Bourne ponownie nacisnął spust, częściowo oślepiony lecącą na niego masą, lecz tym razem chybił. Natychmiast ponowił próbę, ale zamiast donośnego huku usłyszał tylko suchy, metaliczny szczęk; magazynek był pusty! Niewiele myśląc, rzucił się w kierunku leżącej na podłodze broni Szakala, lecz odziany w białą szatę Carlos odwrócił się i wybiegł przez roztrzaskane drzwi na korytarz. Jason złapał pistolet maszynowy, jednak kiedy zrywał się na nogi, by ruszyć w pogoń, kolano odmówiło mu posłuszeństwa, uginając się miękko pod jego ciężarem. Boże! Doczołgał się do łóżka i przetoczył po nim na drugą stronę, do stojącego na szafce telefonu, tylko po to, by ujrzeć, że z aparatu pozostały tylko żałosne szczątki. Carlos rzeczywiście myślał o wszystkim, starał się spożytkować każdy wybieg i podstęp, z jakiego kiedykolwiek korzystał.
Znowu jakiś dźwięk, tym razem wyraźny i głośny! Metalowe drzwi prowadzące na klatkę schodową otworzyły się, z hukiem uderzając w betonową ścianę; Szakal zbiegał na dół, do głównego holu. Jeśli ci z recepcji zrobili to, czego zażądał Conklin, Carlos znalazł się w pułapce!
Bourne dopiero teraz spojrzał uważniej na kryjącą się w kącie parę starszych ludzi. Poruszyło go, że mężczyzna osłaniał kobietę własnym ciałem.
– Wszystko w porządku – powiedział, mając nadzieję uspokoić ich tonem głosu. – Wiem, że mnie nie rozumiecie, bo nie znam rosyjskiego, ale teraz jesteście już bezpieczni.
– My też nie znamy rosyjskiego – odparł mężczyzna po angielsku, ze stuprocentowym brytyjskim akcentem. – Trzydzieści lat temu na pewno nie chowałbym się w kącie. Ósma Armia generała Montgomery'ego, do usług. Byłem pod El Alamein, ale, jak to mówią, starość nie radość…
– Wolałbym tego nie słyszeć, pułkowniku…
– Tylko kapitanie, jeśli łaska.
– Znakomicie. – Bourne wstał z łóżka i ostrożnie zgiął nogę w kolanie; coś przedtem było nie tak, ale teraz staw funkcjonował prawidłowo. – Muszę zadzwonić!
– Z tego wszystkiego najbardziej oburzył mnie ten szlafrok – ciągnął weteran spod El Alamein. – Pieprzone obrzydlistwo… Wybacz mi, kochanie.
– O czym pan mówi?
– O tym białym szlafroku! Należał do Binky'ego – też jest z żoną, mieszkają naprzeciwko – a on z kolei zwędził go z Beau- Rivage w Lozannie. Już za to należały mu się cięgi, ale co go podkusiło, żeby dawać go temu wariatowi…
Nie czekając na dalszy ciąg, Jason chwycił broń Szakala i popędził do pokoju po drugiej stronie korytarza; kiedy tam wpadł, pojął w ciągu ułamka sekundy, że Binky zasługuje na znacznie więcej szacunku i podziwu, niż gotów był mu okazać stary kapitan. Mężczyzna leżał bez ruchu na podłodze, krwawiąc obficie z zadanych nożem ran na brzuchu i szyi.
– Nie mogę się nigdzie dodzwonić! – wykrzyknęła kobieta o mocno przerzedzonych, siwiejących włosach. Klęczała na podłodze obok męża, zanosząc się histerycznym łkaniem. – Walczył jak szaleniec! Jakby wiedział, że ten ksiądz nie będzie strzelał…
– Niech pani mocno ściśnie brzegi rany! – polecił jej Bourne, rozglądając się w poszukiwaniu telefonu. Był, nietknięty! Podbiegł do aparatu, ale nie wykręcił numeru recepcji, tylko zadzwonił do apartamentu.
– To ty, Krupkin? – usłyszał głos Aleksa.
– Nie, to ja. Carlos jest na schodach w tym skrzydle, do którego pobiegłem. Pokój po prawej stronie, siódme drzwi, ciężko ranny człowiek. Przyślij kogoś, szybko!
– Za chwilę. Mam bezpośrednią łączność z dołem.
– Gdzie jest ten ich oddział specjalny, do cholery?
– Właśnie przyjechali. Krupkin dzwonił dosłownie kilka sekund temu, dlatego myślałem, że…
– Idę na schody.
– Na litość boską, dlaczego?
