Stanisław Srokowski - Strach. Opowiadania kresowe

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Srokowski - Strach. Opowiadania kresowe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: Fronda PL, Sp. z o.o., Жанр: Триллер, prose_military, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Strach. Opowiadania kresowe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Strach. Opowiadania kresowe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Strach. Opowiadania kresowe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Strach. Opowiadania kresowe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Ale co innego używać niektórych słów, a co innego używać całego języka – wyjaśniła ciotka, ale chyba uznała jednak, że ją poniosło, bo siedzący wokół ludzie z Rady Starszych strasznie pomarszczyli czoła, więc się cofnęła.

– Dobrze – burknęła. – Skupmy się na samych Hucułach – znowu odsuwała na później historię z Ormianami. Wciąż nie była gotowa. Czegoś jej brakowało. I tego czegoś szukała w języku Hucułów. – Na przepaść mówią „berdo” – ze schyloną głową ciągnęła, od czasu do czasu zerkając na Radę Starszych – na drewniany młot leśny „doubnia”, a na gada „hadiuga…”.

Jak usłyszałem słowo „hadiuga”, drgnąłem. Wiedziałem, co to znaczy. To straszny wąż, żmija, która zabija. Bałem się jej jak diabła, bo już niejednego chłopaka posłała na tamten świat. Pełno ich było dokoła. Leżały w trawach, wylegiwały się na słońcu, na rozgrzanych kamieniach. Ale gdy nadepnąłeś taką żmiję, wbijała ci się w nogę i wypuszczała śmiertelny jad, na który nie było lekarstwa. Dlaczego ona mówi „hadiuga”? – zastanawiałem się. Przecież nie musi mówić. A mówi. A gdy dodała jeszcze, że na stado wilków gadają „łaja”, a na złego czarodzieja „molfar”, otworzyła się przede mną taka furtka, przez którą te słowa przechodziły. Jakby to była magiczna furtka, która jedne słowa przepuszczała, a inne zatrzymywała. Nie dość, że wystraszyła mnie „hadiuga”, to straszył też ten okropny „molfar”, zły czarodziej. Już sam jego widok z nóg zwalał. Bo łaził po wsiach w łachmanach, omotany szmatami, pogięty jak nienormalny, ze świecącymi groźnie oczami, z palicą u nogi, okropnie źle patrzący na świat, więc wiedziałem, że nic dobrego z jego strony mnie nie czeka. Dlatego się bałem. A jeszcze bardziej bałem się jego czarów, z których wyłaniały się mroczne duchy, widma i koszmary. Ciotka dodała też „watrę”, czyli ogień. I wtedy coś mi zaczęło świtać. Ciotka stopniowała złe rzeczy, układała obok siebie słowa, które coraz bardziej powiększały grozę. Była więc „ żmija”, ale to wydawało się jej za mało. Dlatego natychmiast pojawiło się „stado wilków”, a potem „czarodziej” i „watra”. Czyli łączyła ze sobą słowa, w których działo się coś okropnego. Coś, co przerażało, bolało, spalało się, niszczyło, spopielało. Każde nowe słowo niosło coraz większy strach. „Co jeszcze wymyślisz, ciotko?”, wlepiałem w nią wylęknione oczy. „Co jeszcze dodasz, by nas pogrążyć w przerażeniu”, zastanawiałem się. I wtedy właśnie padło to słowo: „barda”, czyli topór, inaczej mówiąc, siekiera. Jakby „żmii” i „stada wilków” nie wystarczało. Jakby „czarodzieja” i „ognia” było za mało. Odsyłała nas ciotka do stada wilków. Stado wilków do czarodzieja. Czarodziej do ognia. A ogień do siekiery. A co to jest siekiera, wszyscy wiedzieli. Mogła odesłać nas tylko do krwi. I tego bałem się najbardziej. Zrozumiałem coś więcej, że jej opowieść sama się opowiada. Jakby ciotka utraciła nad nią kontrolę. I słowa same siebie już pociągały. Jakby coś, co się wypowiadało, samo się wypowiadało. A nie ciotka. Wsłuchiwałem się w jakieś wewnętrzne szepty. Opowieść poprzez ciotkę się opowiadała. Nie było więc jej winą, że tak przeciągała. Po słowie „topór” ciotka głęboko westchnęła, jakby pokonała wielki kawał drogi. Ale przed nią zamajaczyła ogromna góra, na którą musiała się wspiąć. A nie miała już sił. Omiotła spojrzeniem Radę Starszych i zastygła. Dziadkowie, wujkowie i rodzice trwali w takim zasłuchaniu, jakby nasłuchiwali przyjścia czarnej ospy, cholery albo huraganu. Dłużej zatrzymała wzrok na matce i wymamrotała:

– Siekiera, Mario. Znowu siekiera – pokiwała głową.

