fragment Królewskiego Szlaku, który kiedyś przyczynił się do zjednoczenia Persji i który Aleksander uznał na wyjątkowo przydatny podczas podboju imperium.
Chociaż szli teraz drogą, marsz zabrał jeszcze kilka dni. Ziemia wokół nich była sucha, porośnięta jedynie buszem. Ale tu i ówdzie drogę wyznaczały kopczyki gruzu oraz biegnące wzdłuż linii prostej rowy, najwyraźniej sztuczne; były jednak od dawna nieużywane, a o ich przeznaczeniu już dawno zapomniano.
Każdego wieczoru, kiedy przerywano marsz i rozbijano obóz, Casey uruchamiał radio i nasłuchiwał sygnałów od załogi Sojuza, zagubionej gdzieś w bezkresie azjatyckiego lądu. Uzgodnił tę porę z załogą, ale od dnia ich planowanego powrotu na Ziemię nie usłyszał nic. Monitorował także sygnał radiowy, który nadal dochodził z nieznanego źródła, przypuszczalnie znajdującego się w Babilonie. Jego zawartość była niezmienna — tylko „świergot”, przemiatający cały zakres częstotliwości jak sygnał próbny. Ale powtarzał się wciąż, bez końca. Casey prowadził dziennik obserwacji, zapisując pozycję, czas, natężenie i kierunek sygnału, a przybliżona triangulacja stale wskazywała na źródło w Babilonie.
I jeszcze były te Oczy, czy raczej ich brak. Kiedy posuwali się na zachód, Oczu było coraz mniej, były rozmieszczone coraz rzadziej, aż w końcu Bisesa zdała sobie sprawę, że przez cały dzień nie widziała żadnego. Nikt nie miał pojęcia, co o tym sądzić.
W końcu zbliżyli się do kolejnej granicy między dwoma plastrami czasu. Straż przednia dotarła do linii zieleni, która biegła idealnie prostoliniowo z północy na południe. Oddział zawahał się, zatrzymawszy się po suchej stronie granicy.
Na zachodzie, poza ową linią teren był podzielony na wielokątne pola i poprzecinany lśniącymi kanałami. Gdzieniegdzie na polach widać było prymitywne, przysadziste, szpetne chałupy z plecionki pokrytej gliną, przypominające bryły błota. Były najwyraźniej zamieszkane, bo Bisesa dostrzegła smugi dymu unoszące się z niektórych spośród nich. Kilka kóz i wołów, przywiązanych do wbitych w ziemię kołków, cierpliwie skubało trawę. Ale nie było widać ludzi.
Abdikadir stanął koło Bisesy.
— Słynne babilońskie kanały nawadniające.
— Chyba tak. — Niektóre kanały stanowiły przedłużenie wyschniętych, zniszczonych rowów, które zauważyła już przedtem, takie same fragmenty dawnej konstrukcji, rozerwane przez wieki. Jednak to nieudolne połączenie rozmaitych epok oczywiście było źródłem problemów; fragmenty z późniejszych epok i zamulone rowy zablokowały kanały biegnące do rzeki i część z nich wysychała.
Abdikadir powiedział:
— Pokażmy im drogę. — Zrobił krok do przodu, przekraczając niewidzialną linię między dwoma plastrami czasu.
Oddział ruszył za nim.
Widać było, że ziemia jest tutaj niezwykle żyzna. Na większości pól rosła pszenica; była to jakaś wysoka, bujna odmiana, jakiej Bisesa, córka farmera, nie znała. Ale rosło tam także proso i jęczmień, a gdzieniegdzie widać było gęste kępy palm. Cecil de Morgan mówił, że kiedyś Babilończycy śpiewali pieśni o tych palmach, wymieniając ich trzysta sześćdziesiąt zastosowań, po jednym na każdy dzień ich roku.
