– Działasz głównie w okolicy?
– Tak. Czasami poruszam się poza granicami stanu, ale dla klienta jest taniej, gdy wynajmuje detektywa z okolicy. Nie musi wtedy pokrywać kosztów podróży, które mogą być bardzo wysokie. – Podpisałam się na końcu umowy, wręczyłam mu jedną kopię, a drugą schowałam dla siebie. – Zawsze to mówię, ale ta praca jest nudniejsza, niż można by przypuszczać. To głównie sprawdzanie dokumentów i starych gazet w archiwum. Kiedyś pracowałam dla firmy ubezpieczeniowej. Tropiłam podpalaczy i ludzi wyłudzających odszkodowania, ale wolę działać na własną rękę. – Nie chciałam wyjść na niedojdę, więc delikatnie pominęłam fakt, że to firma ubezpieczeniowa wylała mnie na zbity łeb. Miałam nadzieję, że nie będzie dalej drążył tematu, bo nie chciałam być zmuszona do kłamstwa na tak wczesnym etapie naszej znajomości.
– Dam ci klucz. – Pogrzebał w kieszeni i wyjął duże kółko, na którym wisiało z dziesięć, piętnaście kluczy. Chwilę trwało, zanim wybrał właściwy. Zdjął go z kółka i położył mi na dłoni. – Może będziesz chciała dorobić drugi, gdyby ten zginął.
– Zajmę się tym, dzięki. – Wyjęłam swój breloczek i dołączyłam klucz do mojej skromnej kolekcji.
Po wyjściu Richarda wyciągnęłam miarkę i zaczęłam mierzyć pokój: odległość między oknami, głębokość garderoby, odległość do drzwi. W notatniku zrobiłam szkic pomieszczenia, po czym usiadłam na środku podłogi. Przyglądałam się ścianom, uderzając delikatnie końcem ołówka w dolną wargę. Wypełnione zapachem nowej wykładziny i świeżej farby biuro było czyste i eleganckie jak nowy samochód. Za oknem było szaro i ponuro, lecz tu w środku czułam, że zaczynam coś nowego.
Już miałam zacząć się zbierać, kiedy zadzwonił telefon. Zerwałam się na równe nogi i patrzyłam oniemiała na aparat. Ktoś na pewno szukał Richarda lub Tommy’ego, bo przecież nie mógł dzwonić do mnie. Odebrałam po piątym dzwonku.
– Słucham? – rzuciłam niepewnie.
Znów ten gardłowy akcent.
– Cześć, to ja. Mój brat jeszcze tam jest?
– Właśnie wyszedł.
– Pomyślałem, że może wpadniemy gdzieś na drinka. – Jego głos w słuchawce brzmiał bardzo uwodzicielsko. Czułam, że się uśmiecha, trzymając słuchawkę tuż przy ustach.
– Po co?
– Po co? – Zaśmiał się. – A jak myślisz?
– Masz jakieś problemy z Richardem?
– Na przykład?
– Nie wiem. Odniosłam wrażenie, że nie był zachwycony naszym spotkaniem. Teraz zapraszasz mnie na drinka, a ja nie wiem, czy powinnam się zgodzić.
– Jesteś naszą lokatorką. A Richard trzyma się ostro zasad. Ale mimo wszystko to nie jego zakichana sprawa.
– Nie chcę, żebyś przeze mnie wpadł w tarapaty.
Roześmiał się.
– Nie przejmuj się. Dam sobie radę.
– Nie to miałam na myśli. Nie chcę się stać przyczyną sporów.
– Już ci mówiłem. Nie ma sprawy. Przestań się wykręcać i pozwól, że postawię ci kieliszek wina.
– Jest dopiero czwarta.
– To co?
– Mam jeszcze trochę pracy.
– A kiedy skończysz?
– Powinnam się z tym uporać do szóstej.
– Świetnie. Możemy więc umówić się na kolację.
– Nie. Na drinka. I to tylko jednego.
– Ty rozdajesz karty. Podaj miejsce, a na pewno się tam zjawię.
Zastanawiałam się przez chwilę, kuszona wizją tawerny Rosie, położonej z dala od uczęszczanych szlaków. Cała ta sprawa była trochę nieczysta. Czułam, że Richard nie powinien oglądać nas razem. Ale nie potrafiłam się dopatrzyć niczego zdrożnego w wypiciu jednego drinka.
– Jest takie miejsce niedaleko plaży – powiedziałam i podałam mu adres Rosie. – Wiesz, gdzie to jest?
– Znajdę.
– Mogę się trochę spóźnić.
– Poczekam.
