To tylko analiza ilościowa zaciemnia obraz, przeklęta hipnoza liczb, kiedy po rozłożeniu żywej tkanki uzyskujemy przekonujące wartości: wody — 75 procent, białek — 20 procent, tłuszczów — 2 procent, soli — 1 procent i tak dalej. Człowiek to roztwór biologiczny i wszystkie składniki istnieją w nim w powiązaniu i wzajemnej zależności. Są w ciele „ciekłe ciecze” — ślina, mocz, surowica krwi, limfa, sok żołądkowy, można je wlać do probówki. Inne ciecze wypełniają komórki w tkankach: w mięśniach, nerwach, w mózgu — tu każda komórka jest sama jak gdyby probówką. Nawet kości są nasycone płynami biologicznymi jak gąbka… Tak że człowiek, mimo braku odpowiedniego naczynia, ma znacznie więcej podstaw, aby uważać się za roztwór, niż ma ich powiedzmy, czterdziestoprocentowy roztwór sody żrącej.
Mówiąc dokładniej, człowiek to informacja zapisana w roztworze biologicznym… Od momentu poczęcia w roztworze tym zachodzą przekształcenia, tworzą się mięśnie, narządy wewnętrzne, nerwy, mózg, skóra. To samo — tylko szybko i w odmienny sposób — dzieje się w biologicznym roztworze maszyny-matki. Tak że obojętnie, z jakiej strony na to się spojrzy, obie te ciecze są sobie bardzo bliskie i ich wzajemne przenikanie jest całkowicie możliwe…
Bardzo chciało nam się każdy domysł i przypuszczenie natychmiast sprawdzić w maszynie, ale opanowaliśmy się i przez cały dzień wiedli rozważania teoretyczne. Dość już tej zabawy z przypadkiem, wszystko należy najpierw dokładnie przemyśleć.
A zatem, przede wszystkim należy się włączyć.”
„1 lutego. Ach, jakże piękne były teorie, które przymierzaliśmy do tego, co już zostało zrobione! Gra w kości, arytmetyka „to — nie to” — aż przyjemnie wspomnieć, jak to wszystko pasowało. O ileż trudniejsze jest zbudowanie nowej teorii, za pomocą której można osiągnąć nowe wyniki.
Na razie hipotetyczna „myśląca” ciecz (ciekły układ) zachowuje się jak najzwyczajniejsza woda. Tyle tylko, że jest trochę gęstsza.
Czyż trzeba opisywać, jak następnego dnia skoro świt pobiegliśmy do laboratorium, jak zamierając w oczekiwaniu wsunęliśmy do zbiornika koniuszki palców wskazujących — włączając się. I nic. Ciecz nie była ani zimna, ani ciepła. Staliśmy tak z godzinę — żadnych wrażeń, żadnych zmian.
Czy trzeba opisywać, jak kąpaliśmy w cieczy ostatnie dwa króliki starając się włączyć je w obwód maszyny? Maszyna-matka nie podporządkowywała się nawet rozkazowi „Nie” i nie rozpuszczała królików. Skończyło się na tym, że zwierzęta opiły się cieczy i nie zdołaliśmy ich odratować.
Czy warto wspominać, jak wprowadziliśmy do cieczy końce przewodów i na oscyloskopie śledziliśmy wahania „pływających potencjałów”? Wahania były, krzywa przypominała piłę zapisu elektroencefalograficznego. I co z tego?
I tak jest zawsze… Gdybym był nowicjuszem, dałbym tętnu spokój.”
„6 lutego. Doświadczenie: ja pogrążyłem w cieczy palce, a Krawiec nałożył „czapkę Monomacha” i zaczął swoim palcem dotykać różnych przedmiotów. Czułem, jakich powierzchni dotyka! Oto coś ciepłego (żeberko kaloryfera, a oto coś mokrego i chłodnego (włożył palec pod kran i puścił wodę)…
To znaczy, że mój palec włączył się?! Za jego pośrednictwem maszyna przekazuje mi zewnętrzną informację o odczuciach…
Tak, ale nie o te odczucia idzie. Potrzebne mi są sygnały (chociażby nawet w postaci odczuć) o pracy ciekłego układu w zbiorniku!”
„10 lutego. Jeśli długo trzyma się rękę w roztworze, skupiając się na odczuciach, to czuje się bardzo słabe swędzenie i pokłuwanie w skórze… A może to autosugestia? Wrażenie jest bardzo słabe.”
„15 lutego. Maleńki, niewinny, nic nie znaczący wynik. W swojej skali ustępuje nawet produkcji królików. Po prostu dzisiaj skaleczyłem się w dłoń i zagoiłem ranę.
