– Mi- sa! – krzyknął cicho.
Ruszył na Chana, który udał, że zwija się z bólu, by po sekundzie wyprowadzić cios wyprostowaną dłonią w splot słoneczny Bourne'a. Natychmiast chwycił głowę Jasona i uderzył nią o drzwi na dach. Bourne'owi oczy zaszły mgłą.
– Co kombinuje Spalko? – rzucił ostro Chan. – Wiesz, prawda? Bourne'owi od bólu i szoku zakręciło się w głowie. Próbował jednocześnie skupić wzrok i oczyścić umysł.
– Kim jest… Spalko? – Zdawało mu się, że jego głos dobiega gdzieś z oddali.
– Przecież wiesz.
Bourne potrząsnął głową i poczuł, jak przenikają ją sztylety bólu. Pod jego wpływem zacisnął powieki.
– Myślałem… myślałem, że chcesz mnie zabić.
– Słuchaj mnie!
– Kim jesteś? – wyszeptał ochryple Bourne. – Skąd wiesz o moim synu? Skąd wiesz o Joshui?
– Słuchaj mnie! – Chan zbliżył głowę do głowy Bourne'a. – Stiepan Spalko to facet, który zlecił zabójstwo Aleksa Conklina, facet, który cię wrobił… który wrobił nas obu. Czemu to zrobił, Bourne? Ty to wiesz, a ja się muszę dowiedzieć!
Bourne poczuł się, jakby uwiązł między krami lodu. Wszystko wokół poruszało się nieskończenie powoli. Nie mógł zebrać myśli. Nagle coś zobaczył. Zaskakujący widok wyrwał go z bezwładu. Coś tkwiło w prawym uchu Chana. Co to jest? Udając straszliwy ból, przechylił lekko głową i dostrzegł miniaturową słuchawkę.
– Kim jesteś? – wykrztusił. – Kim jesteś, do cholery?!
Wydawało się, że prowadzą jednocześnie dwie rozmowy, niczym ludzie z dwóch różnych światów, żyjący odrębnym życiem. Mówili coraz głośniej, krzyczeli pod wpływem emocji – a im bardziej krzyczeli, tym bardziej się od siebie oddalali.
– Przecież ci powiedziałem! – Ręce Chana pokryte były krwią z nosa Bourne'a, która już krzepła mu w nozdrzach. – Jestem twoim synem!
Te słowa przełamały impas i ich światy znów się zderzyły. Wściekłość, podobna do tej, jaką Bourne poczuł podczas rozmowy z dyrektorem hotelu, sprawiła, że krew znów zadudniła mu w uszach. Z krzykiem rzucił się na Chana, spychając go ku drzwiom i dalej na dach.
Nie bacząc na przeraźliwy ból głowy, zahaczył Chana nogą i podciął go. Chan padając, pociągnął go za sobą. Uderzając plecami o dach, uniósł stopy, ściął z nóg Bourne'a i mocnym kopniakiem odrzucił go od siebie.
Bourne zwinął się i przetoczył przez bark, tłumiąc impet uderzenia. Obaj jednocześnie zerwali się i wyciągnęli przed siebie rozczapierzone dłonie. Bourne błyskawicznie opuścił ręce i uderzył Chana w nadgarstki, wytrącając go z równowagi. Potem rąbnął go czołem w splot nerwowy pod uchem. Lewa strona ciała Chana zwiotczała. Korzystając z chwilowej przewagi, Bourne wtłoczył mu pięść w twarz.
Pod Chanem ugięły się kolana, ale jak bokser zamroczony ciosem, starał się nie upaść. Bourne, niczym rozjuszony byk, zasypywał go uderzeniami, coraz bardziej spychając na krawędź dachu. W zapamiętałej furii popełnił jednak błąd, dopuścił Chana zbyt blisko i przeciwnik zaskoczył go, gdy zamiast cofnąć się pod kolejnym ciosem, zaatakował, rzucając się do przodu i w pół drogi przenosząc cały ciężar ciała na drugą nogę. Uderzył Bourne'a tak mocno, że zadzwoniły mu zęby i stracił grunt pod nogami.
Jason padł na kolana, a Chan walnął go nad żebrami. Przewróciłby się, ale Chan złapał go za gardło i ścisnął.
– Gadaj – warknął. – Gadaj, co wiesz.
– Idź do diabła! – wydyszał Bourne.
Chan uderzył go w szczękę kantem dłoni.
– Czemu mnie nie słuchasz?
– Spróbuj bić trochę mocniej – powiedział Bourne.
– Oszalałeś!
– To jest twój plan, prawda? – Bourne z niedowierzaniem pokręcił głową. – Ta chora historia, że jesteś Joshuą…
– Jestem twoim synem!
