Przeszedł na trzecią stronę, przygotowując się na widok zdjęć Joshui. Ale żadnych zdjęć nie było.
Zamarł na moment. Najpierw pomyślał, że to błąd komputera, że trafił na inną stronę archiwów. Ale nie, dane się zgadzały: Joshua Webb. Poniżej zobaczył słowa, które wbiły się w jego głowę niczym rozżarzone ostrze. Trzy sztuki odzieży, wymienione poniżej, część jednego buta (bez podeszwy i obcasa) znaleziono dziesięć metrów od ciał Dao i Alyssy Webb. Po godzinie poszukiwań Joshua Webb został uznany za zmarłego. NZC.
NZC. Akronim wojskowy. Nie znaleziono ciała! Bourne'a przeszedł dreszcz. Szukali go przez godzinę – tylko przez godzinę? Czemu mu o tym nie powiedzieli? Złożył w ziemi trzy trumny, rozdarty bólem, żalem i poczuciem winy. A ci skurwiele przez cały czas wiedzieli! Odchylił się na krześle z pobladłą twarzą i drżącymi dłońmi. Ogarnął go niepohamowany gniew.
Pomyślał o Joshui… pomyślał o Chanie.
W głowie zapłonęła mu potworna myśl, którą starał się zdusić od momentu, gdy ujrzał posążek Buddy na szyi Chana: a jeśli Chan to naprawdę Joshua? Jeśli jego syn stał się maszyną do zabijania… potworem! Bourne aż za dobrze wiedział, jak łatwo popaść w szaleństwo zabijania w azjatyckiej dżungli. Istniała jednak inna możliwość i tę oczywiście by wolał: spisek mający na celu przekonanie go, że to Joshua, był zakrojony na o wiele szerszą skalę i bardziej skomplikowany, niż Bourne początkowo przypuszczał. A jeśli tak, jeśli rejestr został sfałszowany, wówczas należało przyjąć, że został zorganizowany na najwyższych szczeblach amerykańskich instytucji rządowych. Dziwne, ale głowienie się nad tak dla niego zwyczajnymi teoriami spiskowymi tylko zwiększyło jego poczucie oderwania.
Oczami duszy ujrzał, jak Chan pokazuje posążek Buddy, mówiąc: "Ty mi go dałeś – tak, ty. A potem mnie porzuciłeś, żebym zginął".
Bourne poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Zerwał się z sofy, przebiegł przez pokój i ignorując ból, wpadł do łazienki, gdzie zwymiotował.
W pomieszczeniu operacyjnym skrytym we wnętrzu centrali CIA oficer dyżurny przed ekranem komputera chwycił za telefon i wykręcił numer. Poczekał chwilę, by usłyszeć mechanicznym głosem wypowiedzianą komendę: "Mów". Poprosił o połączenie z dyrektorem. Głos dzwoniącego został zanalizowany. Sprawdzono, że odpowiada wzorcowi z listy oficerów dyżurnych. Przełączono rozmowę. Męski głos poprosił go, by zaczekał. W chwilę potem w słuchawce dało się słyszeć mocny baryton Starego.
– Pomyślałem, że powinien pan wiedzieć, że ktoś uruchomił alarm wewnętrzny. Przeszedł przez wojskowego firewalla i uzyskał dostęp do zapisów rejestru zgonów dotyczących następujących osób: Dao Webb, Alyssa Webb, Joshua Webb.
Krótka, nieprzyjemna chwila ciszy.
– Webb, synu? Jesteś pewien, że Webb?
Nagły niepokój w głosie dyrektora sprawił, że młody oficer aż się spocił z nerwów.
– Tak jest.
– Gdzie znajduje się ten haker?
– W Budapeszcie.
– Alarm zadziałał? Mamy adres IP?
– Tak. Jest. Fo utca numer 106/108.
Dyrektor CIA uśmiechnął się ponuro w swoim biurze. Tak się przypadkiem złożyło, że właśnie przeglądał najnowszy raport Martina Lindrosa. Żabojady przejrzały już wszystko, co pozostało po wypadku, w którym miał zginąć Jason Bourne, i nie znalazły ani śladu ludzkich szczątków. Ani kawałeczka. Nie było zatem dowodu, że Bourne faktycznie nie żyje, mimo naocznego świadectwa oficera Quai d'Orsay. Stary zacisnął pięść i gniewnie uderzył nią w stół. Bourne znów ich zwiódł. A jednakjakoś wcale go to nie zdziwiło. W końcu Bourne'a szkolił najlepszy szpieg, jakiego kiedykolwiek wydała agencja. Ileż to razy Alex Conklin aranżował własną śmierć w terenie… choć chyba nigdy w tak spektakularny sposób.
