Myron uśmiechnął się.
– Ale jednego nauczyłem się na mur. Jednego. Dlatego wysłuchaj mnie, bo to ważne.
– Dobrze.
– Najważniejszą decyzją w życiu jest to, kogo poślubisz. Choćbyś zsumował wszelkie inne decyzje, jakie podjąłeś, i tak nie dorównają ważnością tej jednej. Przypuśćmy, że wybrałeś sobie niewłaściwy zawód. Jeśli masz właściwą żonę, to nie problem. Zachęci cię ona do zmiany zajęcia, pocieszy cię, choćby nie wiem co. Rozumiesz?
– Tak.
– Zapamiętaj to sobie, dobrze?
– Dobrze.
– Musisz kochać ją bardziej niż cokolwiek na świecie. Ale ona musi kochać cię równie mocno. Najważniejsze powinno być dla ciebie jej szczęście, a dla niej twoje. Niełatwo jest troszczyć się o kogoś bardziej niż o siebie samego. Nie patrz więc na nią jak na obiekt pożądania ani jak na partnerkę do rozmowy. Dojrzyj codzienne życie z tą osobą. Dojrzyj płacenie wspólnych rachunków, wychowywanie dzieci, mieszkanie w dusznym pokoju bez klimatyzacji i płaczące niemowlę. Wyrażam się jasno?
– Tak. – Myron uśmiechnął się i splótł dłonie na stole. – Czy tak jest z tobą i mamą? Czy mama jest dla ciebie tym wszystkim?
– Tym wszystkim – potwierdził tata – i skaraniem boskim. Myron zaśmiał się.
– Jeśli przyrzekniesz, że nic jej nie powiesz, zdradzę ci małą tajemnicę.
– Jaką?
Tata nachylił się ku niemu i rzekł konspiracyjnym szeptem:
– Kiedy twoja matka wchodzi do pokoju, gdyby, powiedzmy, przeszła teraz koło nas, to mimo że przeżyłem z nią tyle lat, na jej widok moje serce tańczy two stepa. Rozumiesz, co mówię?
– Myślę, że tak. To samo czułem przy Jess. Tata rozłożył ręce.
– W takim razie wystarczy.
– Chcesz powiedzieć, że Jessica jest tą osobą?
– Nie mnie o tym decydować.
– Myślisz, że popełniam błąd? Al Bolitar wzruszył ramionami.
– Znajdziesz na to odpowiedź, Myron. Polegam na tobie w pełni. Może dlatego nie udzielałem ci rad. Może zawsze sądziłem, że masz dość rozumu beze mnie.
– Bzdura.
– Może łatwiej mi było ojcować, czy ja wiem.
– Albo dawałeś mi przykład – rzekł Myron. – Łagodnie mną kierowałeś. Pokazywałeś, zamiast mówić.
– Tak, tak.
Zamilkli. Paplające kobiety wokół nich tworzyły biały szum.
– W tym roku kończę sześćdziesiąt osiem lat – powiedział tata.
– Wiem.
– Już nie jestem młody.
– Ani nie stary.
– Owszem. Znów zamilkli.
– Sprzedaję interes – oznajmił Al Bolitar.
Myron zamarł. Przed oczami stanął mu magazyn w Newark, miejsce, w którym ojciec pracował od zawsze. W szmatkes biznes – w tym przypadku, w przedsiębiorstwie bieliźnianym. Wyobraził go sobie z kruczoczarnymi włosami, w oszklonym kantorze, jak z podwiniętymi rękawami koszuli wydaje polecenia, a Eloise, wierna sekretarka, przynosi mu wszystko, co potrzeba, zanim się tata połapie, że tego potrzebuje.
– Jestem już na to za stary – ciągnął. – Więc się wycofuję. Rozmawiałem z Artiem Bernsteinem.
Pamiętasz Artiego?
Myron zdobył się na skinienie głową.
– To łobuz, od lat marzył, żeby mnie wykupić. W tej chwili daje marne grosze, ale czyja wiem, chyba się zgodzę.
Myron zamrugał oczami.
– Sprzedajesz interes?
– Tak. A mama chce ograniczyć pracę w kancelarii prawnej.
– Nie rozumiem.
Ojciec położył dłoń na jego ramieniu.
– Jesteśmy zmęczeni, synu.
Myron poczuł, jak dwie wielkie ręce gniotą mu klatkę piersiową.
– Poza tym kupujemy mieszkanie na Florydzie.
– Na Florydzie?
– Tak.
– Przenosicie się na Florydę?
Teoria Myrona na temat Żydowskiego Życia na Wschodnim Wybrzeżu brzmiała: dorastasz, żenisz się, płodzisz dzieci, przenosisz się na Florydę, umierasz.
– Czy ja wiem, może tylko na część roku. Mama i ja zamierzamy trochę więcej podróżować. – Tata urwał. – Tak więc prawdopodobnie sprzedamy dom.
