Bill Browder - Czerwony alert
Здесь есть возможность читать онлайн «Bill Browder - Czerwony alert» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2015, ISBN: 2015, Издательство: Sonia Draga, Жанр: Биографии и Мемуары, stock, Политика, Публицистика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czerwony alert
- Автор:
- Издательство:Sonia Draga
- Жанр:
- Год:2015
- ISBN:978-837-999-2539
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czerwony alert: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czerwony alert»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czerwony alert — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czerwony alert», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Następnego dnia rano zadzwoniłem do niego i zebrałem się w sobie, aby sprostać temu niełatwemu wyzwaniu i powiedzieć miliarderowi „nie”.
— Beny, twoja oferta jest naprawdę kusząca, ale niestety nie mogę jej przyjąć. Przykro mi, ale potrzebuję partnera, który zna się na zarządzaniu aktywami. Nie jest to również twoja dziedzina, nawet przy całej twojej wiedzy. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
Nikt nie spławiał Beny’ego Steinmetza, on jednak teraz odpowiedział mi bez cienia zawodu:
— Oczywiście, że rozumiem. Jeżeli potrzebujesz kogoś z doświadczeniem w zarządzaniu aktywami, to ci go przyprowadzę.
Wzdrygnąłem się, słysząc te słowa. Wyobraziłem sobie, że wraca z kuzynem zatrudnionym w jakiejś małej firmie brokerskiej i stawia mnie w jeszcze bardziej niezręcznej sytuacji, gdyż jestem zmuszony powtórnie mu odmówić.
Beny zadzwonił dwadzieścia minut później.
— A co byś powiedział, gdyby Edmond Safra wszedł z nami w ten interes?
Edmond Safra! Safra był właścicielem nowojorskiego Republic National Bank i w świecie wielkiej finansjery cieszył się wyjątkowym poważaniem. Jeżeli Edmond Safra był skłonny przyłączyć się do tego przedsięwzięcia, było to jak wygrana na loterii.
— Tak, to by rozwiązało nasz problem. Jestem bardzo zainteresowany, Beny.
— Dobrze. Zorganizuję spotkanie.
Jeszcze tego samego popołudnia Steinmetz odezwał się ponownie.
— Wszystko gotowe. Leć do Nicei i bądź jutro w południe na molo Carltona w Cannes.
Ale ja muszę jutro być w pracy — pomyślałem.
— Beny, a nie moglibyśmy tego załatwić w przyszłym tygodniu, żebym mógł…
— Safra jest gotów spotkać się z tobą jutro — przerwał mi Beny, a w jego głosie dało się słyszeć rozdrażnienie. — Myślisz, że tak łatwo umówić się z nim na spotkanie?
— Och, no jasne. W porządku, będę tam jutro.
Kupiłem bilet i następnego dnia rano włożyłem garnitur, pojechałem prosto na Heathrow i zgłosiłem się do odprawy na lot do Nicei o 7.45. Wcześniej zadzwoniłem do działu transakcji giełdowych i udając chrapliwy kaszel, oświadczyłem, że potrzebuję dnia wolnego.
Po przybyciu do Nicei wsiadłem w taksówkę i zgodnie z instrukcją Beny’ego udałem się do hotelu Carlton w Cannes. Portier myślał, że chcę się zameldować, tymczasem ja zapytałem go, jak się dostać na molo. Wskazał na drugą stronę Boulevard de la Croisette, gdzie widniał długi szary pomost, który przecinał plażę, sięgając daleko w morze. Przeszedłem przez ulicę, mrużąc oczy — okulary przeciwsłoneczne zostawiłem w pochmurnym Londynie — i wszedłem na molo. Stąpając po deskach, mijałem pięknych opalonych ludzi w skąpych strojach kąpielowych. Z moją bladą cerą i ubrany w czarny wełniany garnitur zupełnie nie pasowałem do otoczenia. Gdy dotarłem na koniec mola, byłem cały spocony. Spojrzałem na zegarek. Było za pięć dwunasta.
Parę minut później dostrzegłem zbliżający się od zachodu jasny kadłub jachtu motorowego. Gdy podpłynął bliżej, rozpoznałem siedzącego za sterem Beny’ego. Miliarder zatrzymał czternastometrowego biało-niebieskiego sunseekera przy krawędzi pomostu i krzyknął:
— Bill, wsiadaj!
Beny był ubrany jak playboy z Lazurowego Wybrzeża w cienką morelową koszulę i białe lniane spodnie. Kontrast między naszymi strojami nie mógł być bardziej uderzający. Niepewnie wskoczyłem na pokład.
— Zdejmij buty — rozkazał Beny.
Wypełniłem polecenie, odsłaniając czarne skarpetki sięgające nad kostkę.
Beny skierował jacht w stronę morza, a gdy opuściliśmy przystań, natychmiast przyspieszył. Próbowałem nawiązać rozmowę na temat spotkania i Safry, ale warkot silnika i szum wiatru wszystko zagłuszały. Pędziliśmy na wschód w stronę Nicei, po drodze mijając położone na półwyspie Antibes i przecinając wody Baie des Anges, by pół godziny później zawinąć do portu Villefranche-sur-Mer.