– Dlatego, że on jest mój!
Jason rzucił się do drzwi, nie tracąc czasu na pocieszanie rozpaczającej kobiety; nawet gdyby chciał, nie potrafiłby znaleźć odpowiednich słów. Wypadł na schody, ściskając w dłoniach broń Szakala, popędził na dół, ale prawie natychmiast zatrzymał się, niemal ogłuszony łoskotem własnych kroków, i ściągnął zarówno buty, jak i skarpetki. Chłodne dotknięcie kamiennej powierzchni przywiodło mu nagle na myśl lata spędzone w dżungli, kojarząc się z zimną, poranną rosą. To przelotne, oderwane wspomnienie sprawiło, że udało mu się częściowo opanować – dżungla zawsze była sprzymierzeńcem Delty.
Schodził piętro za piętrem, śledząc wzrokiem plamy świeżej krwi, teraz znacznie większe i wyraźniejsze. Druga rana była zbyt poważna, żeby Carlos mógł powstrzymać krwawienie. Sądząc po śladach, dwa razy próbował to uczynić, ale po kilku krokach jego wysiłki spełzały na niczym, o czym świadczyły pozostawione na stopniach szerokie, szkarłatne smugi.
Drugie piętro, pierwsze… Pozostał już tylko parter! Szakal znalazł się w pułapce! Gdzieś tam, w zaczynającej się pod stopami Bourne'a ciemności, czekał na swoją śmierć jego największy wróg. Jason zatrzymał się, wyjął z kieszeni pudełko hotelowych zapałek, podpalił je i rzucił przez poręcz, gotów w każdej chwili nacisnąć spust i zasypać gradem pocisków wszystko, co ukazałoby się w migotliwym blasku.
Nie zobaczył nic, zupełnie nic! Betonowy podest był pusty. Niemożliwe! Jason zbiegł po ostatnim odcinku schodów i załomotał pięściami w drzwi prowadzące do głównego holu.
– Szto? – krzyknął ktoś po rosyjsku. – Kto tam?
– Jestem Amerykaninem! Współpracuję z KGB! Wpuśćcie mnie!
– Szto?
– Rozumiem! – odezwał się inny głos. – Tylko niech pan pamięta, że wyjdzie pan prosto pod nasze lufy!
– Pamiętam! – odkrzyknął Jason, w ostatniej chwili przypominając sobie, że wciąż ściska w dłoniach pistolet Szakala; rzucił go na podłogę. Drzwi otworzyły się z trzaskiem.
– Da! – powiedział milicjant, po czym spostrzegł leżącą na podłodze broń i natychmiast zmienił zdanie. – Niet! – ryknął.
– Nie za szto! – wysapał Krupkin, wpadając między Bourne'a a oficera milicji.
– Poczemu?
– Komitet!
– Priekrasno. – Milicjant skinął posłusznie głową, ale pozostał na miejscu.
– Co robisz? – zapytał zadyszany Krupkin. – Cały parter jest oczyszczony z ludzi, a nasz oddział czeka na pozycjach.
– On już był tutaj! – wyszeptał Bourne, jakby chcąc, żeby nienaturalnie ściszony głos dodał większej wagi jego słowom.
– Szakal? – zapytał ze zdumieniem Krupkin.
– Schodził tymi schodami! Na pewno nie został na żadnym piętrze, bo drzwi można otworzyć tylko od strony korytarza.
– Skażi! – Krupkin zwrócił się do wyprężonego milicjanta. – Czy w ciągu
ostatnich dziesięciu minut jakiś mężczyzna wychodził przez te drzwi?
– Nie, towarzyszu – odparł funkcjonariusz. – Tylko jakaś rozhisteryzowana kobieta w zakrwawionym szlafroku. Upadła w łazience i pokaleczyła się jakimś szkłem. Baliśmy się, żeby nie dostała ataku serca, tak strasznie krzyczała. Zaprowadziliśmy ją natychmiast do ambulatorium.
Krupkin odwrócił się z powrotem do Jasona i przeszedł na angielski.
– Mówi, że widział tylko jakąś przerażoną, zakrwawioną kobietę.
– Kobietę? Jest tego pewien…? Jakie miała włosy?
Dymitr przetłumaczył pytanie milicjantowi, a otrzymawszy odpowiedź, spojrzał ponownie na Bourne'a.
– Rudawe, mocno kręcone.
– Rudawe? – Jasonowi przemknęło jeszcze całkiem świeże, niezbyt przyjemne wspomnienie. – Szybko, chodź do recepcji! Może będziesz musiał mi pomóc.
Читать дальше