— Więc co, uważasz, że należy opublikować wyniki i umyć ręce?! No, wiesz! Jeżeli nam będą obojętne skutki odkrycia, to reszcie tym bardziej.
— Nie denerwuj się. Nie uważam, że należy publikować i resztę mieć w nosie. Trzeba pracować dalej, badać możliwości. Tak jak robią to wszyscy. Ale i w badaniach, i w planach badań, i nawet w marzeniach o temacie 154 trzeba pamiętać, że to, co zyska świat dzięki tematowi, zależy przede wszystkim od samego życia, czyli, wyrażając się elegancko, od społeczno-politycznej sytuacji na świecie. Jeżeli sytuacja będzie rozwijać się pomyślnie, można będzie opublikować. Jeżeli nie, trzeba się będzie wstrzymać albo nawet zniszczyć wszystko doszczętnie, jak to jest przewidziane w naszej przysiędze. Uratować ludzkości nie jesteśmy w stanie, ale przynajmniej możemy jej nie szkodzić.
— Hm… Jesteś niezwykle skromny. Moim zdaniem nie doceniasz możliwości nauki współczesnej. Istnieje dziś sposób zniszczenia ludzkości przez naciśnięcie guzika czy kilku guzików. Czemu nie miałby powstać sposób alternatywny: uratowania albo ochrony ludzkości przez naciśnięcie guzika? I dlaczego, do cholery, ten sposób nie miałby się znaleźć w zasięgu naszych poszukiwań?
— Nie, nie znajdzie się. Nasza rola polega na budowaniu mostów. Poza tym most zbudować jest trudno, a wysadzić bardzo łatwo.
— Zgoda. Ale mimo wszystko mosty się buduje.
— Tak, tylko że nikt jeszcze nie zbudował takiego mostu, którego nie dałoby się wysadzić.
W tym miejscu zabrnęliśmy w scholastyczną ślepą uliczkę.
Bystry z niego facet. Przecież właściwie w sposób jasny i sensowny załatwił się ze wszystkimi moimi wątpliwościami, które dręczyły mnie od dawna… Nie wiem nawet, czy mam się smucić, czy cieszyć”.
„28 grudnia. Minął już rok od chwili, kiedy siedziałem w nowo utworzonej pracowni na nie rozpakowanym generatorze impulsów i planowałem bliżej nie sprecyzowane doświadczenie. Tylko rok? Nie, jednak czas mierzy się wydarzeniami, a nie obrotami Ziemi. Mam wrażenie, że minęło dziesięć lat. I nie tylko dlatego, że dużo zrobiłem i przeżyłem. Zacząłem więcej myśleć o życiu, lepiej rozumieć siebie i innych, nawet trochę zmieniłem się — oby tylko na lepsze.
A mimo wszystko czuję jakiś niedosyt — chyba z nadmiaru marzeń. Wszystko, co planowałem, udawało się. Ale udawało się nie tak, jak chciałem — z trudnościami, z przerażającymi komplikacjami, z rozczarowaniami… Takie jest życie. Marzenia ludzkie nigdy nie wyznaczają rozczarowań ani upadków. To przychodzi samo. Rozumiem to doskonale, ale nie mogę się z tym pogodzić.
…Kiedy syntetyzowałem dubla numer 3 (dla innych Krawca) mgliście marzyłem, że w maszynie coś szczęknie i… na świecie pojawi się prawdziwy rycerz bez lęku i skazy! Nic nie szczęknęło.
Dobry jest, złego słowa nie można powiedzieć, ale co z niego za rycerz — trzeźwy, rozsądny i ostrożny. A skąd właściwie miał się wziąć rycerz, może ze mnie?
Durniu, romantyczny durniu! Wciąż liczysz na to, że przyroda wyręczy cię i sama da ci absolutnie „pewny sposób”. W niczym cię nie wyręczy i niczego ci nie da. Po prostu nie posiada odpowiedniej informacji.
Do diabła! Czy naprawdę nie można? Czyżby miał rację udoskonalony Kriwoszein-Krawiec?
…Istnieje sposób uratowania świata przez naciśnięcie guzika, można by go zastosować w przypadku wojny termojądrowej. Ukryć w głębokim szybie kilka maszyn-matek, w których zawarta byłaby informacja o ludziach(kobietach i mężczyznach) oraz duży zapas odczynników. I gdyby na spopielonej Ziemi zabrakło ludzi, maszyny scalą i odrodzą ludzkość. W końcu jest to jakieś wyjście z sytuacji.
Ale to też nie będzie dobre. Takie wyjście, oddane do dyspozycji światu, naruszy istniejącą równowagę i w efekcie może pchnąć ludzkość ku wojnie jądrowej. „Ludzkość przeżyje, bomby atomowe jej nie zagrażają, no to im dołożymy! — pomyśli sobie jakiś sprytny politykier. — Problem Bliskiego Wschodu? Nie ma już Bliskiego Wschodu! Problem wietnamski? Nie ma już Wietnamu! Kupujcie osobiste schrony przeciwatomowe dla duszy!”
