Ściany były całkowicie przezroczyste.
Przestrzeń kosmiczna była pozbawiona gwiazd, jeśli nie liczyć trzech świateł, Słońca, Ziemi i Księżyca, które tworzyły ogromny trójkąt wokół statku. Na widok tych trzech światów Bisesa poczuła nieokreślony lęk. Z jakiegoś powodu pomyślała o Mirze i małpach człekokształtnych, które tam widziała, australopitekach o ludzkich nogach i rękach goryli.
Myra zauważyła jej reakcję i pociągnęła ją za rękę.
— Mamo, to jest jak jazda w wesołym miasteczku. Nie przejmuj się, jeśli zakręciło się w głowie. Popatrz.
Bisesa uniosła głowę.
Ujrzała tarczę ciemności, nieco bardziej szarej niż aksamitna czerń nieba. Jej twarz pokryły plamki jasnego, oślepiającego światła słonecznego. Był to żagiel, arkusz folii, tak ogromny, że mógłby zakryć całe centrum Londynu. Słyszała delikatny przerywany terkot, który wydawały umocowane na szczycie maleńkie bloczki pociągające biegnące ponad jej głową olinowanie, nici, które chwytały światło Słońca.
Kadłub, który ją otaczał, był jak wisząca na spadochronie puszka.
— Witajcie na pokładzie Jamesa Clerka Maxwella — powiedział Aleksiej, szczerząc zęby w uśmiechu.
— I wszystko to wprawia w ruch światło słoneczne.
— Tak. — Aleksiej przeciął dłonią snop światła wpadającego do kabiny. — Ciśnienie fotonów padających na powierzchnię odbijającą. Na Ziemi w słoneczny dzień związany z tym nacisk działający na twarz wynosi może jedną tysięczną grama. Żagiel ma na tyle dużą powierzchnię i na tyle małą masę, że dzięki tej sile zyskuje przyspieszenie jednej setnej g. Ale siła ta działa nieustannie i nie przestaje nas popychać… W taki sposób dotrzemy do Marsa w ciągu dwudziestu dni.
Żagiel stanowił siatkę nanorurek z tego samego niezwykle wytrzymałego materiału, z którego była wykonana taśma windy kosmicznej. „Tkaninę” stanowiła napylona cieniusieńka warstwa boru o grubości zaledwie kilkuset średnic atomowych.
— Tkanina żagla jest tak delikatna, że bardziej przypomina dym aniżeli coś materialnego — powiedział Aleksiej. — Ale jest zarazem na tyle odporna, że jest w stanie wytrzymać słoneczne gorąco wewnątrz orbity Merkurego.
Smugi światła padły na powierzchnię zwierciadła i maleńkie bloczki zawarczały.
— Takie oscylacje pojawiają się cały czas — powiedział Aleksiej. — Dlatego tego rodzaju żagle muszą być „inteligentne”, podobnie jak kiedyś tarcza. W tkaninie są osadzone siłowniki i maleńkie silniczki rakietowe. Max, czyli sztuczna inteligencja zawiadująca statkiem, dba o właściwe ustawienie. I w znacznej mierze zajmuje się nawigacją. Po prostu mówię, gdzie chcę się udać. Tak naprawdę dowodzi tu Max. Na szczęście za bardzo się tym nie chełpi.
Bisesa powiedziała:
— Rozumiem, jak Słońce może cię odpychać. Ale jak możesz żeglować ku Słońcu, powiedzmy, z Marsa na Ziemię? Myślę, że to tak jak halsowanie.
— To nie jest dobra analogia — spokojnie powiedział Aleksiej. — Musisz pamiętać, że wszystkie ciała w układzie słonecznym zasadniczo krążą wokół Słońca. A to określa sposób funkcjonowania żagla… — Mechanika orbitalna wydawała się sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem. — Jeżeli przyspieszę, wejdę na wyższą orbitę. A jeżeli ustawię żagiel tak, aby ciśnienie światła słonecznego było skierowane przeciwnie do kierunku ruchu, prędkość orbitalna zmaleje i zacznę się poruszać po spirali w stronę Słońca… — Bisesa przyglądała się wykresom, które pokazywał na ekranie, ale kiedy pojawiły się równania, dała spokój.
— To wszystko jest dla ciebie intuicyjnie oczywiste, prawda? To znaczy zasady mechaniki niebieskiej.
Zatoczył ręką koło.
