– Już myślałem, że będę musiał użyć uroku osobistego.
– Użyj, jeśli chcesz, żebym się rozebrała. – Machnęła ręką. – Eh, z kogo ja żartuję? Mów, Myron, śmiało.
– Co z obrażeniami? – spytał.
– Cztery rany postrzałowe.
– Sądziłem, że trzy.
– My z początku też. Dwie w głowie, od strzałów z bliskiej odległości, obie śmiertelne. Policja myślała, że była tylko jedna. Trzecia w prawej łydce, czwarta w plecach, między łopatkami.
– Od strzałów z dalszej odległości?
– Tak, co najmniej z półtora metra. Na oko z trzydziestkiósemki, ale nie zajmuję się balistyką.
– Byłaś na miejscu zbrodni, tak?
– Tak.
– Nie było wtargnięcia siłą?
– Policja mówi, że nie. Myron usiadł prosto.
– Sprawdźmy, czy dobrze odczytałem hipotezę prokuratury. Popraw mnie, jeśli się mylę.
– Nie mogę się doczekać.
– Sądzą, że Clu znał mordercę. Że wpuścił go lub ją dobrowolnie, rozmawiali i coś się stało. Morderca wyjął broń, a gdy Clu rzucił się do ucieczki, dwa razy do niego strzelił. Jedna kula trafiła w łydkę, druga w plecy. Potrafisz powiedzieć, w jakiej kolejności?
– Ale co?
– W łydkę czy w plecy?
– Nie potrafię.
– Dobra, Clu pada. Jest ranny, ale wciąż żyje. Morderca przystawia mu broń do głowy. Bum, bum! Sally uniosła brew.
– Imponujące.
– Dziękuję.
– Ale to nie wszystko.
– Słucham?
Westchnęła i poprawiła się na ławce.
– Wynikły komplikacje.
– Jakie?
– Zwłoki przeniesiono. Myronowi przyśpieszył puls.
– Clu zginął gdzie indziej? – spytał.
– Nie. Zwłoki przeniesiono po morderstwie.
– Nie rozumiem.
– Sinica nie wystąpiła, więc krew nie zdążyła zakrzepnąć. Ale tuż po śmierci, a w każdym razie najwyżej godzinę po niej ciało przemieszczono, ciągnąc po podłodze. A pokój przetrząśnięto.
– Morderca czegoś szukał. Pewnie tych dwustu tysięcy dolarów.
– Tego nie wiem. W całym mieszkaniu były smugi krwi.
– Smugi krwi?
– Jestem lekarzem. Nie zajmuję się analizą miejsca zbrodni. Ale w mieszkaniu był bałagan. Poprzewracane meble i półki na książki, opróżnione szuflady, wszędzie krew. Na ścianach, na podłodze. Tak jakby ciągnięto go jak szmacianą lalkę.
– Może się czołgał. Po postrzeleniu w łydkę i plecy.
– Niewykluczone. Trudno jest jednak czołgać się po ścianach, chyba że jesteś Spidermanem. Temperatura krwi Myrona spadła o kilka stopni. Próbował uporządkować, przesiać i przetworzyć informacje. Dopasować je. Morderca zrobił kipisz, szukając gotówki. To miało sens. Ale po co przeciągać ciało? Smarować ściany krwią?
– Na tym nie koniec – powiedziała Sally. Myron zamrugał jak wyrwany z transu.
– Przeprowadziłam pełne badanie toksykologiczne denata. I wiesz, co znalazłam?
– Heroinę?
– Figę z makiem.
– Co?
– Nul, nic, zero.
– Clu był czysty?
– Nie brał nawet tabletek na nadkwasotę. Myron zrobił zdziwioną minę.
– Ten stan może być tymczasowy. Może wydalił narkotyki z organizmu.
– Nie.
– Co znaczy, nie?
– Uprośćmy wiedzę, zgoda? Jeśli nadużywasz narkotyków i alkoholu, zawsze zostają ślady. W postaci powiększonego serca, uszkodzonej wątroby, zmian w płucach et cetera. I zostały. Clu z pewnością lubił mocne używki. Lubił! W przeszłości. Są też inne badania, na przykład włosów, ujawniające stan obecny. Te zaś nie wykazują niczego. Oznacza to, że Clu od jakiegoś czasu nie brał.
– Przecież dwa tygodnie temu wpadł na kontroli antynarkotykowej. Sally Li wzruszyła ramionami.
– Chcesz przez to powiedzieć, że test sfałszowano? – spytał. Uniosła ręce.