Odłożyłam słuchawkę i zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełniłam błędu. Nie powinno się mieszać spraw zawodowych z osobistymi. Byłam teraz związana z nimi umową i jeśli coś pójdzie nie tak, będę musiała zacząć szukać nowego biura. Z drugiej strony, miałam przecież zaplecze w osobie Lonniego Kingmana, więc z tym nie powinno być kłopotów. Myśl o kolejnym spotkaniu z Tommym bardzo podniosła mnie na duchu. Przy odrobinie szczęścia okaże się wariatem i propozycja utrzymywania dalszych kontaktów spotka się z mojej strony z uprzejmą odmową.
Tymczasem musiałam się zająć sprawą zniknięcia Dowana Purcella. Należało wrócić do punktu wyjścia, czyli do Pacific Meadows i wieczoru, kiedy pan doktor dosłownie zniknął z powierzchni ziemi.
Tym razem parking przy Pacific Meadows był pełny. Wjechałam moim volkswagenem na ostatnie wolne miejsce z lewej strony, wciskając się tuż obok żywopłotu. Zamknęłam samochód i przeskakując przez płytkie kałuże, ruszyłam do wejścia. Wiatr wiał mi mocno w plecy, a kiedy dotarłam pod dach, moje skórzane buty były wilgotne. Oparłam parasol o ścianę i powiesiłam pelerynę na wieszaku. Dziś w powietrzu unosił się zapach pomidorów, goździków, wilgotnych wełnianych skarpet, ziemi do kwiatów i zasypki dla dzieci. Przeczytałam menu wywieszone przy podwójnych drzwiach prowadzących do jadalni. Na obiad serwowano żeberka z grilla, fasolkę, mieszankę kalafiora i brokułów (to ci dopiero atrakcja), a na deser galaretkę z owocami. Miałam tylko nadzieję, że galaretka ma smak wiśniowy, ukochany przez każdą grupę wiekową. W zwykły dzień tygodnia po korytarzu kręciło się więcej pensjonariuszy.
Pokój dzienny był prawie pełny. Zasunięto zasłony i wewnątrz panowała znacznie przytulniejsza atmosfera. Część pacjentów oglądała wiadomości w telewizji, a inni czarno-biały film z Idą Lupino i George’em Raftem. W kącie pokoju kobieta w średnim wieku prowadziła gimnastykę dla grupy sześciu starszych pań. Podnosiły ramiona i tupały nogami, siedząc na składanych krzesłach. Przeznaczeniem naszego ciała jest ruch i kobiety te robiły co w ich mocy, by utrzymać formę. Chwała im za to.
Skinęłam głową w stronę kobiety siedzącej w recepcji, jakbym była tu stałą bywalczynią. Nie zatrzymywana udałam się do biura administracji, gdzie znalazłam Merry układającą pasjansa. Spojrzała na mnie pełnym skruchy wzrokiem, zebrała karty i szybko wsunęła je do szuflady.
– Cześć. Jak się miewasz? – powiedziała. Byłam pewna, że mnie rozpoznała, ale nie może sobie przypomnieć nazwiska.
– Kinsey Millhone – rzuciłam szybko. – Pomyślałam, że wpadnę i sprawdzę, czy pani Stegler jeszcze tu jest. Mam nadzieję, że nie poszła do domu.
Merry wskazała na prawo. Z biura wychodziła właśnie kobieta z sekatorem i paroma suchymi gałązkami w rękach.
– No, znacznie lepiej – powiedziała. – Gdyby doktor P. tutaj był, nie pozwoliłby mi nawet dotknąć swoich ukochanych roślinek. – Spojrzała na mnie zaskoczona, ale poszła dalej, do kosza na śmieci, by wyrzucić gałązki.
Nosiła krótko przycięte nad uszami włosy, z gęstą szopą na czubku głowy. Była ubrana w męskie w kroju spodnie i obszerny brązowy żakiet z jedwabną chusteczką o barwie złota w kieszonce na piersiach. Noski eleganckich czółenek wysuwały się spod szerokich nogawek spodni. Zdecydowanie powinna je skrócić o parę centymetrów.
– Pani Stegler? Kinsey Millhone. Mam nadzieję, że udzieli mi pani paru informacji na temat doktora Purcella.
Wyjęła chusteczkę higieniczną z pudełka stojącego na biurku Merry i starannie wytarła ręce. Dopiero potem wyciągnęła dłoń w moją stronę.
– Merry wspominała o pani sobotniej wizycie. Nie jestem pewna, czy będę mogła pani pomóc. Z zasady nie rozmawiam o pracodawcach, jeśli nie zostałam do tego przez nich upoważniona.
Читать дальше