Bill Browder - Czerwony alert
Здесь есть возможность читать онлайн «Bill Browder - Czerwony alert» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2015, ISBN: 2015, Издательство: Sonia Draga, Жанр: Биографии и Мемуары, stock, Политика, Публицистика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czerwony alert
- Автор:
- Издательство:Sonia Draga
- Жанр:
- Год:2015
- ISBN:978-837-999-2539
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czerwony alert: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czerwony alert»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czerwony alert — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czerwony alert», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie drzwi, ochroniarze kazali mi oddać przepustkę banku inwestycyjnego i odeszli, zostawiając mnie z całym moim dobytkiem w stojących na podłodze kartonach. Obok przechodzili maklerzy i gapili się na mnie. Upokorzenie było tak silne, że poczułem się jak pierwszego dnia w szkole z internatem. Nie wiedziałem, co robić, więc wsunąłem swoje pudła pod najbliższe biurko, znalazłem telefon i zadzwoniłem do Bobby’ego.
— Bobby — odezwałem się, dysząc z przejęcia. — Właśnie sekcja prawna wykopała mnie z mojego działu. Jestem na parkiecie giełdowym i nawet nie mam gdzie usiąść. Co mam robić?
Bobby sprawiał wrażenie, jakby mój problem wcale go nie wzruszył. Okazał taki sam kompletny brak empatii jak w zeszłym tygodniu, kiedy prezentowałem mu swoją koncepcję.
— Nie wiem. Chyba musisz sobie poszukać innego miejsca. Mam na linii drugą rozmowę — oznajmił i przerwał połączenie.
Potoczyłem wzrokiem po ogromnej sali. Była wielka jak boisko futbolowe. Za ustawionymi w rzędach biurkami siedziały setki ludzi, którzy krzyczeli do telefonów, wymachiwali rękami i wskazywali na monitory komputerów, usiłując nadrobić małe rozbieżności w cenach wszelkich aktywów finansowych, jakie tylko można sobie wyobrazić. Tu i ówdzie pośród tej zgiełkliwej ciżby trafiały się wolne biurka, ale nie można było ot tak zająć sobie któregoś z nich. Trzeba było dostać od kogoś pozwolenie.
Starając się ukryć skrępowanie, podszedłem do sekcji rynków wschodzących, ponieważ znałem jej szefa. Gdy mu opisałem problem, okazał zrozumienie, ale najzwyczajniej nie miał wolnych miejsc, więc odesłał mnie do sekcji obligacji europejskich. Tam sytuacja okazała się taka sama.
Postanowiłem spróbować w sekcji instrumentów pochodnych, gdzie zauważyłem kilka pustych krzeseł. Podszedłem do szefa zespołu tak dyskretnie, jak tylko umiałem, i przedstawiłem się, napomykając przy okazji o Bobbym Ludwigu. Facet nawet nie raczył na mnie spojrzeć i musiałem mówić do jego potylicy.
Gdy skończyłem, okręcił się na fotelu obrotowym i odchylił na oparcie.
— Co ty sobie wyobrażasz? — rzucił w odpowiedzi. — Nie możesz tak sobie tu wejść i pytać o biurko. To jest, kurwa, śmieszne. Nie masz gdzie siedzieć, to idź do zarządu i załatwiaj z nimi.
Mężczyzna prychnął pogardliwie, po czym obrócił się z powrotem do monitorów i sięgnął po słuchawkę telefonu, na którym migotała dioda, informując o połączeniu.
Odszedłem jak niepyszny. Maklerzy nigdy nie słynęli z dobrych manier, ale mimo wszystko byłem zdeprymowany. Jeszcze raz zadzwoniłem do Bobby’ego.
— Bobby, próbowałem, ale nikt mi nie chce dać biurka. Czy mógłbyś coś zrobić?
Tym razem Bobby wpadł w złość.
— Billy, czemu zawracasz mi tym głowę? Jeżeli nie chcą ci dać biurka, to pracuj w domu. Nie obchodzi mnie, gdzie pracujesz. Tu chodzi o inwestycje w Rosji, a nie jakieś biurka.
— Dobrze, w porządku — odparłem, nie chcąc popsuć naszych relacji. — Ale w takim razie co z zezwoleniem na wjazd i zwrotem wydatków?
— Zajmę się tym — odburknął Bobby i rozłączył się.
Następnego dnia odebrałem w domu ekspresową przesyłkę kurierską, w której znajdowało się dwadzieścia podpisanych in blanco formularzy autoryzacji podróży. Wypełniłem skrupulatnie jeden z nich, przefaksowałem do działu delegacji Salomon Brothers i dwa dni później otrzymałem bilet do Moskwy.
Zaraz po przybyciu do Moskwy założyłem prowizoryczne biuro w pokoju hotelu Bałczug-Kempinski, który stoi na południowym brzegu rzeki Moskwy naprzeciwko cerkwi Wasyla Błogosławionego. Pierwszy krok polegał na dostarczeniu pieniędzy do Rosji, co oznaczało, że potrzebowaliśmy kogoś, kto mógłby odebrać gotówkę i pomóc nam kupić czeki prywatyzacyjne. Na szczęście znaleźliśmy rosyjski bank, którego właściciel był krewnym jednego z pracowników Salomon Brothers. Bobby uznał, że takie rozwiązanie będzie lepsze niż wysyłanie naszych pieniędzy do pierwszego lepszego banku w Rosji, nakazał więc komuś w administracji przygotować wszystkie dokumenty i na przetarcie nowego szlaku zatwierdził przelew miliona dolarów.