Oczywiście, myślał Stary, możliwe, że to ktoś inny przeszedł przez fi- rewalla armii amerykańskiej, by dostać się do starych wpisów dotyczących pewnej kobiety i jej dzieci, którzy nie należeli nawet do rodzin wojskowego i których znała tylko mała grupka żyjących osób. Ale czy to prawdopodobne?
Nie, pomyślał z rosnącym podekscytowaniem, Bourne nie zginął w tej eksplozji cysterny na przedmieściach Paryża; przebywał w Budapeszcie – tylko dlaczego właśnie tam? – i w końcu popełnił błąd, który mogli wykorzystać. Dyrektor nie miał pojęcia, czemu Bourne interesował się rejestrem zgonów swoich bliskich, ale też i nie obchodziło go to, poza faktem, że poszukiwania Bourne'a otworzyły furtkę do jego eliminacji.
Chwycił za telefon. Mógłby przydzielić to zadanie podwładnemu, chciał jednak poczuć satysfakcję z osobiście wydanego rozkazu tej eliminacji. Mam cię, sukinsynu, myślał, wybierając numer za oceanem.
Jak na miasto założone pod koniec XIX wieku na trasie brytyjskiej linii kolejowej z Mombasy do Ugandy, Nairobi miało przygnębiająco banalną architekturę, złożoną w dużej mierze z wysmukłych nowoczesnych wysokościowców. Miasto leżało na płaskiej równinie sawanny, która przez wiele lat była domem Masajów, zanim przybyła tu zachodnia cywilizacja. Obecnie było to najszybciej rozwijające się miasto w Afryce Wschodniej, co wiązało się ze zwyczajnymi problemami wzrostu: starym i nowym myśleniem, bogactwem i ubóstwem, rozdzielającymi społeczeństwo tak, że aż leciały skry i wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali spokoju. Przy wysokim bezrobociu często dochodziło do zamieszek, a po zmroku lepiej było nie wychodzić z domu, zwłaszcza w okolicy parku Uhuru, na zachód od centrum.
Żadna z tych niedogodności nie obchodziła grupy, która właśnie wyjechała z lotniska Wilsona w dwóch opancerzonych limuzynach, mimo że pasażerowie dostrzegali oznaki świadczące o przemocy, widzieli prywatnych strażników patrolujących centrum miasta i obszary położone na zachód od niego, gdzie znajdowały się ministerstwa i ambasady, Latema Road i River Road. Minęli bazar, gdzie obok tanich bawełnianych sukienek i materiałów w plemienne wzory można było kupić każdy rodzaj ekwipunku wojskowego, od miotaczy ognia poprzez czołgi aż po ręczne wyrzutnie rakiet ziemia- powietrze.
Spalko siedział w pierwszej limuzynie, wraz z Hasanem Arsienowem. Za nimi w drugiej jechali Zina oraz Mahomet i Ahmed, dwaj najbardziej doświadczeni przyboczni Arsienowa. Obaj nie zatroszczyli się, by ogolić gęste, kręcone brody. Nosili tradycyjne czarne szaty i ze zdumieniem spoglądali na zachodnie ubranie Ziny. Uśmiechała się do nich, ciekawa, czy w wyrazie ich twarzy nie nastąpi jakaś zmiana.
– Wszystko gotowe, Szejku – oznajmił Arsienow. – Moi ludzie zostali dokładnie przeszkoleni i przygotowani. Mówią płynnie po islandzku, wykuli na pamięć rozkład pomieszczeń w hotelu i procedury, które przedstawiłeś. Czekają tylko na mój ostateczny rozkaz.
Spalko, patrząc przez okno na tłumy tubylców i cudzoziemców, których zachodzące słońce malowało na czerwono, uśmiechnął się do własnych myśli.
– Czyżbym wyczuwał w twoim głosie nutę sceptycyzmu?
– Jeśli tak – zaoponował szybko Arsienow – to tylko dlatego, że bardzo na to czekamy. Całe życie czekałem na sposobność uwolnienia się spod rosyjskiego jarzma. Mój lud zbyt długo był wyrzutkiem, od stuleci oczekiwał, że zostanie przyjęty do wspólnoty islamskiej.
Spalko obojętnie skinął głową. Dla niego opinia Arsienowa przestała się liczyć, podobnie jak sam Arsienow.
Tego wieczora cała piątka zebrała się w wynajętej przez Spalkę jadalni na najwyższym piętrze hotelu 360 na Kenyatta Avenue. Stamtąd, tak samo jak i z ich pokoi, rozciągał się widok na miasto i Park Narodowy Nairobi, pełen żyraf, antylop gnu, gazel Thompsona, bawołów, nosorożców, lwów i lampartów. Przy jedzeniu nie rozmawiali o interesach i nikt nie mógłby się domyślić, w jakim celu się tu spotkali.
Читать дальше