W domu tym Myron spędził całe życie. Spojrzał na stół. Wziął | z koszyka zawiniętego krakersa i zerwał z niego celofan.
– Nic ci nie jest? – spytał tata.
– Nic – odparł, ale nie czuł się dobrze i nawet sobie samemu nie chciał się przyznać dlaczego. Kelnerka przyniosła zamówienie. Tata wziął sałatkę z twarożkiem. Nie znosił twarożku. Jedli w milczeniu. Myrona – głupia sprawa – piekły oczy od łez.
– Jest coś jeszcze – odezwał się tata. Myron podniósł wzrok.
– Co?
– Nic wielkiego. Nie chciałem ci o tym mówić, ale mama uznała, że powinienem. Wiesz, jaka z nią dyskusja. Jak się przy czymś uprze, to sam Bóg…
– O co chodzi, tato?
Ojciec utkwił wzrok w Myronie.
– Wiedz, że nie ma to nic wspólnego z tobą ani z twoim wyjazdem na Karaiby.
– Co, tato?
– Kiedy cię nie było… – Ojciec wzruszył ramionami i zamrugał. Odłożył widelec, dolna warga drżała mu leciutko. – Chwyciły mnie bóle w piersi.
Myronowi zatrzepotało serce. Stanął mu przed oczami kruczowłosy tata na stadionie Jankesów. Ujrzał, jak czerwienieje na twarzy, słuchając jego opowieści o brodaczu, a potem wstaje i pędzi jak burza, żeby pomścić synów.
– Bóle w piersi? – spytał metalicznym, obco brzmiącym głosem.
– Nie rób z tego sprawy.
– Miałeś atak serca?
– Nie wyolbrzymiaj. Lekarze nie mieli pewności, co to było. Zabolało mnie w piersi, i tyle. Po dwóch dniach wyszedłem ze szpitala.
– Ze szpitala?
Myron ujrzał więcej obrazów: tata budzi się z bólami, mama w płacz, wzywa karetkę, pędzą do szpitala, maska tlenowa na twarzy, mama trzyma tatę za rękę, są bladzi jak prześcieradła…
Coś w nim pękło. Nie wytrzymał. Wstał i niemal biegiem popędził do toalety. Ktoś go pozdrowił, zawołał po imieniu, ale nie zwolnił kroku. Pchnął drzwi, otworzył kabinę i zamknął się w niej. O mało nie zasłabł.
Rozpłakał się.
Szlochem głębokim, który wstrząsał całym ciałem. A już myślał, że zatracił zdolność płaczu. Łkał bez przerwy, bez wytchnienia.
Otworzyły się drzwi toalety. Ktoś oparł się na drzwiach kabiny.
– Nic mi nie jest, Myron – zapewnił ściszonym prawie do szeptu głosem tata.
Ale Myron ujrzał go znowu na stadionie Jankesów. Kruczoczarne włosy ojca zniknęły, zastąpione przez siwe, rozwiewające się kosmyki. Tata rzucił wyzwanie brodaczowi. A kiedy ten się podniósł, Al Bolitar chwycił się za pierś i upadł na ziemię.
Myron próbował się otrząsnąć. Nie miał wyboru. Lecz wbrew chęciom wciąż myślał o tym, co się stało. Nie mógł odegnać zmartwień. Dawniej martwienie się nie było w jego stylu, nawet gdy groził mu kryzys. A teraz raptem mdliło go od trosk. Sprawdziło się porzekadło, że im jesteś starszy, tym bardziej upodabniasz się do rodziców. Był na dobrej drodze, by wkrótce zacząć przestrzegać młodziaków, żeby nie wystawiali łokci z samochodów, bo je stracą.
Win w swojej klasycznej pozie – całkowicie zrelaksowany, z założonymi rękami i spokojnym wzrokiem – czekał na niego przed aulą. W markowych okularach przeciwsłonecznych wyglądał nader elegancko. Jak model z miesięcznika „Gentlemen's Quarterly”.
– Jakiś problem? – spytał.
– Nie… Myślałem, że spotkamy się z nim w środku – odparł Myron.
– Musiałbym znowu wysłuchać Sawyera Wellsa.
– Jest aż tak niedobry?
– Wyobraź sobie duet Mariah Carey i Michael Bolton.
– Tfu, tfu!
Win sprawdził godzinę.
– Właśnie powinien kończyć. Bądźmy dzielni. Weszli do środka. Cagemore Center było rozłożystą budowlą z mnóstwem sal koncertowych i wykładowych, którym dzięki przesuwanym ścianom można było nadać dowolny wymiar. W jednej odbywały się zajęcia dla dzieci z letniego obozu. Win i Myron przystanęli, przysłuchując się dzieciom śpiewającym Farmer in the Dell. Myron uśmiechnął się.
Читать дальше