— Ale tutaj — powiedział Josh — Aleksander wciąż żyje…
Bisesa zdawała sobie sprawę, że Aleksander ich obserwuje. Odchylił się do tyłu i coś szeptał do eunucha, a ona zastanawiała się, czy usłyszał, co mówili.
Ruddy dokończył:
— Nie przychodzi mi do głowy żadne wspanialsze dziedzictwo niż ustanowienie „Imperium Brytyjskiego” w Azji i Europie ponad dwa tysiące lat przed jego powstaniem!
— Ale imperium Aleksandra — powiedział Josh — nie miało nic wspólnego z demokracją czy wartościami wyznawanymi przez Greków. Popełniał czyny potworne, na przykład spalił Persepolis. Płacił za każdy etap swojej niekończącej się kampanii łupami zdobytymi podczas poprzedniego. I nie liczył się z niczyim życiem. Według niektórych źródeł jest odpowiedzialny za śmierć siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy ludzi.
— Był człowiekiem swojej epoki — powiedział Ruddy, poważny i cyniczny, jak gdyby w rzeczywistości był dwa razy starszy. — Czego moglibyście oczekiwać? W tym świecie źródłem ładu było jedynie imperium. W granicach imperium istniała kultura, porządek i szansa rozwoju cywilizacji. A poza nim byli tylko barbarzyńcy i chaos. Nie było innych sposobów rządzenia! Jego osiągnięcia przetrwały, nawet gdy już nie było imperium. Rozpowszechnił grecki język od Aleksandrii aż po Syrię. Kiedy Rzymianie przedarli się na wschód, napotkali nie barbarzyńców, lecz ludy mówiące po grecku. Gdyby nie owo greckie dziedzictwo, chrześcijaństwo przeżywałoby ciężkie chwile, rozprzestrzeniając się poza granice Judei.
— Być może — powiedział Abdikadir, szczerząc zęby w uśmiechu. — Ale słuchaj, Kipling, ja nie jestem chrześcijaninem!
Dołączył do nich kapitan Grove.
— Myślę, że załatwiliśmy sprawę — powiedział cicho. — Strasznie się cieszę, że tak szybko doszliśmy do porozumienia i to niezwykłe, jak wiele mamy ze sobą wspólnego. Przypuszczam, że w ciągu dwóch tysięcy lat nic o charakterze zasadniczym nie uległo zmianie, jeśli chodzi o rozmieszczenie armii… Ale słuchajcie. Myślę, że to zebranie trochę zaczyna się wyradzać. Słyszałem o Aleksandrze i jego rozpasaniu — powiedział z żałosnym uśmiechem — i chociaż raczej nie przywiązuję do tego wagi, myślę, że byłoby rozsądne, gdybym tu został i dowiedział się czegoś więcej od tych facetów. Nie przejmujcie się, potrafię dać sobie radę! Moi chłopcy też tu zostaną, ale jeżeli chcecie się wymknąć…
Bisesa skorzystała z wymówki. Ruddy i Josh także postanowili odejść, choć Ruddy oglądał się z zazdrością, widząc połyskujące wnętrze królewskiego namiotu, gdzie właśnie zaczynała tańczyć młoda kobieta o apetycznie zaokrąglonych kształtach, którą okrywała jedynie sięgająca do ziemi przezroczysta chusta.
Na zewnątrz namiotu Bisesa spotkała Filipa, greckiego lekarza Aleksandra, który tu na nią czekał. Bisesa pośpiesznie wezwała de Morgana. Faktor był już na poły pijany, ale mimo to był w stanie tłumaczyć.
Filip powiedział:
— Król wie, że rozmawialiście o jego śmierci.
— Och, bardzo mi przykro.
— I pragnie, abyś mu powiedziała, jak umrze. Bisesa zawahała się.
— Żyje wśród nas pewna legenda. Opowieść o tym, co go spotkało…
— Wkrótce umrze — wyszeptał Filip.
— Tak. Tak będzie.
— Gdzie?
Znowu się zawahała.
— W Babilonie.
— Więc umrze młodo, tak jak Achilles, jego bożyszcze. Tak jak Aleksander! — Filip zerknął na królewski namiot, gdzie sądząc po hałasie, hulanka szła pełną parą. Wyglądał na zaniepokojonego, ale zarazem zrezygnowanego. — No cóż, to żadna niespodzianka. Kiedy walczy, pije za dziesięciu. I omal nie zabiła go strzała, która utkwiła w płucach. Obawiam się, że nie da sobie czasu na to, by dojść do siebie, ale…
— Nie posłucha swego lekarza. Filip uśmiechnął się.