Dziesięć dni później zaczęliśmy kupować czeki prywatyzacyjne. Na początek trzeba było podjąć pieniądze w banku. Przyglądałem się, jak kasjerzy wyjmują ze skarbca nowiutkie studolarowe banknoty i wkładają je do płóciennego worka o rozmiarach torby sportowej. Wtedy to po raz pierwszy w życiu zobaczyłem milion dolarów w gotówce i, co dziwne, nie był to wcale imponujący widok. Następnie grupa ochroniarzy zabrała pieniądze i zawiozła je opancerzonym samochodem na giełdę.
Moskiewska giełda czeków prywatyzacyjnych mieściła się kilka przecznic od placu Czerwonego, w zakurzonej sali kongresowej z czasów komunizmu naprzeciwko domu towarowego GUM. Pod zawieszoną u sufitu tablicą elektroniczną ustawiono rozkładane stoliki turystyczne, tworząc z nich kilka okręgów. Wszystkie transakcje przeprowadzano w gotówce, a ponieważ dostęp był nieograniczony, każdy mógł przynieść pieniądze lub czeki i robić interesy. Nie było żadnej ochrony, więc na miejscu cały czas kręcili się strażnicy bankowi.
Sposób, w jaki owe czeki trafiły do Moskwy, to zupełnie odrębna historia. Kiedy Rosjanie otrzymali je za darmo od państwa, nie mieli pojęcia, co z nimi robić, i często zadowalali się wymianą na butelkę wódki wartą 7 dolarów albo kilka połci wieprzowiny. Kilku bardziej przedsiębiorczych osobników masowo skupywało czeki w małych wioskach, by sprzedać je pośrednikom w większych miastach po 12 dolarów za sztukę. Taki pośrednik jechał potem do Moskwy i na jednym z rozkładanych stolików w rogu giełdy sprzedawał plik tysiąca lub dwóch tysięcy czeków po 18 dolarów każdy. Na koniec czeki trafiały w ręce jeszcze poważniejszych handlarzy i w pakietach po dwadzieścia pięć tysięcy sztuk albo i więcej były sprzedawane na stolikach pośrodku sali po 20 dolarów. Czasem niektóre jednostki omijały całą tę procedurę i czaiły się na obrzeżach giełdy, próbując znaleźć dobrą cenę za niewielkie zwitki czeków. Pośród tej obfitości gotówki i papierów wartościowych kłębili się różnej maści cwaniacy, biznesmeni, bankierzy, kanciarze, uzbrojeni strażnicy, brokerzy, moskwianie oraz handlarze z prowincji — a wszyscy byli pionierami wkraczającymi na nieznany ląd.
Na początek za pakiet dziesięciu tysięcy czeków zaoferowałem cenę 19,85 dolara od sztuki. Kiedy ogłosiłem swoją propozycję, dookoła zapanowało poruszenie, a jakiś mężczyzna podał mi kartkę z wydrukowaną na niej liczbą 12. Udałem się do stolika oznaczonego tym numerem w asyście pracowników banku i ochroniarzy. Wyjęliśmy gotówkę, a ludzie siedzący po drugiej stronie blatu rozłożyli przed nami czeki. Jeden ze sprzedawców brał zapakowane po dziesięć tysięcy pliki studolarówek i wkładał je jedną po drugiej do liczarki banknotów. Maszyna pracowała z furkotem, dopóki na wyświetlaczu nie ukazała się kwota 198.500. W tym samym czasie dwaj ludzie z mojego zespołu liczyli czeki, sprawdzając, czy nie ma wśród nich falsyfikatów. Po blisko trzydziestu minutach transakcja została sfinalizowana. Zabraliśmy czeki do opancerzonego samochodu, a sprzedawca ze stanowiska numer dwanaście zrobił to samo z gotówką.
Taką operację powtarzaliśmy wielokrotnie przez kilka tygodni, aż spółka Salomon Brothers weszła w posiadanie czeków prywatyzacyjnych o wartości 25 milionów dolarów. Była to jednak dopiero połowa przedsięwzięcia. Teraz musieliśmy zainwestować czeki prywatyzacyjne w akcje rosyjskich spółek, co odbywało się na tak zwanych aukcjach czeków. Były one o tyle nietypowe, że do momentu zakończenia aukcji żaden z nabywców nie znał ceny, którą miał zapłacić. Gdyby na aukcję przyszła tylko jedna osoba, przynosząc tylko jeden czek prywatyzacyjny, wszystkie akcje wystawione na sprzedaż podlegałyby wymianie na ten jeden czek. Z drugiej strony, gdyby stawili się wszyscy mieszkańcy Moskwy, każdy ze swoim czekiem, cała pula akcji zostałaby równo rozdzielona między wszystkie czeki biorące udział w aukcji.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czerwony alert»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czerwony alert» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czerwony alert» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.