– Posłuchaj siebie samego – nie potrafisz nawet wymówić jego imienia. Daruj sobie tę farsę, już nic w ten sposób nie osiągniesz. Jesteś światowej klasy zabójcą nazwiskiem Chan. Nie chcę cię zaprowadzić do tego Spalki, czy kogo tam chcesz dorwać. Nie chcę, żeby ktokolwiek mną manipulował.
– Nie wiesz, co robisz. Nie wiesz… – Chan urwał, gwałtownie potrząsając głową i zmienił taktykę. Wolną ręką podsunął Bourne'owi przed nos mały posążek Buddy wyrzeźbiony w kamieniu. – Spójrz na to! – Wy pluwał słowa, jakby były zatrute. – Spójrz!
– Każdy może kupić taki talizman w południowo- wschodniej Azji…
– Ale nie ten. Ty mi go dałeś. Tak, ty. – W oczach Chana rozgorzały płomienie, a w głosie dało się słyszeć drżenie, którego nie potrafił opanować. – A potem mnie porzuciłeś, żebym zginął w dżungli…
Kula z pistoletu odbiła się rykoszetem od dachówek, tuż obok jego prawej nogi. Chan puścił Bourne'a i odskoczył. Druga kula niemal trafiła go w bark, ale zdołał się ukryć za ceglaną ścianą szybu windy.
Bourne odwrócił głowę i zobaczył Annakę, która przykucnęła u szczytu schodów, ściskając oburącz broń. Ostrożnie ruszyła do przodu, rzucając przelotne spojrzenie w kierunku Bourne'a.
– Wszystko w porządku? – spytała.
Kiwnął głową, ale w tym samym momencie Chan, dojrzawszy dogodną sposobność, wyskoczył z kryjówki, podbiegł do krawędzi dachu i przeskoczył na dach sąsiedniego budynku. Zamiast strzelać, Annaka opuściła broń i odwróciła się do Bourne'a.
– Jak to wszystko w porządku, skoro jesteś cały we krwi?! – spytała.
– To tylko rozbity nos. – Usiadł, ale poczuł silny zawrót głowy, i jakby w odpowiedzi na jej powątpiewające spojrzenie, dodał: – Wygląda okropnie, ale to nic takiego.
Znów zaczął krwawić, więc przyłożyła mu do nosa zwitek chusteczek.
– Dziękuję.
– Mówiłeś, że potrzebujesz czegoś z hotelu – przerwała mu ostro. – Po co tu przyszedłeś?
Powoli wstał z jej pomocą.
– Zaraz, zaraz… – Spojrzała w kierunku, w którym uciekł Chan, i znów odwróciła się do Bourne'a, jakby ją olśniło. – To ten, który nas obserwował, prawda? To on zadzwonił na policję, kiedy byliśmy w mieszkaniu Laszló Molnara.
– Nie wiem.
Potrząsnęła głową.
– Nie wierzę ci. To jedyne rozsądne wytłumaczenie tego, że mnie okłamałeś. Nie chciałeś mnie zaalarmować i powiedziałeś, że tu jesteśmy bezpieczni. Co się stało?
Zawahał się, ale wiedział, że nie ma wyboru – musi powiedzieć prawdę.
– Kiedy wróciliśmy z kawiarni, zauważyłem świeże zadrapania na stołku od fortepianu.
– Nie rozumiem? – Otworzyła szeroko oczy i pokręciła głową.
Bourne przypomniał sobie o słuchawce w uchu Chana.
– Chodź do mieszkania. Pokażę ci.
Ruszył ku otwartym drzwiom, ale Annaka się zawahała.
– No nie wiem…
Odwrócił się.
– Czego nie wiesz? – zapytał znużonym głosem.
Jej twarz stężała i pojawił się na niej wyraz rezygnacji.
– Okłamałeś mnie.
– Chciałem cię chronić, Annako.
Ogromne oczy dziewczyny nabiegły łzami.
– Jak mogę ci teraz zaufać?
– Annako…
– Powiedz mi, naprawdę chcę to wiedzieć. – Nie ruszyła się z miejsca, a on wiedział, że nie zrobi nawet kroku w kierunku schodów. – Potrzebuję odpowiedzi, w którą mogłabym uwierzyć.
– Ale co mam powiedzieć?
Uniosła ramiona i pozwoliła im opaść w geście rezygnacji.
– Widzisz, co robisz? Przez cały czas odwracasz sens tego, co mówię. – Potrząsnęła głową. – Gdzie się tego nauczyłeś? Sprawiasz, że człowiek czuje się jak śmieć.
Читать дальше