Niezależnie od tego, czy rolnicy ukrywali się, czy też nie, z pewnością nie była to pusta kraina i to na płody rolne tych pól liczyła armia Aleksandra. Bisesa zdała sobie sprawę, że potrzebna tu będzie łagodna dyplomacja. Król dysponował armią dzięki której mógł wziąć, co zechciał, ale miejscowi znali ten teren, a ta wielka i wygłodniała armia nie mogła sobie pozwolić na zmarnowanie żadnych plonów. Być może najważniejszą sprawą powinno być zatrudnienie żołnierzy i inżynierów Aleksandra przy odbudowie systemu nawadniania…
Abdikadir powiedział:
— Wiecie, trudno uwierzyć, że to jest Irak, że jesteśmy tylko jakieś sto kilometrów na południowy zachód od Bagdadu. Rozwinięte rolnictwo tego regionu zapewniało zaopatrzenie imperiom przez całe tysiąclecia.
— Ale gdzie oni wszyscy są? Abdi powiedział:
— Masz pretensje do tych rolników, że się ukrywają? Ich ziemia uprawna została przepołowiona i na jej miejscu pojawiła się prawie pustynia. Kanały przestały funkcjonować. Ulewne deszcze niszczą ich zbiory. I co się wyłania na horyzoncie? Największa armia starożytnego świata, jaką kiedykolwiek widzieli… Och — powiedział. — Tam — znieruchomiał i pokazał palcem.
Na zachodnim horyzoncie Bisesa ujrzała budynki i skomplikowaną budowlę, przypominającą zaopatrzoną w schody piramidę; wszystko to było szare i przesłonięte mgiełką oddalenia.
— Babilon — wyszeptał Abdikadir. Josh powiedział:
— A to jest Wieża Babel.
— A niech mnie — powiedział Casey.
Armia i kolumna transportowa dogoniły czoło pochodu, po czym rozbito obóz na błotnej równinie, w pobliżu brzegu Eufratu.
Aleksander postanowił odczekać dzień, zanim wkroczy do miasta. Chciał się przekonać, czy tamtejsi dygnitarze przybędą, aby go powitać. Ale nikt się nie pojawił. Wysłał więc zwiadowców, by zbadali mury miasta i jego otoczenie. Powrócili bez szwanku, ale Bisesa odniosła wrażenie, że byli wstrząśnięci.
Bez względu na istniejące plastry czasu Aleksander zamierzał wkroczyć do starożytnego miasta z wielką pompą. Wczesnym rankiem, ubrany w haftowaną złotymi nićmi pelerynę i z królewskim diademem na głowie, ruszył z stronę murów miasta z Hefajstionem u boku i falangą stu tarczowników tworzącą wokół niego prostokąt mięśni i żelaza. Król nie zdradzał żadnych oznak bólu, jaki musiał powodować wysiłek związany z jazdą konno. Bisesa po raz kolejny była zdumiona jego siłą woli.
Eumenes i inni bliscy towarzysze w luźnym szyku postępowali za Królem. W grupie tej był kapitan Grove i jego starsi rangą oficerowie, pewna liczba brytyjskich żołnierzy oraz Bisesa i załoga Ptaka. Bisesa czuła się dziwnie skrępowana w tym wspaniałym orszaku, ponieważ ona sama i inni jej towarzysze górowali nad Macedończykami, pomimo ich pięknych galowych mundurów.
Mury miasta same w sobie robiły wielkie wrażenie; tworzył je potrójny krąg wypalanej cegły i gruzu, który musiał mieć długość dobrych dwudziestu kilometrów i był otoczony fosą. Ale nigdzie nie było znaku życia — żadnych dymów ognisk, żadnych żołnierzy czujnie obserwujących teren z wież strażniczych — a wielkie bramy stały otworem.
Eumenes wymruczał:
— Ostatnim razem, podczas pierwszej wizyty Aleksandra, było inaczej. Wyjechał sam gubernator, aby nas powitać. Droga była zasłana kwiatami, żołnierze wynieśli oswojone lwy i lamparty w klatkach, a kapłani i prorocy tańczyli w takt muzyki harf. To było wspaniałe! Tak być powinno! Ale to…
Читать дальше