– Nie. Po prostu moje wyniki przeczą tamtym. Nic nie mówiłam o fałszerstwie. Mogło dojść do całkiem niewinnej pomyłki. Zdarza się, że badanie daje wynik fałszywie dodatni.
Myronowi wirowało w głowie. Clu nie brał. Strzelono do niego cztery razy, zwłoki przeciągnięto. Dlaczego? Gdzie tu sens?
Rozmawiali jeszcze z dziesięć minut, głównie o przeszłości, a potem Myron ruszył do swojego samochodu. Nadszedł czas na spotkanie z tatą. Żeby wypróbować nową komórkę – na Wina zawsze można było liczyć, że ma w mieszkaniu kilka „zapasowych” – zadzwonił do przyjaciela.
– Wysłów się – odezwał się Win.
– Clu miał rację. Test antynarkotykowy sfałszowano.
– No, no.
– Sawyer Wells był przy tym.
– No, no, no.
– O której godzinie wygłasza swój motywacyjny spicz w Reston?
– O drugiej.
– Masz ochotę dać się zmotywować?
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – odparł Win.
Klub.
Ściślej mówiąc, Brooklake Country Club, nie dość że nie posiadał strumienia i jeziora zawartych w jego nazwie, to nie znajdował się we wsi. Jednak był to z całą pewnością klub. Kiedy samochód wspinał się stromym podjazdem, na widok białych grecko – rzymskich kolumn domu klubowego w głowie Myrona zaczęły rozbłyskiwać wspomnienia z dzieciństwa. Tak zawsze widział to miejsce. W krótkich migawkach wspomnień. Nie zawsze przyjemnych.
Klub był typowym przykładem nuworyszostwa zamożnych pobratymców Myrona, tak samo hołdujących elitaryzmowi i pozbawionych gustu jak ich gejowskie odpowiedniki. Na pływalni wysiadywały wiecznie opalone starsze panie z piegami na dekoltach, dbające przesadnie, by ich sztywno wy lakierowane przez fałszywych francuskich fryzjerów fryzury, z kosmykami jak zastygłe światłowody, nie weszły, nie daj Bóg, w kontakt z wodą, a spały chyba z głowami w powietrzu, żeby nie roztrzaskać koafiur kruchych jak weneckie szkło. Z poprawionymi nosami, figurami po liposukcji i liftingami twarzy tak wyśrubowanymi, że uszy niemal schodziły się im na karkach, wyglądały w sumie równie seksownie jak demoniczna Yvonne De Carlo z telewizyjnych Munsterów. Kobiety te walczyły ze starością i na pozór były górą, ale Myron zadawał sobie pytanie, czy z tym nie przesadzają i czy ostre, odsłaniające blizny światła sali klubowej nie obnażają za bardzo ich strachu. Kobiety i mężczyźni spędzali czas w klubie oddzielnie – panie z ożywieniem grały w madżonga, panowie żuli w milczeniu cygara przy kartach. Małżonki urządzały podwieczorki, by nie przeszkadzać żywicielom rodzin – to jest mężom – w cennych chwilach relaksu. Grano również w tenisa, lecz bardziej pod presją mody niż z potrzeby ruchu, stwarzało to bowiem pretekst do przywdziania dresów, w przypadku części małżeństw jednakowych. Były tam również: bar grillowy dla mężczyzn, bawialnią dla kobiet, dębowe tablice z upamiętnionymi złotymi listkami zwycięzcami turniejów golfowych – jeden z nich, już świętej pamięci, wygrał siedem razy z rzędu – duże szatnie ze stołami do masażu, łazienki z grzebieniami zanurzonymi w dezynfekującym alkoholu, bar sałatkowy, na dywanach ślady po kolcach od butów do golfa, tablica z nazwiskami założycieli klubu, w tym dziadków Myrona, jadalnia dla biednych imigrantów i zwracanie się do siebie po imieniu, zawsze z nazbyt szerokimi uśmiechami w pogotowiu.
Myrona szokowało, że członkami klubu są teraz jego rówieśnicy. Te same młode dziewczyny, które do niedawna szydziły z gnuśności swoich matek, porzucały robienie karier, żeby „wychować” dzieci, czytaj: wynajmowały nianie i przychodziły tu na lunche, nudząc się jak mopsy w nieustannej grze na udowadnianie przewag. Mężczyźni w jego wieku, z wymanikiurowanymi dłońmi, długimi włosami, dobrze odżywieni i nazbyt dobrze ubrani, nawijali luzacko przez komórki i klęli swobodnie przy kolegach. Ich dzieciaki, ciemnookie podrostki, dumne jak książątka, snuły się po domu klubowym z grami wideo i walkmanami.
Читать дальше