Stary Salo podniósł plakietkę z fotela Rumfoorda. Był to cienki aluminiowy kwadracik. Wiadomość stanowiła na nim samotny punkt.
— Czy interesuje was, w jaki sposób mnie wykorzystano? Jak zmarnowano mi życie? — zapytał Salo. — Czy interesuje was treść wiadomości, którą niosłem przez blisko pół miliona ziemskich lat, wiadomości, którą mam rozkaz nieść dalej, przez kolejne osiemnaście milionów lat?
Ssawką odnóża uniósł plakietkę w górę. — Punkt — powiedział.
— Samotny punkt — powiedział.
— W języku tralfamadorskim — powiedział — punkt oznacza:
„Wszystkiego najlepszego!”
Przekazawszy sobie, Constantowi, Beatrycze oraz chłopcu Chrono wiadomość, która przebyła sto pięćdziesiąt tysięcy lat świetlnych, maszynka z Tralfamadorii wypadła gwałtownie z dziedzińca, kierując się ku plaży za murem.
Tam popełniła samobójstwo. Rozebrała się na części, które porozrzucała na wszystkie strony.
Chrono wyszedł na plażę sam i przechadzał się w zamyśleniu między częściami Salo. Chrono był zawsze pewien, że jego talizman posiada nadzwyczajną moc i nadzwyczajne znaczenie.
Zawsze podejrzewał, że w końcu zgłosi się po niego jakaś istota wyższa. Cecha, prawdziwych talizmanów było przecież to, że istoty ludzkie nigdy nie posiadały ich do końca.
Opiekowały się nimi i ciągnęły z nich korzyści, póki nie pojawił się prawowity właściciel, właściciel wyższego rzędu.
Chrono wcale nie poczuł się oszukany, jego porządek świata nie uległ zakłóceniu.
Przeciwnie — wszystko wydawało mu się być w jak najlepszym porządku.
A i on sam przybrał w tym doskonałym porządku stosowną rolę.
Wydobył talizman z kieszeni i bez żalu cisnął go w piach, pomiędzy rozproszone części Salo.
Chrono wierzył głęboko, że prędzej czy później magiczne siły Wszechświata znów poskładają to wszystko do kupy.
Zawsze się tak działo.
Epilog
Spotkanie ze Stonym
„Tułaczu z Kosmosu, Malachi, Wuju, jesteś zmęczony, bardzo zmęczony. Przypatrz się najbledszej z gwiazd. Ziemianinie, i pomyśl, jak ciężkie staje się twoje ciało”.
Salo
Niewiele już zostało do opowiedzenia. Malachi Constant dożył na Tytanie późnej starości. Beatrycze Rumfoord dożyła na Tytanie późnej starości. Zmarli spokojną śmiercią, w odstępie dwudziestu czterech godzin jedno od drugiego. Oboje zmarli w siedemdziesiątym czwartym roku życia.
O tym, co stało się w końcu z ich synem Chrono, wiedzą na pewno tylko tytańskie błękitki.
Malachi Constant wkroczył w siedemdziesiątą czwartą wiosnę życia jako pogodny, rześki, krzywonogi staruszek. Był ponadto łysy jak kolano i większość czasu spędzał nago, za jedyne odzienie mając starannie pielęgnowaną, białą bródkę a la van Dyck.
Mieszkał w uziemionym statku kosmicznym Salo, do którego wprowadził się przed trzydziestu laty.
Constant nie próbował uruchomić statku. Nie śmiał dotknąć żadnego przycisku. Urządzenia sterujące statkiem Salo były znakomicie bardziej skomplikowane niż te ze statków marsjańskich. Deska rozdzielcza statku Salo otwierała przed Constantem bogactwo dwustu siedemdziesięciu trzech gałek, wtyków i przycisków, każdy z napisem w języku tralfamadorskim. We Wszechświecie, w którym na jeden decylion części czarnej, aksamitnej nicości, przypadała jedna trylionowa część materii, zespół sterowniczy statku Salo był istnym marzeniem ryzykanta.
Constant majstrował przy statku tylko na tyle, by z grubsza zorientować się, czy — zgodnie z tym, co mówił Rumfoord — talizman chłopca Chrono może istotnie służyć jako element siłowni statku.
Pobieżne oględziny wykazały, że i owszem. Do siłowni statku wiodły drzwiczki, przez które niegdyś najwyraźniej wydostawał się dym. Constant otworzył je i ujrzał czarne od sadzy pomieszczenie. Pod warstwą sadzy zaś rozmieszczone były łożyska i bolce, niełączące się z sobą nawzajem.