— Są rzeczy, które nigdy się nie zmieniają.
Bisesa podjęła szybką decyzję. Pogrzebawszy w swym zestawie ratunkowym schowanym pod kombinezonem, wyciągnęła plastikowe opakowanie tabletek przeciw malarii. Pokazała Filipowi, jak wydobyć pigułki z plastikowej folii.
— Niech twój król je zażyje — powiedziała. — Nikt nie wie na pewno, jak to się stało. Prawdę przesłoniły plotki, konflikty i zafałszowania historii. Ale niektórzy uważają, że nastąpiło to w wyniku choroby, której te tabletki zapobiegną.
Filip zmarszczył brwi.
— Dlaczego mi je dajesz?
— Ponieważ myślę, że twój król będzie ważny dla wszystkich naszych przyszłości. Jeżeli umrze, to przynajmniej nie w ten sposób.
Filip zamknął dłoń na opakowaniu i uśmiechnął się.
— Dziękuję ci, pani. Ale powiedz mi…
— Tak?
— Czy ludzie będą o nim pamiętać?
Znów ten dziwny dylemat posiadania nadmiaru wiedzy, którą Bisesa zdobyła podczas długich sesji z telefonem, kiedy zbierała informacje dotyczące dziejów Aleksandra.
— Tak. Pamiętają nawet jego konia! — Bucefał zginął podczas walki nad rzeką Jhelum. — Ponad tysiąc lat od tej chwili, władcy krainy za rzeką Oxus będą utrzymywali, że ich konie kiedyś miały rogi na głowach i że były potomkami Bucefała.
Filip był zachwycony.
— Aleksander kazał sporządzić dla Bucefała rodzaj pióropusza ze złotymi rogami, który zakładał mu na czas bitwy. Pani, jeżeli Król kiedyś będzie bliski śmierci…
— Wtedy mu powiedz.
Kiedy odszedł, zwróciła się do de Morgana:
— A ty zatrzymaj to dla siebie. Rozłożył ręce.
— Oczywiście. Musimy utrzymać Aleksandra przy życiu, jeżeli już tu utknęliśmy, może rzeczywiście być naszą największą nadzieją na ocalenie czegoś ze wspólnej przyszłości. Ale na wszystkich bogów, Biseso! Dlaczego nie sprzedałaś mu tych pigułek? Aleksander jest tysiąc razy bogatszy od każdego człowieka swojej epoki! Cóż za marnotrawstwo…
Śmiejąc się, odeszła.
Przygotowania do battue zostały zakończone.
Na polowanie, które miało być przeprowadzone na wzór ćwiczeń wojskowych, przeznaczono ogromny obszar stepu. Oddziały wojska ustawiono w wielki kordon, przy czym każdy oddział miał dowódcę w randze generała. Naganiacze otoczyli część środkową, poruszając się jak podczas manewrów, a zwiadowcy poprzedzali główne oddziały wojska, które zamknęły skrzydła po obu stronach. Łączność między poszczególnymi oddziałami utrzymywano za pomocą trąbek i flag, a kiedy koło definitywnie się zamknęło, tak już miało pozostać do końca.
Kiedy proces płoszenia zwierzyny się rozpoczął, sam Czyngis-chan poprowadził królewski orszak do niskiego grzbietu, który miał stanowić punkt obserwacyjny. Cała Złota Rodzina musiała być obecna, wraz z żonami i konkubinami cesarza, jego szambelanami i sługami. Razem z nimi podróżował Yeh-lii, który zabrał ze sobą Kolę, Sabie oraz tłumaczy.
Skala przedsięwzięcia była zdumiewająca. Kiedy Kola znalazł się na grzbiecie, na równinie poniżej zobaczył jedynie kilka oddziałów ustawionych w zwartym szyku, z powiewającymi sztandarami i niespokojnie poruszającymi się końmi; reszta znajdowała się gdzieś za horyzontem. Był zaskoczony obfitością jedzenia i napojów przeznaczonych dla królewskiego orszaku.
Podczas gdy czekano, aż płoszenie zwierzyny dobiegnie końca, Złotą Rodzinę zabawiano popisami ptaków do polowań. Pewien człowiek przyniósł potężnego orła, który siedział na wielkiej rękawicy. Kiedy ptak rozpostarł skrzydła, ich rozpiętość okazała się większa niż wzrost właściciela. Kiedy wypuszczono jagnię, ptak rzucił się na nie tak gwałtownie, że zwalił właściciela z nóg, ku uciesze królewskiego orszaku.
Читать дальше