Nie topór, tylko „siekiera”, powiedziała. Matka zgarbiła się, jakby ta siekiera miała na nią spaść. I wtedy z jakąś desperacją, zaciskając zęby, ciotka Elza zaczęła mówić nerwowo, szybko, kołysząc się przy tym, chwiejąc na boki, zagryzając wargi i ściągając usta.

– I tak siedzieli sobie przy stole – przypomniała rodzinę Ormian – i jak już przeżegnali się przed posiłkiem, gwałtownie otworzyły się drzwi i do izby wdarło się pięciu potężnych mężczyzn z siekierami w rękach.

Mama jęknęła. Dziadkowie cofnęli się. Tylko dwaj wujkowie i ojciec trwali nieporuszeni.

– Stanęli nad rodziną, po jednym nad każdym, i unieśli do góry siekiery. Rodzina była tak zaskoczona, że słowa nie mogła wydusić – mówiła ciotka, zamykając oczy, jakby to z ciemności, z jakiejś mrocznej głębiny płynęła do niej ta opowieść.

– Nie! – wydusiła matka, ale szybko zdławiła głos.

Była blada jak śmierć.

– Nie! – jęknęła. – Nie mów, Elza, proszę! Nie mów! – skomliła.

Jej usta były spierzchnięte, oczy zapadły się głęboko w oczodoły, jakby chciały się ukryć.

– Nie chcę! – szeptała. – Nie chcę… to boli… bardzo boli…

Szczepiła dłonie w sztywnym uścisku i rwała paznokciami skórę.

– Tylko tak, Mario… – ciotka wbiła w pożółkłą już twarz matki pełne siły spojrzenie. Obie patrzyły na siebie uporczywie i długo. Zdawało mi się, że ich spojrzenia nie mogą się od siebie oderwać.

– Tylko tak, Mario, możemy ocalić świat od zagłady – powiedziała głucho. – Tylko tak… poprzez… opowiadanie… – urwała i pokiwała głową, ale zaraz ciągnęła dalej. – Stali nad ludźmi z siekierami, a rodzina zamarła. Tak jak pochylali się nad naczyniami, tak zamarli. Unosili do ust łyżki i z tymi łyżkami w powietrzu zastygli. Już wolę nie wiedzieć, co się z nimi w środku działo – rzuciła ze dławioną skargą. – Co sobie myśleli, co czuli. Może chcieli się chwycić za ręce, a nie mogli. Może chcieli siebie dotknąć, być blisko jedno drugiego, dławić w uścisku ból. Pewnie tak było, Mario, prawda? – dłużej zatrzymała wzrok na szczepionych dłoniach matki. – A może modlitwa na nich spłynęła – zastanowiła się – jak biały gołąb, ale żadne z nich nie ruszyło ustami. Byli sparaliżowani. A może chcieli zapłakać, tylko płacz im zamarł w gardłach – zawahała się. – Taki to był moment, Mario – wciąż się zwracała do matki, jakby tylko one, kobiety, się rozumiały. Na chwilę zamilkła. Zerknęła na święte obrazy, znowu zamknęła oczy, by ta opowieść z głębi niej się opowiadała, i kontynuowała: – Potężni, kudłaci mężczyźni – mówiła – których nikt nigdy tam nie widział, stali nad nimi z uniesionymi do góry siekierami i w milczeniu czekali na jakiś rozkaz. Ale żaden rozkaz nie nadchodził. Jakby ktoś niewiadomy specjalnie się nad rodziną znęcał. Jakby chciał, by ta chwila wyczekiwania na śmierć trwała jak najdłużej...

Opowieść się urwała, ciotka spojrzała w okno i coś sobie szeptała, a potem znowu odezwała się głośno do matki:

– Uniesione, Mario, siekiery nad ludzkimi głowami…

W tym jednym zdaniu dała do zrozumienia, że najważniejsza była ta chwila zawieszenia, niepewności, oczekiwania na najgorsze. W chacie zapanowała przytłaczająca, mrożąca krew w żyłach cisza. Nie słychać było nawet oddechu. Zdawało mi się, że moje serce też zamarło, a oczy znieruchomiały jak kamienie. I w tej ciszy odezwał się słabym, wibrującym głosem dziadek Piotr:

– Elza, oszczędź nam tego – poprosił.

Od razu zareagowała. I to gwałtownie.

– Nie, Piotrze, to trzeba wiedzieć. Przez to trzeba przejść – twardo powiedziała, jakby nabrała dodatkowej mocy. Jakby wstąpił w nią nowy duch. Głos dziadka Piotra tak na nią podziałał. I walnęła prosto z mostu:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Strach. Opowiadania kresowe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Strach. Opowiadania kresowe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Graham Masterton - Strach
Graham Masterton
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Aleksander Filonow
Яцек Дукай - Opowiadania
Яцек Дукай
Władysław Stanisław Reymont - Fermenty
Władysław Stanisław Reymont
Отзывы о книге «Strach. Opowiadania kresowe»

Обсуждение, отзывы о книге «Strach. Opowiadania kresowe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x