Constant zdołał nasunąć otworki talizmanu chłopca Chrono na osie łożysk między wspornikami. Margines tolerancji i prześwity, jakie powstały po dopasowaniu talizmanu, zadowoliłyby najwybredniejszego szwajcarskiego mechanika.
Dla zabicia błogiego czasu w zbawiennym klimacie Tytana, Constant oddawał się wielu rozmaitym zajęciom.
Najciekawszym z tych zajęć było dłubanie przy Salo, rozmontowanym posłańca z Tralfamadorii. Constant tysiące godzin spędził na próbach ponownego złożenia i uruchomienia Salo.
Jak dotąd, nic mu z tego nie wychodziło.
Podejmując pierwszą próbę rekonstrukcji małego Tralfamadorczyka, Constant żywił bardzo sprecyzowaną, nadzieję, że Salo po złożeniu zgodzi się odtransportować chłopca Chrono na Ziemię.
Sam Constant nie palił się do powrotu na Ziemię, podobnie jak i jego kobieta, Beatrycze. Oboje zgodzili się jednak, że ich syn, mając większą część życia przed sobą, powinien je spędzić wśród przedsiębiorczych, wesołych i współczesnych sobie ludzi na Ziemi.
Zanim jednak Constant ukończył siedemdziesiąt cztery lata, wyekspediowanie chłopca Chrono na Ziemię przestało być palącym problemem. Chłopiec Chrono w zasadzie przestał już być chłopcem. Miał czterdzieści dwa lata. Osiągnął przy tym tak gruntowną i specyficzną formę adaptacji do warunków Tytana, że wysyłać go teraz gdziekolwiek byłoby najwyższym okrucieństwem.
Mając siedemnaście lat, chłopiec Chrono uciekł ze swego przepysznego domu, aby przystać do tytańskich błękitków — najwspanialszych istot na Tytanie. Chrono zamieszkał pośród ich gniazd, nie opodal Basenów Kazaka. Ubierał się w ich pióra, wysiadywał im jajka, jadał to samo, co one i przemawiał ich językiem.
Constant nie widywał chłopca Chrono. Czasami, późną nocą, słyszał jego wołanie. Constant nie odpowiadał na wołanie chłopca Chrono. Nie było ono adresowane do nikogo i niczego na Tytanie.
Adresowane było do Phoebe — wędrownego księżyca.
Czasami, błądząc w poszukiwaniu tytańskich truskawek lub cętkowanych dwufuntowych jaj siewki tytańskiej, Constant natykał się na wzniesione wśród polany kapliczki z gałązek i kamieni. Chrono tworzył setki podobnych kapliczek.
Kapliczki składały się zawsze z tych samych elementów. Duży głaz pośrodku wyobrażał Saturna. Wokół niego biegła pętla z zielonej witki, wyobrażająca pierścienie Saturna. Zaś po zewnętrznej stronie pętli rozłożone były mniejsze kamienie, wyobrażające dziewięć księżyców Saturna. Największym z kamieni-satelitów był Tytan. Pod nim też tkwiło zawsze pióro tytańskiego błękitka.
Ślady na ziemi wymownie dowodziły, że chłopiec Chrono — nie taki już chłopiec — poświęcał całe godziny na przesuwanie elementów konstrukcji.
Ilekroć stary Malachi Constant trafił na kapliczkę w stanie zaniedbanym, porządkował ją najstaranniej, jak potrafił. Wyrywał chwasty, grabił i sporządzał nowy pierścień z witki, którym następnie otaczał głaz będący Saturnem. Pod kamień będący Tytanem podkładał nowe pióro tytańskiego błękitka.
Porządkowanie kapliczek zapewniało Constantowi najbliższy jak dotąd duchowy kontakt z synem.
Constant szanował to, co jego syn usiłował sklecić w religię.
Czasami też, patrząc na uporządkowaną kapliczkę, Constant na próbę przestawiał elementy własnego życia — lecz czynił to w myślach. W takich chwilach miewał skłonność do melancholijnych refleksji na dwa zwłaszcza tematy: zamordowanie Stony’ego Stevensona, który był jego najlepszym i jedynym przyjacielem, oraz zdobycie — jakże późno — miłości Beatrycze Rumfoord.
Читать дальше