Teraz był po prostu Kriwoszeinem i serce go zabolało na myśl o krzywdzie, którą wyrządziła mu (właśnie jemu!) ta kobieta.
Wiem, do czego prowadzą nasze badania. Nie ma się co oszukiwać — będę musiał wejść do zbiornika. Przeprowadzamy teraz z Krawcem drobne, pouczające doświadczenia ze swoimi kończynami.
Niedawno zregenerowałem sobie za pomocą układu zerwane przed laty więzadło w kolanie i już nie utykam. Wszystko to są oczywiście cuda medycyny, ale my chcemy znacznie więcej: przekształcać całego człowieka! Tutaj nie ma co się rozdrabniać, bo w ten sposób jeszcze ze dwadzieścia lat przedrepczemy w kółko. A wejść do zbiornika muszę ja, zwykły, naturalny człowiek. Krawiec nie ma tam już co robić.
Właściwie wypróbować trzeba nie maszynę-matkę, ale samego siebie. Cała nasza wiedza i wszystkie sposoby złamanego grosza nie są warte, jeżeli człowiekowi zabraknie siły woli i zdecydowania na poddanie się informacyjnym przekształceniom w płynie zbiornika.
Oczywiście nie wyjdę z tej kąpieli przekształcony. Przede wszystkim brak nam niezbędnej informacji, aby w zasadniczy sposób przekształcać organizm i intelekt człowieka. Poza tym na początek nie jest to nawet potrzebne. Wystarczy zbadać skutki całkowitego włączenia się do maszyny, udowodnić, że jest to możliwe i bezpieczne, no i coś tam przy okazji w sobie zmienić. Wykonać, że tak powiem, pierwsze okrążenie na orbicie.
Ale czy to jest możliwe? Czy bezpieczne? Czy wrócę z tej kąpieli, z orbity, z próby? Skomplikowana jest ta nasza maszyna-matka, tak wiele o niej dowiedzieliśmy się, a wciąż nie znamy jej do końca… I jakoś przytłacza mnie świetlana przyszłość naszego odkrycia.
Chyba już najwyższy czas, żebym się ożenił. Do diabła z tym tchórzliwym związkiem z Leną! Potrzebna mi jest. Chcę, żeby była ze mną, żeby się troszczyła o mnie, żeby się niepokoiła, a nawet wymyślała, gdy późno wrócę, tylko żeby przedtem dała kolację. I — jako że z syntezą dubli wszystko jest już jasne — żeby nowi Kriwoszeinowie przychodzili na świat nie z maszyny, ale dzięki dobrym, wysoce moralnym stosunkom między rodzicami. I niech komplikują nam życie — ja jestem za! Żenię się! Że też nie przyszło mi to wcześniej do głowy.
Co prawda, żenić się teraz, kiedy przygotowujemy ten eksperyment… Cóż, w najgorszym razie pozostanie po mnie najtrwalsza pamiątka — syn albo córka. Niegdyś ludzie szli na front, pozostawiając w domu żony i dzieci. Dlaczego nie miałbym i ja tak postąpić?
Bardzo możliwe, że to niezbyt uczciwe — żenić się, gdy istnieje takie ryzyko. Ale niech mnie sądzą ci, którzy zdecydowali się lub muszą zdecydować na taką rzecz. Ich wyrok przyjmę.” „12 maja.
— Wyjdź za mnie, Lenka. Będziemy razem. I będziemy mieli dzieci — piękne jak ty i mądre jak ja. Dobrze?
— Ty rzeczywiście uważasz się za mądrego?
— A co?
— To, że gdybyś był mądry, nie proponowałbyś mi tego.
— Nie rozumiem…
— No widzisz. A liczysz na mądre dzieci.
— Nie, powiedz, o co chodzi? Dlaczego nie chcesz za mnie wyjść?
Wsunęła we włosy ostatnią szpilkę i odwróciła się od lustra w moją stronę.
— Uwielbiam, kiedy tak wydymasz wargi. Ach, ty mój Walka!
Mój rudzielcze! Więc wykluły się w tobie poważne zamiary? O, mój słodki!
— Poczekaj! — uwolniłem się z jej ramion. — Czy zgadzasz się wyjść za mnie?
— Nie, najmilszy.
— Dlaczego?
— Dlatego, że na życiu rodzinnym znam się trochę lepiej niż ty.
Dlatego, że wiem, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Powiedz sam, czy chociaż raz rozmawialiśmy o czymś poważnym? Ot tak, spotykaliśmy się, spędzali czas… Powiedz sam, czy nie zdarzało się, że przychodziłam do ciebie, a ty byłeś zajęty swoimi myślami, pracą i nie tylko nie cieszyłeś się, ale nawet byłeś niezadowolony, że przyszłam? Oczywiście, udajesz, bardzo się starasz, ale ja przecież to czuję… A co będzie, jeśli będziemy cały czas razem?
