To tu właśnie każdego ranka spotykał się ze swymi dwoma partnerami w celu omówienia szczegółów organizacyjnych ochrony szczytu. Po południu zaś każdy z nich spotykał się z kolei na odprawie ze swym personelem i przekazywał mu informacje o najnowszych procedurach. Odkąd przybyli, hotel był zamknięty dla gości, by można było go przeszukać i upewnić się, że jest odpluskwiony i całkowicie bezpieczny.
Kiedy wszedł do jasno oświetlonego forum, ujrzał swoich odpowiedników: Fejda al- Sauda, szczupłego i ciemnookiego, z orlim nosem, o niemal królewskiej postawie, i Borysa Iljicza Karpowa, szefa elitarnej jednostki Alfa należącej do KGB, krzepkiego niczym byczek, o szerokich ramionach i wąskiej talii. Jego płaska tatarska twarz pod grubymi brwiami i gęstymi ciemnymi włosami emanowała brutalną siłą. Hull nigdy nie widział, żeby Karpow się uśmiechał, a jeśli chodzi o Fejda al- Sauda, to chyba nie wiedział nawet, jak to się robi.
– Dzień dobry, koledzy – odezwał się Borys Iljicz Karpow ze śmiertelną powagą, przywodzącą Hullowi na myśl spikera z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. – Zostały zaledwie trzy dni do rozpoczęcia szczytu, a przed nami jeszcze wiele pracy. Możemy zaczynać?
– Jak najbardziej – odparł Fejd al- Saud, zajmując swoje zwykłe miejsce na podwyższeniu, gdzie już niedługo przywódcy czołowych państw arabskich mieli zasiąść ramię w ramię z mieszkańcami Stanów Zjednoczonych i Rosji, aby wypracować pierwszą wspólną arabsko- zachodnią inicjatywę przeciwdziałania międzynarodowemu terroryzmowi. – Otrzymałem instrukcje od moich kolegów reprezentujących pozostałe narody islamskie i z przyjemnością wam je przedstawię.
– Chyba żądania – warknął Karpow. Wciąż nie mógł się pogodzić z decyzją, by spotkania prowadzić po angielsku, ale został w tej kwestii prze głosowany dwa do jednego.
– Dlaczego masz do wszystkiego takie negatywne podejście? – zaprotestował Hull.
Karpow się najeżył. Hull wiedział, że Rosjanin nie znosi amerykańskiej bezpośredniości.
– Żądania mają charakterystyczny smród, panie Hull- oznajmił, znacząco stukając palcem w czubek czerwonego nochala. – I właśnie go czują.
– Dziwi mnie, że możesz cokolwiek wyczuć po tylu latach picia wódki.
– Picie wódki robi z nas prawdziwych mężczyzn! – Karpow drwiąco skrzywił usta. – Nie takich jak wy, Amerykanie.
– Myślisz, że będę cię słuchał, Borys? Ciebie, Rosjanina? Twój kraj to obraz nędzy i rozpaczy. Komunizm okazał się tak przeżarty korupcją, że wasze imperium zawaliło się pod własnym ciężarem. Jesteście duchowy mi bankrutami!
Karpow poderwał się z miejsca z policzkami płonącymi czerwienią równie intensywną jak nos i usta.
– Mam dość twoich obelg!
– Szkoda. – Hull wstał gwałtownie, przewracając krzesło i całkiem zapominając o przestrogach dyrektora CIA. – Bo ja się dopiero rozgrzewam.
– Panowie, panowie! – Fejd al- Saud rozdzielił przeciwników, przemawiając spokojnym, wyważonym głosem. – Kłócicie się jak dzieci. To nam nie pomoże wykonać powierzonych zadań – strofował ich, spoglądając to na jednego, to na drugiego. – Każdy z nas wiernie służy głowie swojego państwa, prawda? Musimy służyć im najlepiej, jak potrafimy. – Nie odpuścił, póki obaj nie przyznali mu racji.
Karpow usiadł i założył ręce na piersi. Hull uniósł krzesło, przystawił je oparciem do stołu i opadł na nie z cierpkim wyrazem twarzy.
– Możemy się nie lubić, ale musimy nauczyć się współpracować – oznajmił Fejd al- Saud.
