Dubel numer 3 został nazwany Krawcem Wiktorem Witaliewiczem. Wiek 23 lata, narodowość rosyjska, zdolny do służby wojskowej, student piątego roku wydziału fizycznego Uniwersytetu Charkowskiego, adres: Charków, Chłodna Góra 17… Bardzo mi przyjemnie.
Czy naprawdę tak przyjemnie? Podczas całej tej operacji razem ze świeżo narodzonym Krawcem rozmawialiśmy półgłosem i czuliśmy się jak fałszerze pieniędzy, których lada chwila mogą nakryć.
Dał o sobie znać głęboki szacunek inteligencji dla porządku prawnego.
Kiedy następnego dnia udaliśmy się do Chiłoboka — Krawiec w celu załatwienia formalności, a ja, aby go prosić o skierowanie studenta Krawca do mojej pracowni — nadal czuliśmy się niepewnie.
Poza tym obawiałem się, że Harry skieruje go do innego laboratorium. Ale udało się. Studenci w tym roku sypnęli obficiej niż śnieg.
Kiedy Chiłobok usłyszał, że zapewnię studentowi Krawcowi materiał do pracy dyplomowej, próbował mi wcisnąć jeszcze dwóch.
Oczywiście zwrócił uwagę na nasze podobieństwo.
— Czy to przypadkiem nie pana krewny, panie inżynierze?
— Jak by to powiedzieć… Właściwie tak. Daleki krewny.
— Aha, to rozumiem! Oczywiście… — jego twarz wyraziła zrozumienie i pobłażanie dla moich uczuć rodzinnych.
— Zamieszka u pana?
— Nie, dlaczego? Niech mieszka w internacie.
— Tak, tak, oczywiście, a jakże… — Chiłobok nie ukrywał, że moje związki z Leną nie są dla niego tajemnicą.
— Rozumiem pana, panie inżynierze, ach, jak dobrze pana rozumiem!
Boże, jakież to obrzydliwe, gdy Chiłobok „ach, jak dobrze rozumie”!
— A jak tam pana habilitacja, panie docencie? — zapytałem, żeby zmienić temat.
— Habilitacja? — Chiłobok popatrzył na mnie bardzo czujnie — Ano… A czemu się pan tym tak interesuje? Przecież pan jest cyfronik, elektronika analogowa to nie pańska specjalność.
— Teraz już sam nie wiem, co jest, a co nie jest moją specjalnością — wyznałem szczerze.
— Tak? No cóż, to bardzo ładnie… Ale ja jeszcze nieprędko złożę pracę, inne zajęcia mnie absorbują, mnóstwo spraw bieżących, nie mam czasu pracować twórczo, pan prędzej ode mnie zrobi i doktorat, i habilitację, he-he…
Wracaliśmy do laboratorium w złym nastroju. Jest jakaś niepokojąca dwoistość w naszej pracy — w pracowni jesteśmy bogami, a w kontaktach z otaczającym nas środowiskiem polityku jemy, kręcimy, asekurujemy się. Cóż to jest? Specyfika badań? Specyfika rzeczywistości? A może specyfika naszych charakterów?
— Ostatecznie to nie ja wymyśliłem system pokwitowań na człowieka: dowody, karty meldunkowe, ankiety, przepustki, zaświadczenia — powiedziałem. — Dokument czyni z ciebie człowieka.
Krawiec nic nie odpowiedział.”
„20 grudnia. No, zaczyna się wspólna praca!
— Czy nie wydaje ci się, że z tą naszą przysięgą trafiliśmy jak kulą w płot?
— ?!
— No, może nie z cała. przysięgą, a z tym jej sakramentalnym punktem…
— „…wykorzystać odkrycie z korzyścią dla ludzkości w maksymalnie niezawodny sposób”?
— Właśnie. Zrealizowaliśmy cztery warianty: przetworzenie informacji o człowieku w człowieka, syntezę królików z poprawkami i bez, syntezę układów elektronicznych i syntezę człowieka z korekcją. Czy chociaż jeden z nich daje absolutną gwarancję korzyści?
— Hm… Nie. Ale ostatni wariant w zasadzie pozwala…
— …stwarzać „rycerzy bez lęku i skazy”, kawalerów Krzyża Świętego Jerzego i płomiennych bojowników?
— Powiedzmy prościej: porządnych ludzi. Masz coś przeciwko temu?
— Na razie jeszcze nie głosujemy, tylko dyskutujemy. I wydaje mi się, że ta koncepcja oparta jest, bardzo cię przepraszam, na bardzo naiwnych wyobrażeniach o tak zwanych „porządnych ludziach”.