— Widzisz — w zamyśleniu powiedział z rana Krawiec. — Do tego, żeby można było odczuć działanie układu, niezbędne jest, żeby działał. A po co właściwie miałby działać? Po cóż miałby włączać się w ciebie, we mnie czy w króliki? Wszystko jest gotowe, w stanie informacyjnej równowagi.
…Nie wiem, czy rzeczywiście to ja doszedłem szybciej do tego, co dalej robić (w każdym razie tak sobie pochlebiam), czy też po prostu on nie miał ochoty zadawać sobie bólu. Ale doświadczenie rozpocząłem ja: zaburzyłem równowagę informacyjną w swoim ustroju. Skalpel był ostry, z braku doświadczenia rozpłatałem sobie dłoń aż do kości. Rękę zalała krew. Włożyłem dłoń do roztworu.
Płyn dookoła zaczął szybko purpurowieć. Ból nie ustępował.
— Czapkę włóż, czapkę! — krzyknął Krawiec.
— Jaką czapkę, po co? — z bólu i widoku krwi nie bardzo kojarzyłem.
Wtedy on wcisnął mi na głowę „czapkę Monomacha”, zaszczekał przełącznikami i ból ustąpił natychmiast. W ciągu kilku sekund ciecz oczyściła się z krwi. Poczułem w ręce miłe swędzenie i zaczął dziać się cud — na moich oczach dłoń stawała się przezroczysta!
Najpierw ukazały się czerwone sploty mięśni. Po minucie rozpłynęły się, a poprzez czerwonawą galaretkę zaczęły białawo przeświecać kostki palców. W pobliżu ścięgien nadgarstka rytmicznie pulsując przetaczało krew liliowe naczynie.
Ogarnął mnie lęk i wyszarpnąłem rękę ze zbiornika. Natychmiast poczułem ból. Dłoń była cała, tylko błyszczała, jak posmarowana tłuszczem. Z przezroczystych palców ściekały, ciężkie krople. Spróbowałem poruszać palcami, ale bez skutku. I nagle zauważyłem, że ich koniuszki grubieją na kształt kropli… Był to straszny widok.
— Włóż z powrotem, rękę stracisz! — krzyknął Krawiec.
Włożyłem i skupiłem całą uwagę na skaleczeniu. Swędziało w przyjemny sposób właśnie tam. „Tak, maszyno.. to, to…” — zachęcałem ją. Swędzenie stopniowo słabło i dłoń ponownie stała się nieprzezroczysta. Odetchnąwszy z ulgą, wyciągnąłem ją — skaleczenia już nie było, tylko na jego miejscu uwypuklała się czerwono-fioletowa blizna. W zagłębieniach pojawiły się przezroczyste kropelki surowicy. Blizna w przykry sposób pobolewała i swędziała. Z pewnością nie było to jeszcze wszystko. Znowu opuściłem rękę do zbiornika… I znowu przezroczystość, swędzenie, „To, to, maszyno…” Wreszcie swędzenie ustąpiło i dłoń znowu stała się nieprzezroczysta.
Całe doświadczenie trwało dwadzieścia minut. A teraz sam nie mógłbym wskazać miejsca skaleczenia.
Trzeba sobie wszystko uporządkować… Najciekawsze jest to, że nie musiałem maszynie przekazywać żadnej szczegółowej informacji, jak leczyć skaleczenie, zresztą i tak nie potrafiłbym tego zrobić.
Bardzo możliwe, że moje zachęcanie „to, to” też było zbędne — samo odczucie bólu zrodziło w moim mózgu wystarczająco wymowne prądy czynnościowe.
Można więc sądzić, że maszyna-matka włącza się na sygnał o zakłóceniu równowagi informacyjnej w układzie. Ale takim sygnałem może być nie tylko ból — może to być rozkaz woli, żeby coś w sobie zmienić, niezadowolenie („nie to”). A dalej można sterować za pomocą odczuć.
Maleńki, nic nie znaczący w porównaniu z całą resztą eksperyment. Przecież skaleczenie można było zalać jodyną, zabandażować i tak by się zagoiło…
Najważniejszy eksperyment, największe osiągnięcie spośród wszystkich uzyskanych podczas całego roku pracy! Teraz odkrycie można zastosować nie tylko do syntezy i udoskonalania sztucznych dubli, ale także do przekształcania złożonego układu informacyjnego, zawartego w najbardziej skomplikowanym roztworze biologicznym, który w uproszczeniu określamy nazwą „człowiek”. Przekształcenie dowolnego człowieka!”
Читать дальше