— To znaczy… to znaczy, że mnie nie kochasz?
— Nie, Waleczka — patrzyła na mnie jasnymi smutnymi oczyma — i nie pokocham. Nie chcę cię pokochać. Przedtem chciałam…
Przecież, szczerze mówiąc, zbliżyłam się do ciebie z premedytacją.
Myślałam: spokojny, brzydki — będzie kochał i szanował… Nie wyobrażasz sobie, Wala, jak trzeba mi było ciepła! Ale nie ogrzałam się przy tobie. Przecież ty mnie też nie bardzo kochasz… Nie jesteś mój, dobrze to widzę. Twoja prawdziwa miłość to Nauka! — Roześmiała się z goryczą. — Powymyślaliście sobie zabawki: nauka, technika, polityka, wojna, a kobieta — ot tak, między innymi. A ja nie chcę być między innymi. Wiadomo, my, głupie baby, wszystko bierzemy poważnie, w miłości miary nie znamy i nic na to nie poradzimy… — Głos jej zadrżał, odwróciła się. — I tak wcześniej czy później powiedziałabym ci to… I znowu się nacięłaś, Lena!
Zresztą szczegóły nie są ważne. Wyrzuciłem ją. Siedzę teraz, wywnętrzam się. A więc wszystko było zaplanowane. Brzydal jej był potrzebny, żeby się ogrzać… Zachciało mi się stworzyć wzorową rodzinę… „Zimno. Och, jak zimno!…
I za cóż miałaby mnie pokochać? Ani forsy… Nie, nie, daj spokój! Lenka nie jest taka. A jaka? I w ogóle miała rację, przecież sam to wiedziałem! Jeszcze jak! Ale poprzednio taki luźny związek odpowiadał mi… „Odpowiada panu?” — jak pytają w sklepach spożywczych proponując margarynę zamiast masła.
Nic w życiu nie przychodzi za darmo. Oto ja sam zmieniłem się, wiele nauczyłem, a życie wciąż szarpie… Uległem książkowej iluzji, dziwak. Ogrzać mi się zachciało.
I tyle. Nic więcej w moim życiu się nie zdarzy. Takiej jak Lenka już nie znajdę. A na byle co nie mam ochoty.
Nie chciała Lena zostać wdową po mnie.
Zimno…
Utraciliśmy bezpośredniość, nie umiemy iść za głosem uczucia, nie umiemy wierzyć bez reszty, kochać bez miary. Może jest tak dlatego, że każdy z nas nieraz sparzył się na tej bezpośredniości, albo dlatego, że w teatrze czy w kinie widzimy, jak robi się uczucia, albo jeszcze dlatego, że życie jest tak bardzo złożone i że wszystko w nim trzeba przemyśleć i wyliczyć? Nie wiem. „Łagodność charakterów rozłożona w szereg Taylora…” Rozłożyliśmy…
Teraz pozostaje nam od nowa dojść rozumem do tego, jaką wagę mają pełne i silne uczucia w życiu człowieka. Cóż, może i dobrze, że trzeba to udowodnić. Bo udowodnić można. I zostanie udowodnione.
Ludzie osiągną wtedy nową, umocnioną rozumem naturalność uczuć i uczynków, zrozumieją, że bez tego życie nie jest życiem.
A na razie zimno…
Och, Lenka, Lenka, biedna, zastraszona przez życie dziewczynko! Teraz zrozumiałem, że kocham cię naprawdę.” O pół do dziewiątej rano do budynku pracowni nowych systemów podszedł kapitan Onisimow. Dyżurny, sierżant Gołoworiezow, siedział w pełnym słońcu przed wejściem, opierając się o drzwi, z czapką nasuniętą na oczy. Dokoła jego otwartych ust i po policzkach łaziły muchy. Sierżantowi drgały mięśnie twarzy, ale nie budził się.
— Okradną was na służbie, sierżancie — surowo powiedział Onisimow.
Dyżurny natychmiast obudził się, poprawił czapkę i wstał.
— No więc wszystko w porządku, towarzyszu kapitanie, w nocy żadnych zajść nie było.
— Jasne. Klucze macie przy sobie?
— Tak jest. — Sierżant wyciągnął z kieszeni klucze. — Jak przyjąłem, to i mam przy sobie.
— Nie wpuszczajcie nikogo.
Onisimow otworzył kluczem drzwi, wszedł i zatrzasnął je za sobą. Bezbłędnie orientując się w ciemnym korytarzu, zastawionym skrzynkami i aparaturą, z łatwością odnalazł wejście do pracowni.
Читать дальше