— Chyba rozumiesz, dlaczego. Tutaj widzisz, że te prawa rzeczywiście działają. Często zastanawiałem się, jak naukowcy na Ziemi zdołali coś z tego zrozumieć. Sto lat temu pierwsi księżycowi astronauci powrócili na Ziemię odmienieni. Wielu spośród nas, Kosmitów, to deiści, teiści lub panteiści.
— Wierzą, że Boga można odnaleźć w prawach fizyki — powiedziała Myra.
— Albo że Bóg jest w tych prawach.
— Przypuszczam, że to ma sens — powiedziała Bisesa. — Religie i bogowie nie muszą iść ze sobą w parze. Buddyści niekoniecznie wierzą w istotę najwyższą; może istnieć religia bez boga.
Myra przytaknęła.
— I możemy wierzyć w Pierworodnych nie wyznając żadnej religii.
Aleksiej powiedział spokojnie:
— Och, Pierworodni to nie bogowie. Przekonają się o tym pewnego dnia.
Bisesa powiedziała:
— Ale ty nie jesteś teistą, prawda, Aleksiej? Lubisz cytować Biblię, ale słyszałam, jak się modlisz — do Słońca?
Wyglądał na zmieszanego.
— Przyłapałaś mnie. — Uniósł głowę do światła. — Niektórzy z nas żywią do niego coś w rodzaju szacunku. To coś, co nas trzyma przy życiu, jedyne ciało, jakie widać nawet z najdalszych głębi układu słonecznego.
Myra kiwnęła głową.
— Słyszałam o tym. Kult Sol Invictus — Słońca Niepokonanego. To jeden z ostatnich wielkich pogańskich bogów Imperium Rzymskiego, tuż przed uznaniem chrześcijaństwa za religię państwową. Czy to nie pojawiło się na Ziemi ponownie, przed burzą słoneczną?
Aleksiej potwierdził.
— W owych dniach składano wiele ofiar, by przebłagać rozgniewanych bogów. Ale kult Słońca Niepokonanego rozprzestrzenił się wśród pierwszych Kosmitów, zwłaszcza tych, którzy pracowali na terenie tarczy.
Bisesa przypomniała sobie innego boga Słońca, który wmieszał się w jej życie: Marduka, zapomnianego boga Babilonu. Powiedziała:
— Wy, Kosmici, naprawdę nie jesteście tacy jak cała reszta, prawda, Aleksiej?
— Oczywiście. Jak moglibyśmy być tacy sami?
— I dlatego zabierasz mnie na Marsa? Z powodu innej perspektywy?
— Jest ważniejszy powód. Tamtejsi ludzie coś znaleźli. Coś, czego nigdy nie szukałyby żadne rządy na Ziemi. Chociaż te rządy szukają ciebie, Biseso.
Bisesa zmarszczyła brwi.
— Skąd wiesz?
Aleksiej wyglądał na zmieszanego.
— Mój ojciec pracuje w Światowej Radzie Przestrzeni Kosmicznej. Jest kosmologiem…
A więc tak, pomyślała Bisesa, nowa różnica pokoleń już zamanifestowała się wyraźnie. Kosmita szpieguje swego własnego, przebywającego na Ziemi, ojca.
Ale mimo że byli w głębi kosmosu, nie powiedział już nic więcej, ani gdzie zabierano Bisesę, ani czego od niej oczekiwano.
Myra wydęła usta.
— To dziwne. Słońce Niepokonane — to taki kontrast z chłodnym sposobem myślenia teistów.
— Tak. Ale nie sądzisz, że dopóki nie pokonamy tych pieprzonych Pierworodnych, potrzebujemy boga z epoki żelaza? — Aleksiej wyszczerzył zęby w uśmiechu, co w padającym nań świetle słonecznym sprawiało szokujące wrażenie.
Bisesa, wyczerpana napięciem i poczuciem obcości, wycofała się do swej nowo urządzonej kabiny. Poukładała swoje rzeczy i przypięła się do wąskiej koji.
Pomieszczenie było małe, ale to jej nie przeszkadzało. Kiedyś była w wojsku. I tak było tu o wiele lepiej niż w obozie ONZ w Afganistanie, gdzie stacjonowała, zanim znalazła się na Mirze.
Uderzyło ją, że ten pokład mieszkalny wydawał się ciasny, nawet biorąc pod uwagę geometrię kadłuba statku. Przypomniała sobie, jak wcześniej zwiedzała pokład użytkowy, miała dobrą pamięć do kształtów.
Sennie wymamrotała:
— Więc dlaczego ten pokład jest o tyle mniejszy od pokładu użytkowego?
Odezwał się cichy głos.
— Ponieważ te ściany są wypełnione wodą, Biseso.
Читать дальше