Hull niejasno zdawał sobie sprawę, że prócz agresywnego nieprzejednania coś jeszcze drażniło go w Karpowie. Musiał się chwilę zastanowić, aby odkryć źródło tej irytacji, ale w końcu zrozumiał. Karpow, ze swym bezczelnym samozadowoleniem, przypominał mu Davida Webba – albo raczej Jasona Bourne'a, jak kazano go nazywać wszystkim pracownikom agencji. To Bourne stał się chłoptasiem Aleksa Conklina, mimo wszystkich demagogicznych sztuczek i subtelnych intryg, których próbował Hull, nim wreszcie dał sobie spokój i przeszedł do Centrum Antyterrorystycznego. Na swoim nowym stanowisku bez wątpienia odniósł sukces, nigdy jednak nie zapomniał, co stracił przez Bourne'a. Conklin był w agencji legendą. Praca z nim stanowiła jedyne marzenie Hulla, od kiedy wstąpił do CIA dwadzieścia lat temu. Dziecięce marzenia łatwo porzucić. Ale marzenia dorosłego to całkiem inna sprawa. Dla Hulla gorycz niespełnienia nigdy nie minęła.
Prawdę powiedziawszy, ucieszył się, kiedy Stary go poinformował, że zdrajca mógł dążyć do Reykjaviku. Na myśl, że Bourne zwrócił się przeciw swemu mentorowi i wszedł na drogę zbrodni, aż krew mu zawrzała. Gdyby Conklin wybrał mnie, pomyślał, żyłby do dziś. Świadomość, że to on mógłby wykonać wydany przez agencję wyrok na Bourne'a, dodawała mu sił. Ale wkrótce otrzymał wiadomość o śmierci Bourne'a i jego euforia zmieniła się w rozczarowanie. Stał się niezwykle drażliwy, irytowali go nawet agenci operacyjni Secret Service, z którymi musiał utrzymywać bliskie relacje. Teraz, z braku innego celu, wbił mordercze spojrzenie w Karpowa, a Rosjanin odpowiedział mu tym samym.
Wyszedłszy z mieszkania Annaki, Bourne nie wsiadł do windy, tylko wspiął się po krótkich schodach awaryjnych prowadzących na dach. Dotarł na górę i szybko i skutecznie poradził sobie z systemem alarmowym.
Silny wiatr przygnał ciemnoszare chmury, przysłaniając popołudniowe słońce. Bourne popatrzył na południe, ku czterem kopułom tureckiej Łaźni Kiralya. Podszedł do parapetu i wychylił się niemal w tym samym miejscu, które niecałą godzinę wcześniej zajmował Chan.
Ze swego punktu obserwacyjnego przepatrywał ulicę, sprawdził, czy ktoś nie stoi w podcieniu bramy i czy któryś z przechodniów nie porusza się zbyt powoli albo nie stoi. Zauważył spacerujące razem dwie młode kobiety, matkę z wózkiem oraz starca, któremu przyjrzał się szczególnie uważnie, pamiętając, że Chan to prawdziwy mistrz kamuflażu.
Nie dostrzegłszy niczego podejrzanego, skupił uwagę na zaparkowanych samochodach, szukając czegokolwiek niezwykłego. Wszystkie samochody wypożyczane na Węgrzech muszą mieć nalepkę identyfikacyjną. W dzielnicy takiej jak ta wynajęty samochód byłby czymś podejrzanym.
I rzeczywiście – czarna wypożyczona skoda stała przecznicę dalej, po drugiej stronie ulicy. Dokładnie przyjrzał się jej pozycji. Osoba siedząca za kierownicą miałaby dobry widok na bramę domu pod numerem 106/ 108. Jednak w tej chwili ani za kierownicą, ani na innym siedzeniu samochodu nie było nikogo.
Odwrócił się i ruszył z powrotem przez dach.
Chan, przyczajony na klatce schodowej, obserwował, jak Bourne zbliża się do niego. Wiedział, że teraz ma szansę. Jego przeciwnik, bez wątpienia zajęty sprawdzaniem okolicy, niczego nie podejrzewał. Niczym we śnie – we śnie, który śnił przez dziesiątki lat – zobaczył, jak zamyślony Bourne idzie prosto w jego kierunku. Chana ogarnął gniew. Oto człowiek, który siedział obok niego i nie rozpoznał go, który nawet wówczas, gdy Chan powiedział mu, kim jest, nie chciał w to uwierzyć. To tylko umocniło w nim przekonanie, że Bourne nigdy go nie chciał, umiałby uciec i zostawić go na pastwę losu.
Dlatego gdy poderwał się z miejsca, wezbrała w nim furia. Kiedy Bourne wszedł w podcień bramy, Chan uderzył czołem w grzbiet jego nosa. Popłynęła krew. Zaatakowany zatoczył się do tyłu. Chan, wykorzystując swą przewagę, ruszył na niego, lecz Bourne odpowiedział kopniakiem.
– Cze- sa! – wydyszał.
Chan sparował uderzenie i przycisnął lewe ramię do jego tułowia, zamykając w kleszczach kostkę Bourne'a. I wtedy Bourne go zaskoczył. Zamiast stracić równowagę, zaparł się plecami i pośladkami o stalowe drzwi i boleśnie kopnął prawą stopą w prawy bark Chana, zmuszając go do puszczenia kostki.
Читать дальше