A więc znowu nie to. Wobec tego co jest t o? I czy t o w ogóle istnieje?”
Sen — najlepszy sposób walki z sennością.
K. Prutkow — inżynier, „Szkic encyklopedii”
Krótka jest noc czerwcowa: zaledwie zgasł liliowy zachód, a już na południowym wschodzie, za Dnieprem, niebo znowu zaczyna się rozjaśniać. Ale i krótka noc jest nocą: działa na ludzi jak każda inna.
Śpią mieszkańcy nocnej półkuli planety. Śpią obywatele miasta Dnieprowska. Spi wielu spośród uczestników opisywanych wydarzeń.
Niespokojnie śpi Matwiej Onisimow. Długo nie mógł zasnąć: palił, kręcił się w łóżku, niepokoił żonę. Rozmyślał o tym, co zaszło.
Wreszcie, kiedy zmęczony zdrzemnął się, wzburzony umysł zgotował mu skandaliczny sen: w trzech parkach miejskich znaleziono zwłoki trzech osób zastrzelonych z broni palnej. Lekarz sądowy Zubato, któremu nie chciało się przeprowadzać dochodzenia w sprawie każdego z zabójstw oddzielnie, wymyślił wersję, że wszyscy trzej zostali zabici jednym strzałem, który przeszedł na wylot. W celu wykazania słuszności swojej hipotezy posadził zwłoki wszystkich ofiar na marmurowym stole sekcyjnym. Zwłoki obejmowały się nawzajem, a przestrzały ułożyły się w jednej linii.
Onisimow, który zwykle miewał sny tylko czarno-białe, nieostre, jak ze zniszczonej taśmy filmowej, widział ten obraz przestrzennie, w barwach i z wrażeniami węchowymi: trzech Kriwoszeinów — ogromnych, nagich, różowych i pachnących mięsem — patrzy na niego z fotogenicznym uśmiechem. Obudził się z uczuciem protestu… Ale sen spowodował, że zaczęła mu się zarysowywać nowa wersja: Kriwoszein został zamordowany, a w pracowni gotowano jego zwłoki. Przecież zwłoki zawsze są najważniejszym dowodem, a ukryć je lub zakopać — rzecz niepewna i niebezpieczna: mogą zostać odnalezione i rozpoznane. Wobec tego gotowali je czy też próbowali zniszczyć w specjalnym płynie, a ponieważ sprawa nie była łatwa, przeliczyli się, coś im nie wyszło i przewrócili zbiornik. Dlatego zwłoki, znalezione przez technika Prachowa, były ciepłe. Dlatego tak szybko rozłożyły się przesiąknięte odczynnikiem tkanki miękkie i pozostał tylko szkielet. Laboranta przygniótł zbiornik, a drugi sprawca, ten, który wczoraj stroił przed nim miny (mistyfikator, cyrkowiec, jakieś maski gumowe czy trening mimiczny? — wiadomo, spryciarze z nich!) zbiegł. I zorganizował sobie alibi — swoimi maskami i techniką mimiczną mógł i moskiewskiego profesora wprowadzić w błąd. A jego dokumenty to dobrze wykonane fałszerstwo.
Onisimow zapalił jeszcze jednego papierosa. A jednak cała ta sprawa nie pachnie zwykłym przestępstwem kryminalnym, Jeśli przestępcy pracują i tu, i w Moskwie — a przy tym ani chęć zysku, ani porachunki osobiste, ani seks nie wchodzą w grę — to… chyba Kriwoszein istotnie dokonał poważnego odkrycia. Trzeba będzie jednak skłonić jutro pułkownika, żeby zgodził się na przekazanie śledztwa organom bezpieczeństwa! (Chociaż Onisimow nie dowie się nigdy, jak sprawy wyglądały w rzeczywistości, trzeba jednak oddać sprawiedliwość jego zdolnościom śledczym. Bo rzeczywiście, nie każdy potrafi, nie rozumiejąc zupełnie sprawy, tylko na podstawie zewnętrznych, przypadkowych faktów skonstruować logicznie niesprzeczną wersję!)
Pomyślawszy to, Onisimow uspokojony usnął. Teraz przyśniło mu się coś przyjemnego: awansowano go za rozwiązanie t a k i e j sprawy… Ale sny jeszcze trudniej poddają się marzeniom niż realna rzeczywistość. Nagle Onisimow zaczyna wściekle stękać przez sen, a wyrwana ze snu żona niespokojnie pyta: „Matiusza, co ci jest?” Przyśniło mu się, że w Komendzie wybuchł pożar i spłonął nowy plan etatów…
Читать дальше