Beny wpłynął na wolne miejsce przy kei, zacumował łódź i pospiesznie zamienił kilka zdań po francusku z kapitanem portu na temat postoju łodzi. Gdy skończył, udaliśmy się na parking, gdzie dwaj uzbrojeni ochroniarze zaprowadzili nas do czarnego mercedesa. Samochód wspinał się krętymi drogami w stronę jednego z najwyżej położonych punktów górujących nad Villefranche. W końcu wjechaliśmy na teren rozległej posesji, na której, jak się później dowiedziałem, stała najdroższa rezydencja na świecie. To była willa La Leopolda. Przypominała pałac w Wersalu, z taką tylko różnicą, że tutaj roiło się od ochroniarzy rekrutujących się z byłych agentów Mosadu, którzy patrolowali okolicę ubrani w czarne kamizelki taktyczne i uzbrojeni w uzi oraz sig-sauery.
Wysiedliśmy z samochodu i pod eskortą przeszliśmy przez wielobarwny ogród, który wypełniał plusk wody w fontannach otoczonych przyciętymi na szpic cyprysami. Wprowadzono nas do przestronnego i urządzonego z przepychem salonu, z którego rozpościerał się widok na morze. Ściany zdobiły osiemnastowieczne obrazy olejne w złoconych drewnianych ramach, a nad naszymi głowami wisiał ogromny kryształowy żyrandol. Safra nie czekał na nas, co nie było żadnym zaskoczeniem. Dowiedziałem się później, że zgodnie ze standardowym ceremoniałem obowiązującym w tym domu goście powinni przybyć na miejsce i przygotować się do spotkania, zanim pojawi się gospodarz, aby nie marnować jego czasu. Ponieważ Beny zajmował jedną z niższych pozycji w otoczeniu miliardera, również podlegał tej zasadzie.
Kwadrans później Safra wszedł do salonu. Wstaliśmy, aby się z nim przywitać.
Safra był mężczyzną niskiego wzrostu o nalanej twarzy, rumianych policzkach i życzliwym uśmiechu.
— Witam, panie Browder — odezwał się z wyraźnym bliskowschodnim akcentem. — Proszę siadać.
Nigdy wcześniej nie widziałem Safry, nawet na zdjęciach, i przekonałem się, że swoim wyglądem ani trochę nie przypomina on archetypicznego Władcy Wszechświata o kwadratowej szczęce, jak zapewne wyobrażała go sobie większość ludzi. Miał na sobie swobodny strój, beżowe spodnie i elegancką, szytą na miarę włoską koszulę, do której nie nosił krawata. Wszyscy Chipowie i Winthropowie świata stroili się w drogie garnitury, czerwone szelki i rolexy. Dla człowieka pokroju Safry takie rzeczy nie miały znaczenia. On był ponad tym wszystkim.
Po krótkim wstępie Beny’ego zaprezentowałem gospodarzowi moją standardową ofertę. Safra szybko się rozpraszał i średnio co pięć minut albo odbierał telefon, albo do kogoś dzwonił i prowadził rozmowę, która nie miała kompletnie nic wspólnego z poruszanym przeze mnie tematem. Przerywał mi tyle razy, że nie byłem pewien, czy dotarły do niego jakiekolwiek informacje.
Kiedy już powiedziałem wszystko, Safra wstał, dając nam do zrozumienia, że spotkanie dobiegło końca. Podziękował mi za poświęcony czas i pożegnał się ze mną. Nic więcej.
Jeden z asystentów miliardera wezwał taksówkę, która miała mnie odwieźć na lotnisko. Kiedy czekałem na wysypanym żwirem podjeździe, podszedł do mnie Beny.
— Myślę, że się udało.
— Czyżby? Nie sądzę.
— Znam Edmonda — pocieszył mnie Beny. — Wszystko poszło dobrze.
Podjechała taksówka. Wsiadłem do środka i wróciłem do domu.
Na piątek zostało wyznaczone spotkanie specjalnego zespołu badawczego Salomon Brothers. Po przybyciu do pracy skierowałem kroki prosto do sali posiedzeń. Byłem zaskoczony, że przeznaczono na to tak duże pomieszczenie. Przed dziesiątą sala zaczęła się wypełniać i w ciągu kwadransa przyszło czterdzieści pięć osób. Większości z nich nigdy wcześniej nie widziałem. Zebrali się tam dyrektorzy zarządzający wyższego i niższego szczebla, członkowie rady nadzorczej, wyżsi rangą wiceprezesi — no i ja. W trakcie dyskusji rozpętała się wielka kłótnia o to, kto ma otrzymać dotację na ten nowy rosyjski interes. Odnosiłem wrażenie, jakbym oglądał walkę kogutów, i był to naprawdę imponujący widok, kiedy ludzie, którzy nie mieli absolutnie nic wspólnego z tym przedsięwzięciem, potrafili przytoczyć tyle mocnych argumentów przemawiających za tym, że należy im się udział w przyszłych zyskach. Nie potrafiłem przewidzieć, kto wygra tę przepychankę, ale nie miałem żadnych wątpliwości, kto ją przegra — i byłem to ja.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czerwony alert»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czerwony alert» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czerwony alert» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.