Nie istnieją abstrakcyjnie dobrzy ani abstrakcyjnie źli ludzie. Każdy z nich jest dla kogoś tam dobry, a dla kogoś innego zły. Tu nie ma kryteriów obiektywnych. Właśnie dlatego prawdziwi rycerze bez lęku i skazy mieli znacznie więcej wrogów niż ktokolwiek inny.
Dobry dla wszystkich może być tylko sprytny, mały egoista, który dla osiągnięcia swoich celów stara się ze wszystkimi być w zgodzie.
Istnieje co prawda pseudoobiektywne kryterium, że dobry to ten, kogo popiera większość. Czy zgodzisz się na zastosowanie takiego kryterium?
— Hm… Daj pomyśleć.
— Czy warto, jeżeli ja już pomyślałem? I tak dojdziesz do tego samego… (No nie, za kogo on mnie ma?!) Pomyśl, jacy ludzie miewali poparcie większości… Są jeszcze dwa kryteria: „dobre jest to, co ja uważam za dobre” (albo ten, którego uważam za dobrego) i „dobre jest to, co jest dla mnie dobre”. My, podobnie jak przytłaczająca większość ludzi zawodowo zajmujących się dobrem ludzkości, kierowaliśmy się tymi dwoma kryteriami, tylko w swojej naiwności sądziliśmy, że kierujemy się pierwszym, i w dodatku uważaliśmy je za obiektywne…
— No, teraz to już przesadziłeś!
— Wcale nie przesadziłem! Nie będę wspominał o nieszczęsnym Adamie, ale przecież nawet kiedy syntetyzowałeś mnie, starałeś się, żeby mnie było dobrze (a raczej w twoim pojęciu dobrze), a także o to, żeby było dobrze tobie samemu, prawda? Ale to kryterium jest subiektywne i inni ludzie…
— …za pomocą tego sposobu będą klecić to, co jest dobre według nich i dla nich?
— Właśnie.
— Hm… Powiedzmy. To znaczy, że należy poszukiwać nowego wariantu — syntezy i przekształcania informacji o człowieku.
— No i jakiż to będzie wariant?
— Nie wiem.
— To ja ci powiem, co jest potrzebne. Należy przekształcić naszą maszynę-matkę w urządzenie do ciągłej produkcji dobra o wydajności…. powiedzmy, półtora miliona dobrych uczynków na sekundę i jednocześnie zrobić z niej pochłaniacz złych uczynków o takiej samej wydajności. Zresztą półtora miliona to tylko kropla w morzu: na Ziemi żyje trzy i pół miliarda ludzi i każdy popełnia dziennie kilkadziesiąt uczynków, z których żaden nie jest neutralny. A jeszcze trzeba obmyślić sposób równomiernej dystrybucji tej — hm! — produkcji na powierzchni całego globu. Słowem, powinno to być coś w rodzaju brony do koszenia silosów pracującej na magnetronach z niewypalanej cegły…
— To miał być żart, tak?
— Tak. Depczę to twoje ckliwe marzenie, bo diabli wiedzą, dokąd mogłoby nas zaprowadzić.
— Uważasz, że ja…
— Nie. Nie uważam, że pracowałeś źle. Byłoby nawet dziwne, gdybym j a tak uważał. Ale rozumiesz, subiektywnie ty i marzyłeś, i planowałeś, a obiektywnie robiłeś tylko to, na co pozwalały m o ż l i w o ś c i odkrycia. I w tym cała rzecz! Należy mierzyć swoje zamiary według realnych możliwości. A ty chciałeś przeciwstawić jakąś tam maszynkę codziennym stu miliardom różnorodnych czynów ludzkości. A to właśnie te sto miliardów plus niezliczone miliardy czynów dokonanych w przeszłości wyznaczają procesy społeczne na Ziemi, ich dobro i ich zło. Cała nauka nie jest w stanie przeciwstawić się tym potężnym procesom, tej lawinie postępków i zdarzeń: po pierwsze dlatego, że sprawy nauki to tylko niewielka część spraw całego świata, po drugie zaś — nie to jest jej celem. Nauka nie produkuje ani dobra, ani zła, tylko nową informację i nowe możliwości. I tyle. A zastosowanie tej informacji i wykorzystanie możliwości określają wyżej wspomniane procesy i siły społeczne. I my dajemy ludziom tylko nową możliwość: wytwarzanie sobie podobnych, a oni mają wolny wybór: wykorzystać te możliwości na swoją szkodę, na swoją korzyść lub nie wykorzystać w ogóle.
Читать дальше